Выбрать главу

Odetchnęła, kiedy w końcu udało jej się to wszystko z siebie wyrzucić. Czuła się nieswojo pod wpływem tego przeszywającego spojrzenia. Czekała, podenerwowana, na jakąkolwiek odpowiedź, ale ta nie nadchodziła.

- To bardzo interesujące, panno Granger... - kiedy Mistrz Eliksirów w końcu się odezwał, niemal podskoczyła. Jego głos był tak lodowaty, iż mimowolnie zadrżała - ...ale z przykrością muszę stwierdzić, że twój legendarny intelekt okazał się być tylko... legendą.

Z przerażeniem zobaczyła, jak mężczyzna wyciąga w jej stronę różdżkę. Instynktownie złapała za swoją, ale było już za późno...

* "When the wrong one loves you right" by Celine Dion

--- rozdział 15 ---

15. Breaking the walls.

I've tried my best for so long

To break down these walls

But you build them strong

So I stand here waiting, wondering why

Oh why*

Harry spędził w szpitalu kolejny tydzień. Leczony wszelkiego rodzaju eliksirami, maściami i wywarami, powoli wracał do zdrowia. Złamane kości zrosły się, a rany zasklepiły. Zarówno te zewnętrzne, jak i wewnętrzne. Żywiony tylko mlecznymi zupami i kleikami, stał się osłabiony i wycieńczony, a Pomfrey absolutnie zabroniła mu wychodzić z łóżka. Uważała, że powinien przeleżeć w skrzydle szpitalnym jeszcze jeden tydzień, ale po gwałtownych protestach Harry'ego i interwencji profesor McGonagall pozwolono mu w końcu opuścić szpital. Musiał jednak przysiąc, że nie będzie się przemęczał ani denerwował.

Dyrektor i profesor McGonagall dokładnie wypytali go o okoliczności napaści, jednak on powtarzał tylko, że nic nie pamięta. Nie okłamywał ich, była to prawda. Z tego, co mówili mu Ron i Hermiona, także oni musieli wiele razy opowiedzieć o wszystkim, co się wydarzyło. Nie tylko nauczyciele byli tego ciekawi. Uczniowie wręcz wchodzili im na głowy, żeby się czegoś dowiedzieć.

Harry kilka razy próbował nawiązać do rozmowy, którą on i Hermiona przeprowadzili pierwszego dnia po jego przebudzeniu. Ale przyjaciółka zdawała się starannie omijać ten temat. Kiedy w końcu zapytał ją wprost, czy powiedziała Dumbledore'owi o nim i o Snapie, ku zdziwieniu Harry'ego odparła spokojnie, że wyjawiła mu wszystko, co wie. Kiedy Harry prawie zemdlał z przerażenia, dodała, że musiała powiedzieć o tym także wszystkim uczniom i nauczycielom. Widząc, że przyjaciel krztusi się i nie może złapać tchu, poklepała go po plecach i dodała z uśmiechem, że każdy, komu to wyjawiła, był bardzo zaskoczony, że Snape uratował Harry'ego, ale nikt nie próbował umniejszać jego zasługi.

Dopiero po chwili osłupiałej konsternacji Harry zrozumiał, o co chodzi. Kiedy próbował wyciągnąć od niej coś więcej, opowiadała tylko o napaści, o szukaniu go i uratowaniu. Jakby zupełnie zapomniała o tym, o czym wtedy rozmawiali, jakby wszystkie podejrzenia wyparowały z jej umysłu. Harry nie wiedział, jak to się stało, ale po trwających pół nocy przemyśleniach doszedł do wniosku, że to nie mógł być przypadek, a Hermiona na pewno nie oszukiwałaby go. Kolejne przepytanie przyjaciółki tylko utwierdziło go w przekonaniu, że rzucono na nią zaklęcie Obliviate. I na pewno Mistrz Eliksirów musiał maczać w tym palce. Nic innego nie przychodziło Harry'emu do głowy. Jedno było pewne - kiedy tylko nadarzy się okazja, będzie musiał zapytać o to Snape'a.

Na razie mógł odetchnąć z ulgą. Nie przyznałby się do tego, ale niewielka część umysłu także podpowiadała mu takie rozwiązanie. Teraz, kiedy problem został zażegnany, poczuł się tak, jakby spadł mu z serca ogromny kamień. Od tej chwili będzie musiał być bardzo ostrożny i uważać, by Hermiona ponownie nie zaczęła czegoś podejrzewać.

Nie tylko Hermiona i Ron przychodzili go odwiedzać. Często zjawiała się też Luna ("Przyniosłam ci zdechłą, suszoną żabę, Harry! Powieś ją na szyi - uśmierza ból i zmęczenie!"), Neville, a nawet Ginny. Siostra Rona była nieco małomówna, ale uśmiechnięta. Najwidoczniej złość już dawno jej minęła. Przyniosła mu naręcze stokrotek. Harry nie miał pojęcia, skąd wzięła je o tej porze roku - był już w końcu listopad - ale nie pytał o to. Był zadowolony, że Ginny ponownie jest dla niego miła i cieszyło go to, że powrócił jej dobry humor. Hagrid przyniósł mu słoik swoich twardych jak pancerze Krakwatów ciasteczek. Harry po raz pierwszy był wdzięczny pani Pomfrey za to, że pozwoliła mu jeść tylko kleiki. Dzięki temu mógł wymigać się od przyjęcia podarunku bez ryzyka, że pół olbrzym poczuje się urażony.

Jednak w całym tym tłumie odwiedzających go osób, brakowało mu tej jednej, na którą czekał z największą niecierpliwością.

Snape nie przyszedł ani raz przez cały tydzień. Jakby w ogóle nie interesowało go, jak Harry się czuje, jakby nic go to nie obchodziło. A przecież uratował mu życie...

Harry próbował odsunąć od siebie gorzkie uczucie zawodu, które kłębiło się w jego sercu każdego dnia, w otaczającym go tłumie roześmianych przyjaciół i zatroskanych nauczycieli. Z dnia na dzień tęsknił coraz bardziej i nic nie potrafiło ukoić tego uczucia. Codziennie wpatrywał się w drzwi, w nadziei, że pojawi się w nich wysoka, ciemna sylwetka, ale za każdym razem zamiast niej, pojawiało się tylko rozczarowanie.

Kiedy nadszedł piątek i Harry'emu udało się wywalczyć wyjście ze szpitala, jedyne, o czym potrafił myśleć, to odwiedzenie Snape'a. Ta wizyta była dla niego priorytetem i nic nie potrafiłoby go zatrzymać. Dlatego powiedział Ronowi i Hermionie, że będzie wolny dopiero w porze kolacji, a tak naprawdę miał wyjść nieco wcześniej. Chciał zapewnić sobie trochę czasu bez zamęczających go przyjaciół i kolegów.

Jego odzwyczajone od chodzenia nogi nieznacznie uginały się pod nim, kiedy ubrany w spodnie, koszulę i sweter stanął przed lustrem, aby się sobie przyjrzeć. Z ulgą stwierdził, że nie wygląda najgorzej. Na jego twarzy wciąż widniały niewielkie, delikatne zadrapania, na policzku i wardze, a łuk brwiowy był zaczerwieniony. Jednak poza tym, wyglądał całkiem dobrze jak na kogoś, kto otarł się o śmierć. Był tylko nieco wychudzony, a jego cera miała blady, niezdrowy kolor. Cienie pod oczami nie chciały zniknąć, pomimo tego, że naprawdę długo sypiał. Wciąż czuł się przemęczony i wyczerpany, jakby ktoś wyssał z niego całą energię.

Odwrócił się od swojego odbicia, poszedł podziękować za wszystko pani Pomfrey i ruszył w kierunku lochów, starając się pozostać niezauważonym. Na szczęście, uczniowie mieli jeszcze ostatnie popołudniowe lekcje i Hogwart sprawiał wrażenie opustoszałego.

Serce biło mu szybko, kiedy schodził do lochów. Miał wrażenie, że to stało się już regułą. Czy kiedykolwiek będzie mógł przebywać tu bez tego nieprzyjemnego zdenerwowania, które sprawiało, że z trudem stawiał kolejne kroki? Ale musiał go zobaczyć! Chociaż przez chwilę. Nie wiedział, czy go zastanie, czy nauczyciel nie miał teraz jakichś zajęć, ale warto było spróbować.