- W zasadzie, to możemy teraz to... - zaczął, ale przerwał mu nagle podniesiony głos Rona:
- Ginny, a ty dokąd się wybierasz?
Harry odwrócił się i zobaczył zmierzającą w stronę portretu siostrę Rona. Wyglądała, jakby miała na twarzy makijaż.
- Jest już późno - kontynuował rudzielec. - Gdzie masz zamiar iść o tej porze?
- Co cię to obchodzi? - odparła Ginny, ściągając brwi. Ron zaczerwienił się ze złości.
- Jesteś moją siostrą i mam prawo wiedzieć, gdzie wychodzisz o tak późnej godzinie!
- Nie muszę ci się tłumaczyć - warknęła Gryfonka. - Zajmij się swoimi sprawami.
- Harry! - Ron zwrócił się do zaskoczonego przyjaciela spoglądając na niego tak, jakby szukał u niego wsparcia.
- Eee... - Harry nie wiedział, co powiedzieć. Nie chciał zostać wciągnięty w ich potyczkę, ale z drugiej strony, sam nie lubił, kiedy ktoś się mieszał w jego prywatne sprawy, więc rozumiał siostrę Rona. - Myślę, że Ginny jest rozsądna i wie, co robi. Jeżeli nie chce ci powiedzieć, gdzie idzie, to pewnie ma swoje powody. Nie możesz kazać jej zostać.
Ron otworzył szeroko oczy ze zdumienia, a Ginny spojrzała na Harry'ego z ogromną wdzięcznością.
- Zgadzam się z Harrym - wtrąciła Hermiona. - Ona jest już dorosła, a ty nie jesteś jej ojcem. Nie możesz zabraniać jej żyć własnym życiem. O ile nie będzie łamała regulaminu - dodała Gryfonka.
Siostra Rona uśmiechnęła się z wdzięcznością, odrzuciła do tyłu długie, rude włosy i dumnym krokiem wyszła z Pokoju Wspólnego. Ron stał przez chwilę, trzęsąc się ze złości.
- Jak mogliście stanąć po jej stronie?! - krzyknął. - Co z was za przyjaciele?
- Ron, uspokój się - westchnęła Hermiona. - Zachowujesz się nierozsądnie.
- Mam prawo wiedzieć, gdzie moja siostra szwenda się po nocy. Jestem jej bratem i muszę ją ochraniać!
- Och, daj spokój. To nie poczucie obowiązku, tylko twój wrodzony egoizm - odparowała Hermiona. - Chcesz ją kontrolować, jakby była twoja własnością, a ona chce żyć własnym życiem i nie możesz jej tego zabronić.
Harry wyłączył się z dyskusji. Siedział, pogrążony we własnych myślach i patrzył na drzwi, za którymi zniknęła Ginny.
Widocznie, nie tylko on ma tajemnice...
* * *
- Kolejny atak - oznajmiła głośno Hermiona podczas śniadania, kilka dni później. Harry przerwał jedzenie i spojrzał na przyjaciółkę, która pochylała się nad Prorokiem Codziennym z niezwykle przejętą miną. - Zginęła cała rodzina. Rodzice - mugole i ich dwie córki - absolwentki Hogwartu. Jedna z nich pracowała w Ministerstwie Magii - relacjonowała Gryfonka, czytając na bieżąco artykuł.
- To przynajmniej lepiej, niż ta ostatnia masakra - skomentował Ron, pomiędzy jednym, a drugim kęsem.
- Lepiej? - Hermiona wyglądała tak, jakby poraził ją piorun. - Jak możesz być taki... taki... głupi?! Czy ty masz uczucia na poziomie jamochłona? Zginęła cała rodzina, a ty mówisz, że to "lepiej"?!
Ron zaczerwienił się jak burak i spojrzał w swój talerz.
Harry nie odzywał się. Nie miał ochoty brać udziału w ich kolejnej kłótni. Miał już dosyć doniesień prasowych na temat kolejnych ataków, których było coraz więcej. Niemal w każdym numerze Proroka była o nich jakaś wzmianka. Wyglądało na to, że siły Ministerstwa już dawno straciły kontrolę nad tym, co się działo. Voldemort zabijał, kogo chciał i jak chciał. I nikt nie potrafił go powstrzymać. Dlatego Harry tak się rozzłościł, kiedy w jednym z artykułów jakiś reporter zaczął dociekać, dlaczego Chłopiec, Który Przeżył, nie bierze udziału w walce i nic nie robi przeciwko hegemonii Voldemorta.
A co on miał, do cholery, niby zrobić?!
Nagle wyczuł na sobie czyjś wzrok. Rozejrzał się po Wielkiej Sali i zobaczył przyglądającego mu się znad stołu nauczycielskiego Dumbledore'a. Zobaczył w jego spojrzeniu coś dziwnego, coś, co mu się nie spodobało. Coś jakby... oskarżenie.
Szybko odwrócił głowę. Nie, to głupie. Musiało mu się tylko wydawać. Przecież to nie jego wina, że giną ludzie. Nie ma z tym nic wspólnego, nie może tego powstrzymać. Powoli odwrócił twarz, by znów zerknąć na Dumbledore'a, ale dyrektor już na niego nie patrzył. Pochylał się do Snape'a i coś do niego mówił, a Mistrz Eliksirów kiwał głową.
Harry spojrzał w swój talerz i zamyślił się. Tak, musiało mu się tylko wydawać...
Po śniadaniu, kiedy wraz z Ronem i Hermioną opuścił Wielką Salę, usłyszał za sobą głos McGonagalclass="underline"
- Proszę zaczekać, panie Potter! - Wszyscy troje odwrócili się w stronę zmierzającej ku nim opiekunki. - Dyrektor chce cię widzieć - oświadczyła, stając przed Harrym, któremu na dźwięk tych słów, serce podskoczyło niemal do gardła.
- Co? - wydukał zaskoczony. - T-teraz?
- Tak, teraz - odparła McGonagall. - Usprawiedliwię twoją nieobecność na zajęciach. Pospiesz się. Hasło to "czekoladowe żaby".
Harry spojrzał z przestrachem na Rona i Hermionę, przełknął ślinę i pokiwał głową. Powoli ruszył w stronę gabinetu dyrektora, a w jego głowie myśli i obawy mieszały się ze sobą i rozpychały, tworząc trudny do opanowania chaos.
Czego chciał od niego Dumbledore? Przecież już go wypytał o to, co się wydarzyło przed i po napaści na niego. Czy to ma związek z tymi atakami na mugoli? Ale przecież Harry nie ma z nimi nic wspólnego. A może Hermionie wróciła pamięć i powiedziała dyrektorowi o jego związku ze Snape'em? Nie, to niemożliwe. Gdyby tak było, nie ukrywałaby tego przed nim i powiedziała mu to otwarcie, a ostatnio nie zachowywała się jakoś szczególnie dziwnie. A może Dumbledore sam się zorientował, że coś jest nie tak? Może doszły do niego jakieś plotki? Ale przecież dyrektor nie jest wszechwiedzący. Przez cały czwarty rok miał pod nosem zbiegłego Śmierciożercę, który krył się za twarzą Moody'ego i się nie zorientował. A jeżeli nawet coś podejrzewa... to nie ma dowodu, a Harry wszystkiemu zaprzeczy. Dyrektor mu uwierzy. Musi mu uwierzyć. A podawanie uczniom Veritaserum jest zabronione, więc słowo Harry'ego będzie najważniejsze. Ale lepiej będzie, jeżeli nie przyjmie niczego, co Dumbledore mu zaproponuje... na wszelki wypadek.
Stanąwszy przed drzwiami prowadzącymi do gabinetu dyrektora, zapukał. Nie usłyszał odpowiedzi, ale drzwi otworzyły się szeroko i Harry zobaczył siedzącego przy swym obszernym biurku Dumbledore'a.
- Wejdź, Harry. - Głos dyrektora był cichy, chrapliwy i zmęczony. Gryfon przełknął ślinę i starając się opanować złe przeczucia i bijące nerwowo serce, wszedł do gabinetu. - Usiądź - zaproponował Dumbledore. - Może napijesz się czegoś?
W umyśle Harry'ego zapaliła się czerwona lampka.
- Nie, dziękuję profesorze - odparł i usiadł sztywno na wskazanym mu krześle, przed biurkiem. Dumbledore splótł palce i spojrzał na niego znad swoich okularów połówek. Gryfon zadrżał pod wpływem przeszywającego spojrzenia jasnoniebieskich oczu, okolonych siecią zmarszczek, ale nie dał tego po sobie poznać. Musi zachować spokój i obojętny wyraz twarzy. Cokolwiek Dumbledore mu powie, albo zarzuci...
- Pewnie zastanawiasz się, dlaczego cię tu wezwałem, Harry - powiedział w końcu dyrektor. Gryfon ostrożnie pokiwał głową. - Jak już zapewne zauważyłeś - kontynuował Dumbledore - źle się dzieje ostatnio w walce przeciwko Voldemortowi. Nasz przeciwnik rośnie w siłę w zastraszającym tempie. Dlatego muszę opuścić szkołę na co najmniej dwa tygodnie. Nie mogę zdradzić ci powodów ani celu mojego wyjazdu, Harry, ale zapewniam cię, że jest to niezwykle ważne i musi pozostać w tajemnicy. Zapewniłem szkole wszelkie środki bezpieczeństwa, a na czas mojej nieobecności obowiązki dyrektora będzie sprawowała profesor McGonagall.
Harry pokiwał głową. Ulga, że jego obawy się nie spełniły, zmieszała się z lękiem o starego dyrektora. Wyglądał na niezwykle zmęczonego i przygniecionego ogromnym ciężarem. Przez te kilka miesięcy, które minęły od konfrontacji z Voldemortem i śmierci Syriusza, Dumbledore wyglądał, jakby postarzał się o kilka, jak nie kilkanaście lat.