Выбрать главу

- Co się stało?!

Hermiona próbowała odpowiedzieć, ale głos odmówił jej posłuszeństwa. Wybuchnęła płaczem, czując, że jeszcze chwila i upadnie.

- Gdzie on jest?! - ostry, rozkazujący głos Snape'a i kolejne potrząśnięcie strzeliło w nią jak bicz i otrzeźwiło na tyle, by zdołała wydukać:

- Harry... schowek... on... - po czym ponownie zaniosła się rozpaczliwym szlochem.

Poczuła, że stalowe dłonie puściły jej ramiona i zorientowała się, że została sama. Obejrzała się i zobaczyła czarną pelerynę Snape'a znikającą za rogiem. Puściła się za nim biegiem, próbując wytrzeć płynące z oczu łzy.

Kiedy dotarła do schowka, ujrzała, że Mistrz Eliksirów zatrzymał się przed wejściem. Jego twarz stała się trupio blada. Wpatrywał się, oniemiały, w leżącą na podłodze postać i najwyraźniej nie mógł zmusić swojego ciała do ruchu. Po prostu stał i patrzył, jakby nie mógł uwierzyć w to, co widzi.

Jednak już po chwili wzdrygnął się, wyrwał z odrętwiałego przerażenia i szybko wszedł do schowka. Ron klęczał przy Harrym. Widocznie w końcu udało mu się pokonać pierwszy szok. Hermiona patrzyła wstrząśnięta, jak Snape przypadł do Harry'ego i odepchnął Rona z taką siłą i wściekłością, że rudzielec wylądował na podłodze z krzykiem zaskoczenia.

- Dotykaliście go? - zapytał nauczyciel, przykładając ucho do twarzy Harry'ego. Ron pokręcił przecząco głową. Widocznie nadal nie mógł mówić. Hermiona podeszła bliżej, czując, jak kolana uginają się pod nią. Snape sprawdził puls na szyi chłopca i jego napięta, blada twarz rozluźniła się nieznacznie, a z ust wydobyło się westchnienie ulgi. - Żyje - wyszeptał cicho. Hermiona zauważyła, że jego dłonie drżą. Jednak nie wiedziała, czy nie było to przywidzenie. Sama przecież drżała tak bardzo, że nie mogła nad sobą zapanować. Mistrz Eliksirów ponownie przyłożył ucho do twarzy Harry'ego i zmarszczył brwi. Spojrzał na zakrwawioną twarz chłopca, a przez jego oblicze przebiegł wyraz... strachu? Hermiona zamrugała. Tak, tym razem nie było mowy o przywidzeniu.

Snape wyciągnął różdżkę i skierował ją w stronę klatki piersiowej Harry'ego. Usłyszała jak wypowiada dziwne, skomplikowane formuły, a ciepły, żółty blask wystrzelił z różdżki obejmując pierś Harry'ego. Twarz nauczyciela była ściągnięta z wysiłku, jakby zaklęcie wymagało niezwykłego skupienia i ogromnej mocy.

Zobaczyła, że bardzo powoli klatka piersiowa Harry'ego unosi się do góry, a z jego ust wydobył się chrapliwy, urywany, rzężący oddech. Ogromna fala ulgi i wdzięczności zalała jej serce, sprawiając, że ugięły się pod nią nogi i musiała oprzeć się o ścianę, żeby się nie przewrócić. Ron spoglądał na wszystko okrągłymi, przerażonymi oczami. Ciepły blask zniknął, a Mistrz Eliksirów oparł się rękami o podłogę i westchnął przeciągle. Wyglądał, jakby nagle stracił siły.

- Panno Granger - zwrócił się do niej drżącym, zmęczonym głosem, w którym pobrzmiewało ogromne zdenerwowanie. - Proszę natychmiast udać się do profesora Dumbledore'a i sprowadzić go do skrzydła szpitalnego. Hasło to "gargulki". Panie Weasley - oczy Snape'a spoczęły na Ronie, któremu w końcu udało się podnieść z podłogi. - Pan zawiadomi profesor McGonagall. - Widząc, że oboje nadal stoją bez ruchu i wpatrują się w niego zaszokowani, dodał cierpkim, rozkazującym tonem - Natychmiast!

Hermiona wzdrygnęła się i rzuciła biegiem w kierunku schodów. Kiedy biegła przez pogrążone w ciemności korytarze Hogwartu tylko jedna myśl kołatała jej w głowie:

On żyje! Żyje!

*

Ból.

Wszystko było bólem.

Przenikał jego ciało i duszę. Przeszywający, przerażający.

Ciemność. Lepka i duszna.

Harry nie wiedział, gdzie się znajduje. Nie wiedział, co się stało.

Słyszał jakieś szepty. Szepty w ciemności.

Dochodziły jakby z odległej sali. Jednak nie potrafił rozróżnić słów. Odbijały się echem w jego głowie, powracały i mieszały ze sobą, tworząc trudny do zrozumienia szum, który powoli przybierał na sile i przeradzał się w kakofonię dźwięków.

Krzyk.

Szlaban... zakończył...

Gdzie mam dotknąć... ąć?

Dotykaliście... iście?

Harry!

Dotknij mnie... mnie...

Gdzie?

Krzyk.

Nie potrafił nic z tego zrozumieć. Tak ciężko mu się oddychało. Coś twardego przyciskało się do jego pleców.

Żyje... je...

Chyba na czymś leżał.

Co się stało?

Czuł tylko ucisk i ból. Cały był bólem. Rwącym, pulsującym, kłującym, piekącym bólem.

Ktoś tu chyba był. Gdzieś obok.

Jego osłabiony, pogrążony w cierpieniu umysł wyczuwał magię. Magię, która znajdowała się gdzieś bardzo blisko. Próbował się na niej skupić i trzymać się jej, by nie pogrążyć się ponownie w ciemności.

Mógł już oddychać.

Sprowadź...adź...

Powoli zaczynał wyczuwać różne części swojego ciała, jak gdyby zapoznawał się z nimi na nowo. Szum w jego uszach przycichał.

Jęknął, czując, jak czyjeś ręce dotykają jego klatki piersiowej.

- Boli... - wyszeptał prawie bezgłośnie, gdyż nawet mówienie sprawiało mu cierpienie.

Ręce cofnęły się. Przez szum przedostał się znajomy głos.

- Nic nie mów. Oszczędzaj siły.

Harry'emu przejaśniło się trochę w głowie.

Snape. To był Snape. Tuż obok niego.

Bardzo powoli urywki wspomnień zaczęły wypływać na powierzchnię jego świadomości.

Snape... był na niego zły... wyrzucił go z komnaty, bo Harry go pocałował. A nie wolno mu było go całować... Złamał zakaz. Naraził się na jego gniew. Nie chciał tego...

- Przepra... szam... - zdołał wyszeptać przez ściśnięte bólem gardło. - Nie chcia... łem. Przepraszam...

Cisza.

A może Snape'a tu wcale nie ma? Może mu się tylko wydawało? Dlaczego nic nie mówi? Aż tak się na niego gniewa?

Musi go zobaczyć.

Spróbował otworzyć oczy, ale coś je zalewało. Dopiero teraz poczuł, że przez cały ten czas, coś spływa mu po twarzy. Próbował unieść prawą rękę, ale w ogóle jej nie czuł. Stęknął z wysiłku i uniósł lewą. Jednak, kiedy chciał dotknąć swojej twarzy, czyjaś chłodna dłoń złapała ją i delikatnie odciągnęła z powrotem.

Czyli jednak tu jest. Snape naprawdę tu jest. Przy nim.

Odruchowo ścisnął tę dłoń i przyciągnął do siebie, przyciskając do niej swe usta.

- Jak to dobrze... że jesteś... - zdołał wyszeptać spuchniętymi, obolałymi wargami.

Przez chwilę nic się nie działo. Snape nie odpowiedział, ale Harry'ego to nie obchodziło. Wiedział, że jest przy nim. To wystarczyło.

Jednak po kilku chwilach poczuł, jak dłoń łagodnie wysuwa się z jego ręki.

Jęknął.

- Nie... nie odchodź...

Poczuł ręce Snape'a wsuwające się pod jego plecy oraz kolana i bardzo powoli, delikatnie unoszące go z podłogi.

Ból powrócił z przerażającą siłą, spychając go z powrotem w głąb ciemności, w której czaiły się niezrozumiałe, ochrypłe szepty.

- Boli... tak bardzo... - zdołał jeszcze wyszeptać, zanim mrok ponownie przyjął go w swoje objęcia.

* * *

Crabbe spojrzał z niepokojem na swoje ręce.