Выбрать главу

Zatrzymał się gwałtownie, czując, że serce podchodzi mu do gardła.

Severus szarpnął go za rękę.

- Nawet o tym nie myśl - usłyszał jego ostry głos.

- Muszę z nim porozmawiać - odparł Harry, wpatrując się w rude włosy Rona, klęczącego w śniegu nad jednym z ciał.

- To nie jest dobry pomysł. - Ton Severusa stał się nerwowy, ale Harry nie chciał go słuchać.

- Mogę go już nigdy więcej nie zobaczyć - zaprotestował Harry, wyrywając rękę z uścisku mężczyzny. - Chcę się z nim pożegnać.

Nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź ze strony Severusa, ruszył na przełaj przez pokryte płatami śniegu błonia, omijając przebiegających w pobliżu aurorów. Słyszał podążające za sobą kroki Severusa, ale nie miał zamiaru pozwolić mu się zatrzymać.

Starał się nie spoglądać na ciała, które omijał, chociaż wydawało mu się, że dostrzegał wśród nich znajome twarze. Skupiał się jednak tylko i wyłącznie na wpatrywaniu się w rude włosy swojego najlepszego przyjaciela, który klęczał na ziemi, odwrócony do niego tyłem i kiedy Harry podszedł bliżej, ujrzał... ją.

Hermiona wyglądała jak na drugim roku. Jakby została spetryfikowana i za chwilę miała wstać i uśmiechnąć się, mówiąc, że już wszystko w porządku i żeby się nie martwił. Ale Harry wiedział, że tego nie zrobi i... i czuł taki okropny, uwierający ciężar w piersi, który rósł i puchł i w każdej chwili mógł pęknąć, odbierając mu wszystkie siły. I po prostu stał, wpatrując się w jej mokre włosy, rozrzucone na śniegu i bladą, spokojną twarz, walcząc z pieczeniem w gardle i szczypaniem powiek i usiłując zdusić w sobie rozrywający wnętrzności, kłujący ból.

Podszedł jeszcze bliżej i pozwolił, by kolana ugięły się pod nim, kiedy opadł tuż obok niej i wyciągnął rękę, dotykając jej lodowatej dłoni. I nie potrafił powstrzymać uczucia, jakby jego żołądek wywracał się na drugą stronę, kiedy spojrzał na twarz Rona. Znał go od sześciu lat i jeszcze nigdy nie widział na jego twarzy... takiego... takiej...

- Ron - wyszeptał cicho, z trudem zapanowując nad drżeniem głosu. - To ja, Harry.

Oczy Rona rozszerzyły się gwałtownie, wypełniając się przerażeniem i zdezorientowaniem. Rozejrzał się wokół siebie, w poszukiwaniu źródła głosu.

- Jestem naprzeciw ciebie. Mam na sobie pelerynę-niewidkę - wyjaśnił szybko Harry i zobaczył, jak spojrzenie przyjaciela koncentruje się na miejscu, w którym klęczał, pozostawiając w śniegu odciski kolan.

- Harry - wyszeptał Ron nienaturalnie ściśniętym głosem. - To naprawdę ty?

- Tak, wróciłem. I zabiłem go. Już nigdy nikogo nie skrzywdzi.

Harry zobaczył, jak oczy Rona mrużą się, jakby potrzebował dłuższej chwili, aby przetrawić tę informację.

- Kogo zabiłeś? O czym ty mówisz?

- Voldemorta. Zabiłem go, Ron. I tym razem już więcej nie powróci.

Twarz Rona wypełniła się pełnym osłupienia zdumieniem.

- Ale... jak? Co się stało? Gdzie byłeś? Dlaczego się ukrywasz? Wszyscy cię szukają. Jesteś ranny?

- Nie, nic mi nie jest. Zostawiłem jego ciało we Wrzeszczącej Chacie. Przekaż to profesor McGonagall. Co się stało ze Śmierciożercami?

Ron wydawał się być zupełnie otumaniony tym, co usłyszał.

- Oni... nagle wpadli w popłoch i zaczęli uciekać. I nie wiedzieliśmy, co się stało... Naprawdę go zabiłeś?

- Tak, Ron. Ale zrobiłem to zbyt późno. Przepraszam... Przepraszam, że nie zdążyłem jej uratować.

Twarz przyjaciela ponownie przykrył cień, a jego usta zacisnęły się w cienką linię.

Harry spuścił wzrok, walcząc z rozmywającym mu się przed oczami obrazem.

Bał się zadać następne pytanie. Bał się, że usłyszy coś, co...

- Co z twoją rodziną? - zapytał ledwie słyszalnym szeptem.

Ron odparł dopiero po chwili i Harry usłyszał w jego głosie drżące, z trudem utrzymywane w ryzach, szarpiące się emocje.

- Fred i George szukają ciała Billa - odparł Ron, zmienionym dziwnie głosem i Harry poczuł, jak na dźwięk imienia jego brata, wszystko się w nim zapada. - Percy jest lekko ranny, a mama i tata są w Świętym Mungu, przy Ginny. Jest cała poparzona. Nie wiadomo, czy z tego wyjdzie. - Coś w twarzy Rona zmieniło się, jakby przecięła je błyskawica trującej nienawiści. - To wina tego skurwiela, Snape'a. Od początku wiedziałem, że jest zdrajcą. Mam nadzieję, że jak najszybciej go dopadną i zabiją.

Harry poczuł się tak, jakby otrzymał prosto w tchawicę cios, który na moment pozbawił go oddechu.

I w tej samej chwili poczuł dłoń Severusa, zaciskająca mu się na ramieniu i szarpiącą nim.

Odwrócił głowę i ujrzał zmierzającą w ich stronę sylwetkę Kingsleya.

- Ron, muszę iść. Nie mów nikomu, że mnie widziałeś. Napiszę do ciebie list - wyszeptał pospiesznie, podnosząc się z kolan.

Ron wydawał się absolutnie zaszokowany.

- Co? Dlaczego? Dokąd chcesz iść? Wszyscy na ciebie czekają.

- Nie mam czasu. Odezwę się wkrótce - odparł szybko Harry, kiedy dłoń Severusa złapała go za nadgarstek i pociągnęła za sobą i usłyszał cichy, zdenerwowany syk:

- Musimy iść!

- Czekaj! - zawołał za nim Ron, zrywając się na równe nogi i rozglądając wokół, zdezorientowany rozwojem wydarzeń. - Harry, gdzie jesteś?

Harry niemal biegł, ciągnięty przez Severusa, zmierzającego pospiesznie w stronę granicy Zakazanego Lasu. Jego serce biło tak głośno, iż miał wrażenie, jakby cały świat dudnił mu w uszach.

Wszystko było nie tak. Chciał się tylko pożegnać, a teraz czuł się tak, jakby coś rozdrapywało mu wnętrzności, kiedy przypominał sobie pełne nienawiści słowa Rona.

Bezszelestnie wsunęli się w cień drzew i Harry poczuł, że Severus go puszcza, aby wypić antidotum na Eliksir Kameleona, ponieważ pozostawanie pod jego wpływem uniemożliwiało aportację. Starał się nie patrzeć na ściągniętą gniewem twarz mężczyzny, kiedy Severus na powrót stawał się widzialny. Bez słowa zdjął z siebie pelerynę-niewidkę i ścisnął ją pod pachą, czekając, aż eliksir całkowicie przestanie działać i będą mogli się aportować.

- Harry! - Drżący głos, który nagle dobiegł zza jego pleców sprawił, że po ciele spłynął mu lodowaty dreszcz. Odwrócił się gwałtownie, widząc wyłaniającego się zza drzewa Rona, celującego różdżką prosto w stojącego obok Harry'ego Severusa. Musiał pobiec po ich pozostawionych w śniegu śladach... - Odsuń się od tego zdrajcy.

Hary zareagował instynktownie, ponieważ jego umysł zalała zimna fala przerażenia, całkowicie uniemożliwiając mu kontrolę nad swoimi działaniami. Błyskawicznie przysunął się do Severusa, łapiąc go za rękę i przylegając do niego całym ciałem, aby osłonić go przed możliwym atakiem. I poczuł, jak w tej samej chwili Severus wyszarpuje swoją różdżkę, celując w Rona i sycząc przez zaciśnięte zęby:

- Opuść różdżkę, Weasley, to pozwolę ci stąd odejść o własnych siłach.

Ale Ron wydawał się w ogóle nie słyszeć jego słów. Wpatrywał się w Harry'ego z pełnym otępiałej grozy niedowierzaniem.

- Co ty wyprawiasz, Harry? Dlaczego tu z nim jesteś? Dlaczego... - urwał, jakby kolejne słowa nie chciały mu przejść przez gardło. - Dlaczego, do cholery, go obejmujesz?

Harry odwrócił głowę, spoglądając na przyjaciela ponad ramieniem i mając wrażenie, jakby coś rozdzierało mu serce na pół.

- Ron, nie mogłem ci powiedzieć, bo i tak nigdy byś nie zrozumiał. Po prostu opuść różdżkę i pozwól nam odejść.

- Czego bym nie zrozumiał? - Ron wydawał się coraz bardziej tracić nad sobą panowanie. - Że rzucił na ciebie jakiś urok i chce cię porwać, żeby mieć kartę przetargową, kiedy dopadnie go Ministerstwo?!

- Nie, ty nie rozumiesz...

- To ty niczego nie, rozumiesz, Harry! On jest zdrajcą i mordercą! Zabił aurorów! Wiesz, do czego doprowadził?