Harry zgniótł gazetę. Wściekłość płonęła w nim syczącym, strzelającym aż pod sufit ogniem. Zerwał się z miejsca, pragnąc tylko jednego - uciec stąd. Zaszyć się w miejscu, gdzie nikt go nie znajdzie. I gdzie nie zrobi nikomu krzywdy.
Potoczył wokół przekrwionym wzrokiem i, widząc, że teraz już niemal wszyscy mu się przyglądają, ryknął:
- Na co się gapicie?!
Odwrócił się i rzucił biegiem w stronę wyjścia.
- Harry, nie! Zaczekaj! - usłyszał odległe wołanie Hermiony. Dogoniła go przy drzwiach i złapała za ramię. - Posłuchaj, Harry...
- Nie! - warknął wściekle, wyrywając ramię. Skierował spojrzenie na przyglądające mu się morze twarzy i zobaczył, jak na drugim końcu sali Severus podnosi się ze swego miejsca, nie spuszczając z niego wzroku.
- Zaraz zaczynają się lekcje, Harry. Nie możesz...
- Powiedz, że źle się czuję. Nie idę dzisiaj na zajęcia - rzucił, pragnąc jak najszybciej zakończyć tę nie wartą uwagi wymianę zdań. Chciał po prostu zniknąć. Gotująca się w nim furia sprawiała, że ledwie był w stanie nad sobą panować. Nie chciał wyżywać się na przyjaciołach, a do tego zapewne by doszło, gdyby został. - Nie szukajcie mnie. - dodał jeszcze, odwracając się, by odbiec.
- To ci w niczym... - zaczęła Hermiona, ale Harry zniknął już za zakrętem, nie czekając na jej odpowiedź.
Musiał znaleźć jakieś miejsce, w którym mógłby być zupełnie sam.
Ten artykuł tylko rozdrapał ranę, która jątrzyła się w nim już od dawna. Rozdrapał i wyciągnął na powierzchnię, uderzając w najbardziej czułe punkty. I to z taką siłą, że ledwie mógł oddychać.
Już wiedział, gdzie powinien się udać, aby być sam.
Nie miał problemów z odnalezieniem Pokoju Życzeń. W środku panował półmrok. W kominku trzaskał ogień, a przed nim stał duży, zielony fotel.
Wszystko wyglądało znajomo...
Zawstydził się, kiedy zorientował się, czyją komnatę mu to przypominało. Ale najważniejsze było to, że panowała tu cisza i spokój. I nikt go tu nie znajdzie.
Opadł na fotel i zamknął oczy, wyciągając nogi w stronę ognia i odchylając głowę w tył.
Jak oni mogli? Co sobie wyobrażali pisząc ten artykuł? Chcieli go pogrążyć? Wyśmiać? Sprowokować? Obarczyć winą za to, co się działo? Za to, że Voldemort wygrywał wojnę?
Jasne. Nie mieli na kogo zwalić winy. Harry widział już oczyma duszy nagłówki kolejnych artykułów: "Sami-Wiecie-Kto i banda jego Śmierciożerców wymordowała Mugoli. Dlaczego Harry Potter temu nie zapobiegł?", "Ministerstwo Magii zostało obalone! To wina Harry'ego Pottera!", "Sami-Wiecie-Kto wygrał wojnę. A gdzie był Harry Potter?". Tak, to wszystko jego wina. Voldemort wygrywa - to wina Harry'ego. Voldemort morduje - to wszystko przez niego. Czarodziejski Świat upada - Harry znowu zawiódł. Ktoś się przewrócił i złamał nogę - kto jest temu winny? Oczywiście, Harry.
Ale dlaczego to zawsze musi być on? Dlaczego nie dadzą mu wreszcie świętego spokoju? Odpowiedź była zadziwiająco oczywista - bo ma bliznę na czole. To ta blizna była jego winą. Tak jakby wypisano mu nią na czole: "Winny, winny, winny". Winny wszystkiemu.
Zorientował się, że w narastającej złości i frustracji zaczął uderzać pięścią w poręcz. Musiał jakoś odreagować.
Wszyscy chcieli, żeby niewykształcony nastolatek walczył z Voldemortem i całym zastępem Śmierciożerców. Żeby znalazł jakiś sposób na pokonanie najsilniejszych i najniebezpieczniejszych czarodziejów, jacy istnieją. Poświęciliby go bez mrugnięcia okiem, byle tylko sami mogli uniknąć walki. To oni byli tchórzami. Chcieli, żeby Harry Potter wygrał tę wojnę za nich, za cały Czarodziejski Świat.
Nie miał szans...
W długim, ciemnym tunelu pojawiło się maleńkie światełko. Harry przypomniał sobie słowa Severusa. Nagle uświadomił sobie, że Snape to rozumiał. Rozumiał, że Harry był za słaby, żeby to zrobić. I wcale tego od niego nie oczekiwał. Jako jedyny nie naciskał go, nie zmuszał, nie wmawiał, że musi to zrobić. W przeciwieństwie do całej reszty Czarodziejskiego Świata - nie chciał go poświęcić.
W takim świetle cała wczorajsza rozmowa nabrała dla niego zupełnie innego znaczenia. Wtedy był zły na Severusa, że mężczyzna w niego nie wierzył. Teraz - przepełniała go ogromna wdzięczność.
Światło na krótką chwilę odpędziło czające się w ciemności potwory, ale tunel był długi i naprawdę mroczny. Światło nie mogło sięgnąć wszędzie...
Siedząc w ciszy i wpatrując się w ogień czuł, jak do jego serca ponownie wkradają się cienie, kiedy przypominał sobie kolejne fragmenty artykułu. I nawet światło nie potrafiło ich odpędzić.
Nazwali go tchórzem... Ciekawe, jak oni czuliby się na jego miejscu? Już to widział, jak Rita Skeeter idzie walczyć z Voldemortem, wiedząc, że pewnie i tak zginie. Już widział, jak niezwykle szlachetnie, z odwagą i dumą, poświęca swe życie dla ratowania świata...
Tak, wyśmiewać, mieszać z błotem i upokarzać to ona potrafi, ale czy coś poza tym? Gdyby tylko dorwał ją teraz w swoje ręce, to...
...to co, Harry Potterze? Zabiłbyś ją?
Harry wziął kilka głębokich wdechów, próbując się opanować. Już wystarczająco ciężko było mu zaakceptować to, co go czeka - walka i, prawdopodobnie, śmierć. Zmagał się z tym przez tyle czasu... I kiedy w końcu poddał się i pogodził z losem... oni musieli atakować ten cienki, niestabilny most, który przerzucił pomiędzy swoimi marzeniami, a nieuchronnym przeznaczeniem. Chcieli rozbić go w drobny pył, sprawić, aby Harry utonął.
Nie! Pokaże im wszystkim, że nie jest tchórzem! Stanie do walki, jak postanowił! Zrobi wszystko, by pokonać Voldemorta! Jeszcze dzisiaj musi zacząć naukę. Skoro Snape nie chce go szkolić, to sam znajdzie sposób, żeby zdobyć potrzebną wiedzę. Zakradnie się do działu ksiąg zakazanych i znajdzie coś, co mu pomoże.
Tak! Tak właśnie zrobi. Musi tylko zaczekać, aż zaczną się lekcje i biblioteka opustoszeje.
***
Harry rzucił na stojący obok fotela stolik trzy ciężkie, zakurzone tomy w czarnych okładkach. Ściągnął z siebie pelerynę niewidkę i opadł na fotel, wzdychając z ulgą. Niemal został nakryty przez panią Pince, kiedy jedna z książek, zaczęła go usilnie namawiać, żeby wybrał ją, bo zawiera najtajniejsze, czarno-magiczne zaklęcia. Chętnie by ją zabrał, gdyby nie była taka gadatliwa. Kiedy sięgnął po pierwszą z książek, poczuł ciepło w kieszeni. Przeczuwając kłopoty, sięgnął po kamień i odczytał wiadomość.
Gdzie jesteś, Potter?