Na twarzy Severusa nie drgnął nawet jeden mięsień. Jego twarz przypominała kamienną maskę, a w oczach płonął wyłącznie lód. Cała jego postawa wyrażała jedynie bezwzględne opanowanie i tylko pulsująca na czole żyła zdradzała targające nim emocje.
Kiedy spodziewana reakcja nie nadeszła, na obliczu Malfoya pojawiło się gniewne rozczarowanie.
Obrał tę samą strategię, ale najwyraźniej zapomniał, z kim ma do czynienia...
- Niezła próba - odparł spokojnie Severus, nasączając swój głos leniwą dominacją. - Nie przyszedłem z tobą dyskutować. Mam eliksir. I doskonale wiesz, że dobrowolnie ci go nie oddam. Ja z kolei doskonale wiem, że jesteś gotów nawet złamać rozkazy Czarnego Pana, by pomścić śmierć żony i szaleństwo syna. Cokolwiek zrobię, i tak czeka nas walka. Wiesz, że ja nie odpuszczę, ale ty również nie zamierzasz. Co prowadzi do impasu, który jeden z nas i tak będzie musiał w końcu przerwać.
Na twarzy Malfoya pojawił się okrutny uśmiech.
- Zapominasz jednak o jednym, Severusie. O czymś, co stanowi moją przewagę. Jeżeli mnie zabijesz, nigdy nie dotrzesz do Pottera. Którykolwiek z nas zginie w tej potyczce, ja i tak zwyciężę.
Oczy Severusa zmrużyły się, przypominając dwie wypełnione ciemnością szpary.
- A myślisz, że dlaczego wciąż jeszcze oddychasz? To ty najwyraźniej zapomniałeś, że zabicie przeciwnika nie jest jedynym sposobem na zwycięstwo. Kiedy już wyciągnę z ciebie wszystkie informacje, z przyjemnością sprawię, że dołączysz do swojego syna - powiedział, robiąc krok w jego stronę. - Ale nie spotkasz go w swoich koszmarach. O nie... Ty Lucjuszu masz zupełnie inne lęki, prawda? Poznałem je wszystkie i nie zawaham się, by je wykorzystać.
Twarz Malfoya odrobinę pobladła, ale bardzo szybko się opanował.
- O nie, Severusie. To ty zapłacisz mi dzisiaj za wszystkie swoje uczynki. Zapłacisz za wszystko, co mi odebrałeś i za wszystkie błędy, które popełniłeś.
- Ty za swój błąd zapłaciłeś najwyższą cenę. - Severus spojrzał sugestywnie na rękę Lucjusza, na której znajdował się Mroczny Znak - Ale ja nie zamierzam tego zrobić.
Twarz Malfoya wykrzywiła się boleśnie i Severus już wiedział, że udało mu się zburzyć tamę, a fale gorejącej nienawiści, które spiętrzyły się w szarych oczach, wylały się z gardła Lucjusza donośnym, przeszywającym do szpiku kości okrzykiem:
- LACRIMA!
- Protego Maxima! - wykrzyknął Severus, osłaniając się przed oślepiającym rozbłyskiem rzuconej przez Malfoya klątwy.
Najsilniejsza magiczna tarcza rozpadła się jednak niczym szkło pod naporem nasączonej pragnieniem zemsty siły zaklęcia.
Severus zachwiał się i zrobił kilka kroków w tył, próbując złapać równowagę, kiedy dokładnie w tej samej chwili z gardła Lucjusza wydobył się ogłuszający ryk:
- AVADA KEDAVRA!
Nie zdążył złapać równowagi, aby móc się uchylić lub odskoczyć. Zielony promień klątwy uderzył w Severusa z siłą rozpędzonego pociągu, podrzucając jego ciało w górę i obracając je kilka razy w powietrzu, zanim upadło na ziemię, twarzą do niej.
Zapadła ogłuszająca cisza. Wszystko się zatrzymało, zamarło w całkowitym bezruchu, jakby nawet wiatr obawiał się zbliżyć do otoczonej czernią, leżącej na ziemi sylwetki.
Lucjusz opuścił różdżkę, szeroko otwartymi oczami wpatrując się w nieruchome ciało. Wyglądał, jakby nie był w stanie uwierzyć w to, czego dokonał. Ale bardzo szybko zastygłe na jego twarzy zaskoczenie zaczęło się rozpływać, wypierane przez wyraz absolutnego triumfu.
Ruszył w kierunku leżącego na ziemi ciała, uśmiechając się do siebie z okrutną satysfakcją. Czarna, ubłocona peleryna okrywała je niczym całun, kiedy Lucjusz przystanął nad nim i pochylił się, wypowiadając kpiącym tonem zwycięzcy:
- Mówiłem, że mi za to zapłacisz. Uważałeś się za takiego sprytnego, co? Gdzie teraz jest ta twoja przebiegłość, ty żałosny zdrajco? Nigdy nie byłbyś w stanie mnie pokonać. Nigdy. A Czarny Pan z pewnością odpowiednio mnie wynagrodzi, kiedy osobiście przyniosę mu eliksir.
Schował swoją różdżkę w fałdy szaty i wyciągnął ręce ku ciału, pragnąc je przeszukać. I w tej samej chwili twarz mu pobladła, kiedy jego dłonie zanurzyły się w ciemnym materiale szaty niczym w czarnej sadzawce, przenikając przez nie jak przez chłodną wodę.
A delikatny powiew magii tuż przy karku, wydający się zaledwie wilgotną bryzą, wniknął w jego ciało niczym lodowaty szpon, opanowując wszystkie nerwy i porażając je. Jego nogi i ręce zwarły się razem, a on upadł na plecy, wpatrując się w niebo szeroko otwartymi oczami, pełnymi zamarłej w nich, niezrozumiałej grozy.
Leżące obok, odziane w czerń ciało zaczęło się z wolna rozpływać i w tej samej chwili tuż obok Lucjusza pojawiła się sylwetka, która stawała się coraz wyraźniejsza w miarę, jak wytapiała się z tła.
Severus zakorkował butelkę z miksturą niwelującą skutki działania Eliksiru Kameleona i schował ją w fałdy swojej szaty. Spojrzał na rozwiewający się cień samego siebie i w chwili, kiedy zniknął zupełnie, na jego twarzy pojawił się wyraz krańcowego zmęczenia, a on zgiął się w pół, dysząc ciężko, tak jakby nagle pozbawiono go połowy mocy. Oparł ręce na kolanach, z trudem łapiąc oddech. Po chwili jednak wyprostował się i znowu sięgnął do swej szaty, wyciągając małą buteleczkę i biorąc niewielki łyk.
Tyle musi my wystarczyć. Nie wiedział, w jakim stanie go znajdzie... musi zachować jak najwięcej. Dla niego.
Eliksir pomógł, rozlewając się w jego żyłach płomiennym ciepłem i sprawiając, że poczuł, jak część utraconej mocy regeneruje się. Ale i tak będzie potrzebował chwili zanim odzyska pełnię sił. Tak długo utrzymywane Zaklęcie Cienia kosztowało go zbyt wiele mocy. Ale opłaciło się.
Przeniósł spojrzenie na nieruchome, leżące na wznak ciało Lucjusza Malfoya. Zwykłe Zaklęcie Pełnego Porażenia Ciała, rzucone z odległości kilku milimetrów wystarczyło, aby mężczyzna stał się dla niego zupełnie nieszkodliwy.
Chociaż musiał mu przyznać, że długo się opierał. Severus wiedział, że nie może rzucić zaklęcia jako pierwszy, gdyż wtedy Lucjusz ujrzałby dwa równoległe promienie i domyśliłby się podstępu. Musiał poświęcić swój cień, aby całkowicie uśpić czujność mężczyzny. I udało mu się.
Nie mógł ryzykować otwartego pojedynku. Być może w innych okolicznościach... ale ryzyko było zbyt duże. Gdyby jakimś cudem Lucjusz zdołał go zranić... nie mógł na to pozwolić! Nie w sytuacji, w której potrzebował wszystkich swoich sił, aby wyrwać go z Jego szponów.
Przykucnął obok nieruchomego ciała, spoglądając w rozszerzone, wpatrujące się w niebo szare oczy.