Nie wiedział, gdzie jest i co się z nim dzieje. Chciał tylko spać. Powrócić do ciepłej, przytulnej ciemności.
- Nic już nie mów - szept zaczął się oddalać. Poczuł łagodny dotyk na czole. - Zawiadomię wszystkich, że odzyskałeś przytomność. Teraz śpij.
Ręka gładziła delikatnie jego czoło.
Ciemność zaczęła wciągać go z powrotem w swoje ramiona.
Poddał się jej.
* * *
...ił się dzisiaj. Minęło tyle czasu. Stracił bardzo dużo krwi. Gdyby nie ty, prawdopodobnie... - nerwowy, kobiecy szept urwał się, ale po chwili rozległ ponownie. - To zaklęcie wymagało niezwykłej siły i mocy. Niewielu czarodziejów potrafi je rzucić. W całej szkole prawdopodobnie tylko dyrektor... jestem pod wrażeniem, Severusie. Gdyby cię tam nie było, udusiłby się... Uratowałeś go. Na pewno nie chcesz na niego zerknąć? Zobaczyć, jak się miewa?
- Nie mam czasu na niańczenie uczniów, Pomfrey - niski, mroczny głos. Pozbawiony emocji, obojętny. - Nie obchodzi mnie jego stan. Żyje i to mi wystarczy. Dlaczego wszyscy uważają, że powinienem interesować się jego zdrowiem?
W jego świadomości coś się szarpnęło. Znał ten głos.
- W końcu jesteś jego nauczycielem, Severusie - należący do kobiety głos był oburzony. W odpowiedzi nastąpiło tylko pogardliwe prychnięcie.
Czuł ucisk na plecach. Próbował go zidentyfikować, ale jego zmysły odmawiały współpracy.
- Podałam mu Eliksir Bezsennego Snu. Miał jakieś koszmary, rzucał się i krzyczał. To mogłoby pogorszyć jego stan - kontynuowała kobieta, niezrażona. - Teraz śpi, ale wcześniej był otumaniony. Nie wiedział, gdzie jest, ani co mu się przydarzyło. Minie trochę czasu, zanim w pełni odzyska świadomość.
Już wiedział. Ten ucisk, to musiał być materac. Leżał w łóżku.
Wraz ze zmysłami powracały także odczucia. Drżał. Miał wrażenie, że obłożono go lodem. Było mu tak bardzo zimno...
- To świetnie - powiedział suchy głos. - Ale nie wiem, po co...
Ze ściśniętego boleśnie gardła Harry'ego wyrwał się łamliwy jęk.
Usłyszał pospieszne kroki, a po chwili poczuł chłodną dłoń na swoim czole.
Znał ten dotyk...
- Jest rozpalony - powiedział ten niski głos. - Musi mieć bardzo wysoką gorączkę... Dałaś mu coś na to? - dotyk znikł. - Dlaczego tak na mnie patrzysz? - warknął, rozdrażniony.
- Bez powodu - w kobiecym głosie można było wyczuć nutę rozbawienia. - To dobry znak, Severusie, nie musisz tak panikować. Wysoka temperatura oznacza, że jego organizm walczy.
- Nie jestem w nastroju do żartów, Pomfrey - głos był rozdrażniony.
- Zaczekaj przy nim - powiedziała kobieta. - Przyniosę mu...
- Nie mam na to czasu. Masz dla mnie listę potrzebnych eliksirów? - głos stał się chłodniejszy, odleglejszy.
- Tak, zaraz przyniosę. Mam ją w gabinecie.
Kroki oddaliły się.
Nie potrafił przestać drżeć. Jednak, poza zimnem, zaczął odczuwać coś jeszcze. Ból. Emanował z klatki piersiowej, z głowy, pleców i ramion. Ostry, kłujący i piekący. Pulsował nieznośnie i coraz bardziej się nasilał. Jakby budził się wraz ze zmysłami.
Niech przestanie!
Otworzył usta, ale z jego zaschniętego gardła nie wydobył się żaden dźwięk. Spróbował jeszcze raz.
- Boli... - głos, który wreszcie z siebie wydał, bardziej przypominał charkot. Wyczuwał, że ktoś stoi przy łóżku, ale nie reaguje. - Proszę... - wyszeptał spękanymi wargami. - Zabierz to...
- Potter! - gniewny syk przeszył powietrze, jednak zamarł, jakby wydająca go osoba powstrzymała się w ostatniej chwili. - Niedługo przejdzie - powiedział łagodniej. - Pomfrey da ci środki przeciwbólowe.
Drżenie przerodziło się w dygotanie. Ból zamknął w swych kleszczach żołądek i płuca. Z trudem oddychał, jakby coś ściskało jego przełyk.
- Proszę... boli...
- Potter, na litość... - głos podniósł się i urwał. Usłyszał stuk. Po chwili jego głowa została uniesiona, a w jego usta wlano coś cierpkiego i gorzkiego.
Zakrztusił się, czując pieczenie w gardle.
- Przełknij - rozkazał głos.
Posłuchał. Wrażenie uścisku zaczęło powoli ustępować. Odetchnął głęboko. Ktoś delikatnie ułożył jego głowę na poduszce. Poczuł dłoń dotykającą łagodnie jego klatki piersiowej.
- Teraz śpij - cichy głos ukoił jego nerwy. Pieczenie rozchodziło się po całym ciele, wypalając ból.
Pozwolił, aby fala ciepła zaniosła go ponownie w bezpieczną i miękką ciemność.
* * *
Z ciszy powoli wyłaniały się dźwięki. Stukot kroków, szepty, skrzypienie drzwi.
Wiedział, że leży w łóżku. Szybko dokonał rozrachunku, próbując wyczuć swoje ciało. Wszystko było na miejscu, ale nie czuł prawej ręki.
Dźwięki przedzierały się przez miękką mgłę, otulającą jego umysł i szarpały zmysłami.
Chciał się dowiedzieć, co to za hałasy. Spróbował otworzyć oczy. Miał wrażenie, że jego powieki zamieniły się w kamienie. Dopiero kolejna próba przyniosła skutek.
Do jego ciepłej ciemności wlało się chłodne, ostre światło. Natychmiast zamknął powieki, aby odciąć mu drogę. Po chwili spróbował ponownie. Dopiero za trzecim razem udało mu się utrzymać oczy otwarte, jednak mrużył je tak bardzo, iż początkowo nie widział nic, poza jasnością. Minęła chwila, zanim odważył się otworzyć je szerzej.
Zobaczył znajome sklepienie skrzydła szpitalnego.
- Harry! - w polu jego widzenia pojawiła się ruda czupryna. Piegowatą twarz rozjaśnił szeroki uśmiech. - Nareszcie się obudziłeś! Zaczekaj! Zawiadomię panią Pomfrey! - powiedział Ron i zniknął.
Po chwili pojawił się ponownie, w towarzystwie uśmiechniętej, choć rzucającej zmartwione spojrzenia, szkolnej pielęgniarki.
- Jak się czujesz, Harry? - zapytała.
- Nie najgorzej - odparł, kiedy udało mu się nawilżyć gardło. - Czy mogę dostać coś do picia?
- Oczywiście - odparła pani Pomfrey i zniknęła z pola widzenia.
- Nareszcie, stary! Nawet nie wiesz, jak się o ciebie martwiliśmy. Czuwaliśmy przy tobie na zmianę, ja i Hermiona. Pomfrey nam pozwoliła. Ale nie mogliśmy cię dotykać, dopóki nie zagoją się twoje... no wiesz... - urwał Ron, spuszczając wzrok.
- Mówiłam, że nie wolno ci go zamęczać, kiedy się w końcu obudzi! - ofuknęła go pielęgniarka, podnosząc głowę Harry'ego i wlewając mu chłodny, przyjemny płyn do ust.
- Idę po Hermionę - oświadczył Ron. - Tylko postaraj się nie zemdleć ponownie, zanim z nią nie wrócę, dobrze Harry?
Pielęgniarka spiorunowała rudzielca wzrokiem, a Harry poczuł rozbawienie. Kiedy Ron zniknął za drzwiami, Pomfrey zwróciła się do Harry'ego:
- Musisz mi dokładnie powiedzieć, jak się czujesz i co cię boli.
- Czuję ucisk w klatce piersiowej i pulsujący, ale dosyć lekki ból głowy - zastanawiał się przez chwilę, sprawdzając swoje ciało. - Nie czuję też prawej ręki. Nie mogę nią poruszyć.
- Jest złamana. Podobnie jak żebra, które powodują ucisk w klatce. Miałeś też wstrząs mózgu - słuchał z coraz większym zdumieniem, jak pielęgniarka wylicza całą listę różnego rodzaju urazów i obrażeń, których doznał. Większość zdążyła już się zabliźnić albo uleczyć, jednak nie wszystkie. Dowiedział się, że nie można było wyleczyć jego złamanej ręki za pomocą eliksiru, dopóki był nieprzytomny i w zbyt ciężkim stanie, by określić, jak jego organizm mógłby zareagować.
Początkowo mieli zabrać go do Świętego Munga, ale dyrektor stwierdził, że nie powinni go przenosić. Dlatego uzdrowicieli sprowadzono do Hogwartu. Kiedy udało im się ustabilizować jego stan, opiekę nad nim można było powierzyć pani Pomfrey i pozostałym nauczycielom. Profesor Snape przygotowywał dla niego eliksiry uzdrawiające, a profesor Sprout szczodrze dzieliła się swymi roślinami leczniczymi.