- Czuję twój strach - odezwał się cicho Voldemort, przeciągając powoli sylaby i upajając się tym, co widział na twarzy Harry'ego. - Pełzający po ziemi, brudny i słaby, pożerający cię od środka. Nieważne jak bardzo będziesz próbował udawać nieustraszonego. Twoje przegniłe uczuciami serce nie jest w stanie znieść cierpienia innych i dlatego zawsze będę miał nad tobą przewagę. Ale ich poświęcenie jest daremne. Nie odnajdą cię. Będą tam wszyscy walczyć i ginąć za ciebie, jeden po drugim. A ty przeżyjesz, żeby oglądać ich śmierć. A kiedy będzie już po wszystkim, zrobię stos z ich trupów i podpalę je, a smród ich płonących ciał pokryje całą okolicę.
- Odwołaj ich! - wykrzyknął rozpaczliwie Harry, próbując uwolnić się od przytrzymującej go siły. - Przyszedłem do ciebie! Masz, co chciałeś! Załatwmy to pomiędzy sobą!
Voldemort jedynie się roześmiał. Harry miał wrażenie, że ten śmiech tnie jego serce na kawałki.
- Mój drogi Harry... - wyszeptał groźnie, kiedy jego śmiech już przebrzmiał. - Nie tyle ich nie odwołam, co z przyjemnością im pomogę.
Przytrzymująca Harry'ego siła zniknęła, kiedy Voldemort przestał celować w niego różdżką i skierował ją ku ziemi. Harry upadł na kolana i ręce, przyglądając się z przerażeniem, jak Voldemort wypowiada długą i skomplikowaną inkantację, a ziemia zaczyna drżeć i pękać.
- Vobis ad infernum. - zakończył i z jego różdżki wydobyła się niewidzialna, zniekształcająca przestrzeń fala, która wniknęła w ziemię i niczym strzała pomknęła w stronę rozbłyskujących na niebie zaklęć. Harry usłyszał ogłuszający huk, dobiegający spod jego kolan, jakby ziemia, rozdzierana na pół, wydała z siebie ryk bólu.
Musi to powstrzymać! Musi!
Błyskawicznie odnalazł wzrokiem swoją porzuconą niedaleko różdżkę i bez namysłu rzucił się w jej stronę. Złapał ją, niemal się przewracając, kiedy osłabione nogi ugięły się pod nim i wycelował w Voldemorta, wykrzykując ochryple:
- Scorpio stimulus!!!
Voldemort poderwał głowę i w ostatniej chwili zdołał unieść różdżkę, odbijając zaklęcie Harry'ego.
I Harry zdołał zobaczyć jeszcze tylko wściekły rozbłysk w jego czerwonych oczach i równie czerwony promień, pędzący w jego stronę, zanim poczuł odbierające oddech, potężne uderzenie w żołądek, które odrzuciło go do tyłu i świat pogrążył się w ciemnościach.
*
Słyszał krzyki. Odległe, wypełnione cierpieniem wrzaski, które sprawiały, że ogarniał go przenikliwy chłód.
W ciemności coś się poruszało. Widział skrzydlate cienie, które wydawały się zasysać przestrzeń, próbując wciągnąć go w lepki, grząski mrok. Widział wyciągające się ku niemu ręce. Chciał uciec, wyrwać się im, znaleźć się jak najdalej stąd, ponieważ nie mógł znieść tego, co ze sobą przynosiły. Nie wiedział jak to nazwać, ale było przerażające i kroczyło ku niemu. A on pragnął jedynie zwinąć się w kłębek i udawać, że go nie ma. Może go nie zauważy, może odejdzie... ale to wyczuwało jego uczucia. Rozpacz, która wstrząsała jego ciałem. Strach, który oplatał go za szyję i ściskał, tamując oddech. Jakby lodowata dłoń zaciskała mu się na sercu, wbijając w nie swe szpony i próbując mu je wyrwać. Albo zmiażdżyć.
Słyszał płacz. Żałosne zawodzenie w ciemności. Znowu był sam, zamknięty w dusznym schowku. Uderzał w drzwi, drapał, chciał wyjść. Nie chciał być tu sam. Dlaczego nie otworzą? Dlaczego po niego nie przyjdą? Słyszał ich śmiech zza drzwi. Słyszał Dudleya naśmiewającego się z niego i chrupiącego swoje ulubione chipsy. Ich zapach wdzierał się przez szpary w drzwiach i żołądek Harry'ego skręcał się mimowolnie. Był taki głodny. Mógłby zjeść nawet ten wysuszony na wiór chleb, który ciotka Petunia gromadziła w jednym z pojemników, na wypadek gdyby Dudziaczek chciał wybrać się do parku, nakarmić kaczki. Cokolwiek, co zapełniłoby jego skamlący żołądek.
Nagle ciemność przeszył kolejny krzyk. Wspomnienie zielonego światła. I żaru, który otulił go, nie dopuszczając, by światło go dosięgło. Oplatające go ramiona.
- Odsuń się, głupia...
A potem ramiona zniknęły. Pozostał jedynie chłód, który obejmował go, kiedy siedział na zimnej podłodze z podkulonymi nogami, wpatrując się w drzwi schowka.
I wspominał to ciepło.
A potem, potem...
Mrok uformował się w coś, co rozpoznawał. Znajomy kształt. Znajomy chłód. I nawet jeśli był to tylko stworzony z mroku cień... to w jego objęciach było... ciepło.
*
Wyłonienie się z ciemności przypominało zaczerpnięcie tchu po zbyt długim przebywaniu pod wodą. Nastąpiło nagle, jakby Harry został przywrócony do życia po zachłyśnięciu się nią. Jego płuca bolały, a ciało pulsowało.
Próbował podnieść głowę i się rozejrzeć, ale nie był w stanie się poruszyć. Mógł jedynie wodzić oczami i mrugać, próbując przegonić mgłę, która wydawała się przykrywać całą okolicę. Świat był zniekształcony. Jakby odbijał się w rozbitym lustrze. I dopiero, kiedy Harry uświadomił sobie, gdzie jest i co się stało, zrozumiał, że jego okulary musiały pęknąć przy upadku.
Wciąż widział wiszące nad sobą, upiorne cienie. Słyszał w uszach dzwonienie, jego głowa pulsowała tak bardzo, iż miał wrażenie, że zaraz eksploduje. Musiał się w nią porządnie uderzyć...
Wzdrygnął się mimowolnie, kiedy poczuł coś zimnego sunącego wzdłuż jego łydki. Z największym wysiłkiem przekręcił głowę odrobinę w bok i zobaczył... ogromnego węża, prześlizgującego się po jego rozrzuconych bezwładnie na ziemi nogach.
- Skoro w końcu się ocknąłeś, to może przywitasz się z Nagini? - usłyszał lepki, groźny głos Voldemorta.
Harry stęknął, przesuwając głowę jeszcze odrobinę i spoglądając na stojącą nieopodal, wysoką sylwetkę.
- Rozczarowałeś mnie, chłopcze. To, co zrobiłeś, nie było zbyt mądre.
Nie miał siły odpowiedzieć. Bolało go całe ciało. Chciał po prostu zamknąć oczy i odpłynąć z powrotem w ciemność. Nic nie czuć. O niczym nie wiedzieć. O niczym nie pamiętać.
Zniknąć.
- Zaraz zrozumiesz, jak kończą ci, którzy próbują mi się przeciwstawiać. To, co do tej pory przeżyłeś, wyda ci się niczym, w porównaniu z tym, co jeszcze dla ciebie przyszykowałem.
Harry przymknął rozpalone powieki.
Dlaczego Voldemort nie mógł go po prostu zabić? Byłoby po wszystkim.
Gdzieś na obrzeżach jego zdruzgotanej świadomości krążyła myśl o niewielkiej fiolce ukrytej w nogawce spodni, ale był zbyt słaby i zbyt otępiały, by ta myśl cokolwiek teraz dla niego znaczyła.
Chciał po prostu zasnąć. I już więcej się nie obudzić.
Ale nie może... musi zabrać go ze sobą, cokolwiek się stanie... fiolka była jego ostatnią szansą. Ale dlaczego nóż go nie osłabił? Może eliksir trzeba było wypić, może jednak nie wsiąknął w nóż...? Próbował sobie cokolwiek przypomnieć o jego działaniu, ale był zbyt otępiały. Zresztą jakie to miało teraz znaczenie? Wszystko zawiodło, nie miał już żadnych szans. Wszyscy zginą, a on nie potrafił ich ocalić. Ogarnęło go poczucie beznadziejności, zupełnie jakby ktoś gasił wszystkie światełka w tunelu, pogrążając go w otchłani rozpaczy, w której słychać było jakieś odległe, rozdzierające okrzyki... słyszał je... znał je...
Dementorzy...
Harry niejasno zdawał sobie sprawę z tego, że to oni tak na niego oddziaływali. Wysysali nadzieję, aż nie pozostawało nic, poza czarną rozpaczą. Byli zbyt blisko...
Z największym trudem rozkleił piekące powieki i ujrzał wycelowaną w siebie różdżkę oraz dwie czerwone, płonące otchłanie. Usłyszał cicho wypowiadane słowa i w tej samej chwili wszystko zniknęło, pochłonięte przez ciemność.