Выбрать главу

- Na pewno nic... nie zostało? - zapytał lekko nerwowym głosem.

Trójka Ślizgonów siedziała w swoim dormitorium. W każdym razie Crabbe i Goyle siedzieli, ponieważ Malfoy krążył po pokoju, niezwykle podniecony. Jego oczy błyszczały gorączkowo, a na twarzy jaśniał pełen zadowolenia uśmiech.

- Och, przestań już! Szorowałeś je tak długo, że zeszło pewnie wszystko, łącznie z twoim tłuszczem - odparł zirytowany Malfoy, opadając na swoje łóżko. Crabbe i Goyle siedzieli na kanapie pod ścianą i zerkali na siebie nerwowo. - Przecież właśnie dlatego nie używaliśmy czarów - kontynuował Ślizgon. - Magia mogłaby zostać wykryta. Pięści - podniósł jedną z lekko zadrapanych rąk. - nie. Poza tym, zanim ktokolwiek znajdzie Pottera, minie sporo czasu.

Crabbe i Goyle spoglądali na niego spode łbów, chyba nie do końca przekonani. Twarz Malfoya wykrzywiła się w okrutnym grymasie szyderstwa.

- Za późno na wątpliwości. Już to zrobiliśmy. Teraz nie ma odwrotu. Potter w końcu zapłacił za wszystko. Za absolutnie wszystko! Nareszcie! - zaśmiał się ochryple, a w jego błyszczących niebezpiecznie oczach zapłonął triumf. Wyglądał, jakby nie potrafił panować nad tym, co robi i mówi. Zaślepiony nienawiścią, zachowywał się, jak szaleniec, któremu nareszcie powiódł się plan zniszczenia świata. - Och, Czarny Pan wynagrodzi mnie za to! W końcu załatwiłem Pottera! Będzie zachwycony!

- No... - zaczął niepewnie Goyle - ale mówiłeś... że nie wolno. Że kazał ci go pilnować. Żeby nikt się nie dowiedział. To znaczy... - zawahał się, próbując złożyć te zdania w całość, bo chyba nie wyszło tak, jak powinno. - Powiedziałeś... że masz pilnować, żeby nikt się nie dowiedział. - odetchnął z ulgą. To było zdecydowanie za długie zdanie, jak na jego możliwości. - Na pewno... nie będzie zły na nas? To znaczy, Czarny Pan?

- Milcz! - warknął Draco. - Ja miałbym chronić tyłek Pottera? Nigdy! Za te wszystkie lata? Przez niego mój ojciec prawie wylądował w Azkabanie! Wszyscy uważają, że zwariowałem! Straciłem cały szacunek przez to, że musiałem go pilnować! Ślizgoni zaczęli patrzeć na mnie jak na zdrajcę. Na mnie!

- A... Snape? - zapytał cicho Crabbe. - Nie wkurzy się na nas? Przecież ostatnio... pamiętasz, co ci zrobił. Mówił, że Potter jest.. niet... niekyt... nietal... - zamyślił się - nietykalny! - w końcu mu się udało i uśmiechnął się, dumny z siebie.

- Jeszcze czego! Miałbym być ich sługusem? Za długo już to robiłem! Dosyć tego! - zerwał się z łóżka, a jego szare oczy pociemniały z wściekłości. - Próbowałem od Snape'a wyciągnąć, o co chodzi, ale skoro nie chciał mi nic powiedzieć, to mam go w dupie! Kiedy zostanę wynagrodzony przez Czarnego Pana, Snape nic mi już nie zrobi! Będzie się mógł co najwyżej... - urwał nagle, widząc, że kumple już go nie słuchają. Szeroko rozwartymi z przerażenia oczami wpatrują się w drzwi.

Draco zawahał się. Lodowaty dreszcz przeszył jego ciało.

Wyczuwał czyjąś mroczną obecność. Obecność pełną zimnego zdecydowania i płonącego gniewu.

Powoli odwrócił się.

W wejściu stał Severus Snape. Czarna sylwetka, wyłaniająca się z mroku, niczym nieuchronne przeznaczenie. W ręku trzymał czarny skrawek materiału. Worek, który zarzucili na głowę Potterowi, żeby nie mógł ich rozpoznać. Cały zakrwawiony.

Draco przełknął ślinę i spojrzał w demoniczne oczy Mistrza Eliksirów. To, co w nich ujrzał sprawiło, że w jednej chwili pożałował wszystkiego, co zrobił. Zrozumiał, że popełnił największy błąd swojego życia. Ale teraz było już za późno, aby to cofnąć.

W otępiałej, obezwładniającej grozie chwili zdołał pomyśleć tylko, że nigdy nie zapomni tego spojrzenia...

Przez mgłę przerażenia, która ogarnęła jego umysł, zobaczył wymierzoną w siebie różdżkę i zanim zdążył zareagować, usłyszał słowa zaklęcia:

- Legilimens Evocis.

* "Whispers in the dark" by Skillet

--- rozdział 14 ---

14. Mysteries.

Getting tired, of hearing that

You're dangerous, but they won't stop

Until I leave, they won't believe

That being with you won't break my heart.

They're never gonna take me away from you

There's nothing they can do!*

Harry spadał poprzez ciemność.

Czuł pęd powietrza, ale nie miał punktu odniesienia, gdyż wszędzie wokół panował mrok. Gęsty i lepki. Ciepły i gorzki. Cichy.

Był sam.

W oddali zamajaczyło maleńkie światełko. A wraz z nim do jego cichej ciemności wdarły się także szepty. Początkowo ledwie słyszalne. W miarę przybliżania się światła, stawały się coraz głośniejsze. Zlewały się ze sobą i przeradzały w szum.

Szepty w ciemności.

Poczuł chłód.

Zrozumiał, że to właśnie światło emanowało tym nieprzyjemnym zimnem. Wyczuwał w nim ból i strach. A także ogromną wściekłość.

Nie chciał się w nim zanurzyć. Próbował się bronić, ale nie miał czego się złapać. Unosił się w pustce.

Był już zbyt blisko. Nic nie mógł zrobić.

Wpadł w jasność.

Obraz był zniekształcony i zamazany, ale widział klęczącą przed nim jasnowłosą kobietę. Miała spuszczoną głowę, twarz ukrywała w dłoniach, a jej ramiona drżały.

- Dlaczego? - zaszlochała, a jej głos odbił się echem w pustce. Jakby, pomimo wszystkich widocznych kolorów i kształtów, nadal otaczała go mroczna nicość. Jakby to wszystko było tylko ułudą.

- Nie wykonał mojego rozkazu - odpowiedział głosem obojętniejszym i zimniejszym niż lód oraz całkowicie pozbawionym emocji. Pomimo wściekłości, którą odczuwał w sobie niczym płonące mroźnym ogniem drzewce. Klęcząca przed nim kobieta znaczyła dla niego mniej, niż robactwo. Najchętniej zdeptałby ją. - Zawiódł moje zaufanie. Złamał zakaz. Wypatroszyłbym go własnymi rękoma, gdyby mój najwierniejszy sługa nie wyręczył mnie i nie dopadł go pierwszy. Możecie być wdzięczni, że nadal żyje.

W krąg mdłego, zimnego światła wkroczył jasnowłosy mężczyzna. Pochylił głowę. Jego głos drżał, kiedy się odezwał:

- Wybacz mi, panie, ale... on nie wiedział, co robi. Jest jeszcze dzieckiem...

- Milcz! - miał dosyć. Ich żałosne zachowanie tylko podsycało buzującą w nim wściekłość. Gdyby nie to, że byli mu potrzebni, pozbyłby się ich od razu. - Próbował go zabić... Potter należy do mnie! To ja go zabiję! To ja będę pił jego krew! To ja zniszczę jego ciało! Wyssam jego moc! Odbiorę mu wszystko!

Kobieta przestała nad sobą panować. Wybuchnęła płaczem tak pełnym żalu, iż na ten dźwięk ogarnęła go płonąca furia.

- Zabij mnie - zaszlochała. Jej głos załamał się. - Nic mnie już nie obchodzi... nie, kiedy moje dziecko zostało w taki sposób... - urwała, jakby nie była w stanie dokończyć i podniosła na niego oczy pełne rozpaczliwej nienawiści. - Ja już i tak umarłam...

- Jak sobie życzysz - odezwał się obojętnym tonem i skinął dłonią na stojącą dotychczas w cieniu postać. - Severusie...

Usłyszał krzyk jasnowłosego mężczyzny i spokojny, opanowany głos odzianej w czerń postaci:

- Avada Kedavra.

Zamknął oczy, gdyż zalała je fala oślepiającego, zielonego światła.

Kiedy je otworzył, ponownie opadał poprzez pustą, ciepłą, bezpieczną ciemność.

Był sam.

* * *

Chciało mu się pić. Czuł się tak, jakby w ustach miał garść piasku. Kłującego i raniącego przełyk. Z trudem oddychał. Znalazł w sobie jednak dość sił, żeby wycharczeć:

- Pić...

W ciemności rozległ się dźwięk kroków.

- Nareszcie - szept gdzieś tuż nad nim, ale nie był w stanie otworzyć sklejonych oczu. Poczuł, że ktoś unosi jego głowę, a w gardło wlewa mu się wilgotny, przynoszący ukojenie chłód.