Выбрать главу

Leży nauczyciel na placu przed plebanią, ociera twarz zakrwawioną, lecz już sunie stado dewotek w czarnych sukniach. Ta splunie, tamta kamieniem rzuci, a inna cegłą, plebania w rozbudowie, sterta czerwonych kostek w zasięgu dłoni, więc w bluźniercę raz, w świętokradcę dwa i tak dalej, aż go któraś w skroń trafi i Ateusz znieruchomieje.

Nadbiegają milicjanci, sierżant przyklęka, bada puls – za późno, z piskiem hamuje karetka pogotowia – za późno, więc sierżant wstaje i mówi do tłumu:

– Bandyci, zabiliście człowieka.

A tłum, jakby dopiero teraz zrozumiał co się stało, pierzcha po opłotkach, robi się przeraźliwie pusto wokół świątyni, gdzie na stopniach ołtarza siedzi załamany ksiądz Maciąg, doktor teologii, absolwent Katolickiego Uniwersytetu i płacze, bo kościelny już mu doniósł o wszystkim.

Jeśli ktoś przypuszcza, że na opisanym akcie gwałtu kończy się ta smutna historia, jest w błędzie. Ona się dopiero zaczyna.

Zrządzeniem losu dialog światopoglądowy między proboszczem z jego świętym Stanisławem, a nauczycielem, wspartym przez Bolesława Śmiałego – miał trwać dalej i na dobrą sprawę ciągnie się do dziś.

Na początku był pogrzeb. Jak przewidywano, ksiądz Maciąg odmówił pochowania niedowiarka w poświęconej ziemi. Zrobiono mu więc mogiłę na wzgórzu, pod dębami; koszt pokryła gmina. Obmurowana granitową kostką, z potężnym głazem narzutowym u wezgłowia – prezentowała się okazale. Miedziana tabliczka, umocowana do kamienia, głosiła: Tu spoczywa magister Ateusz Pokorny, ofiara religijnego fanatyzmu. Zginał, ponieważ odważył się myśleć. A poniżej: 1950 – 1981. Odprowadzało go kilkaset osób, delegacja szkoły stawiła się ze sztandarem, orkiestra strażacka grała marsze żałobne, a burmistrz Jan Żoras wygłosił mowę zaiste dramatyczną, sławiącą zasługi zmarłego i piętnującą klerykalizm.

Później nastąpił szereg wydarzeń, pozornie nie mających ze sobą związku. Syn ogrodnika Świderskiego, Antek, pochwalił się podczas kolacji:

– Tato, wybiliśmy komunie szyby.

– Jakiej komunie?

– No, w ratuszu.

– Wybiliście?

– Tak. Kamieniami. Ksiądz mówił, że komunę trzeba niszczyć.

– Słuchaj, Antek. Piotrowska ma syna?

– Ma.

– A sekretarz partii, Góralski?

– Nawet dwóch.

– A sierżant?

– Też ma. Chodzi do mojej klasy.

– Czy ci wszyscy chłopcy potrafią rzucać kamieniami?

– Pewnie. Każdy umie, żadna sztuka.

– Posłuchaj, barania głowo. Gdyby sekretarz powiedział, że prywatną inicjatywę trzeba niszczyć, a twoi koledzy nazbieraliby kamulców i przyszli pod nasz płot, i zaczęli rzucać w naszą szklarnię – wiesz, co by się stało?

– Szkło…

– Gówno szkło. Zmarnowałoby się pięć ton pomidorów, ośle patentowany. Ściągaj portki!:

Chwycił pas, przełożył jedynaka przez kolano i wrzepił mu taką porcję batów, iż pośladki posiniały. Po czym obszedł rodziców młodocianych wspólników Antka, zebrał odpowiednią kwotę i zaniósł burmistrzowi w charakterze odszkodowania.

– Sam pan widzi, panie Świderski – powiedział Zoras – ten klecha jest chory z nienawiści. Nawet dzieci szczuje.

W tych dniach odbywało się w kościele zebranie Rady parafialnej, którego mimowolną bohaterką stała się dentystka Róża. Jak wiadomo nawiedzał ją duch apostolstwa, gadała nieprzerwanie o wszystkich świętych, próbowała nawracać niedowiarków, a trzykroć w ciągu dnia widywano ją w kościele, proboszcz zaliczał ją do grona ścisłego aktywu.

Seksualna interwencja Artysty zapoczątkowała w Róży przemianę, która – jak się początkowo wydawało – zmierza we właściwym kierunku. Niestety, nagle szajba odbiła jej w drugą stronę. Przerwała księżowskie wywody w pół zdania, podeszła do ołtarza i z wazonów wyrwała naręcz kwiatów. Zrobiła to chaotycznie, najładniejszy ręcznie malowany wazon grzmotnął o posadzkę a odłamki poleciały duszpasterzowi pod nogi.

– Te lilie – zapiszczała – powinny leżeć na grobie niewinnej ofiary, tam, pod dębami! Ja zaniosę! A z waszym stadem papug nie chcę mieć nic wspólnego.

Oniemiałe towarzystwo odprowadziło ją wzrokiem ku wyjściu. Dreptała stukając obcasami, z głową uniesioną dumnie, kwiaty podążały przed nią, za nią pędziły klątwy księdza Maciąga. Od tej pory Róża zamiast do kościoła chodziła na wzgórze i Ateusz miał codziennie świeży bukiet.

Godne uwagi wypadki zaszły również w szkole. Nauczycielka Piotrowska, osoba energiczna, korpulentnej budowy, znana z niewyparzonej gęby – nabyła w antykwariacie książkę Zdzisława Mierzyńskiego, zatytułowaną Jak człowiek stworzył Boga. Autor, łódzki wolnomyśliciel, wydał ją w roku 1931. W przystępny sposób omawia kształtowanie się wierzeń od czasów pierwotnych po nowożytne, szczególny nacisk kładąc na tło społeczne i nie szczędząc przygany zabobonom (cuda, czary, duchy) oraz nikczemnym praktykom inkwizycji. Książkę kazała odbić na kserografie i zleciła młodzieży klas ósmych jako lekturę obowiązkową.

– Jeśli ktoś z domowników – oświadczyła przezornie wyrostkom – będzie wam mówił, że to komunistyczna propaganda, pokażcie rok wydania, tutaj, na pierwszej stronie. Dzieło powstało jeszcze za życia marszałka Piłsudskiego, który je zresztą bardzo chwalił.

Chwalił nie chwalił, w każdym razie wąsaty marszałek miał stanowić skuteczną tarczę przeciw protestom proboszcza, jakoby szkoła propagowała ateizm. Nie na tym koniec. Drogą zawiłych, lecz skutecznych zabiegów Piotrowska spowodowała podjęcie uchwały o nadaniu szkole imienia Bolesława Śmiałego. Uroczystość otrzymała godną oprawę – były władze różnych szczebli, przemawiał kurator, podczas apelu uczniów odczytano życiorys króla-patrioty. Rzecz zrozumiała, że na eksponowanym miejscu w holu szkoły został odsłonięty stosowny obraz.

Namalował go Artysta, który po wykonaniu zamówienia księdza Maciąga zajęty był wypędzaniem z dentystki demona dewocji. Wymagało to czasochłonnych zabiegów i pewnych wydatków, dlatego chętnie przyjął nowe zlecenie, choć honorarium zapowiadało się mizerne. Obraz jak obraz: koloryt podobny, rama identyczna, rozmiar także zacny, trzy na dwa metry. Tylko pewne akcenty dzieła zostały przestawione. Król o szlachetnym obliczu, z mieczem w dłoni zasłaniał białego orła, zagrożonego przez wrażą siłę. Od tyłu skradał się biskup Stanisław w fioletowej szacie, ze sztyletem w garści, by zadać monarsze zdradziecki cios w plecy. Natomiast diabeł był identyczny jak w kościele, lecz chował się teraz w cieniu purpurata, by chichotać z uciechy. Dzieci zauważyły bez trudu, że biskupowi mistrz pędzla nadał drapieżne rysy proboszcza.

Pani Piotrowska, która tymczasem objęła kierownictwo szkoły, zacierała ręce z zadowolenia. Ponieważ fotograf wykonał kolorowe zdjęcie obrazu, posłała powiększoną odbitkę księdzu Maciągowi wraz z liścikiem:

Przekazując niniejszym zdjęcie malarskiego arcydzieła, dumy naszej społeczności, pozwolę sobie wyrazić nadzieję, że wielebna osoba zechce mu się uważnie przyjrzeć i wyciągnie właściwe wnioski.

Kotłowały się w Trzydębach podskórne nurty, a Zajazd Pod Mieczem funkcjonował bez zarzutu. Ba, zaczął wprowadzać pewne nowości. W jadłospisie pojawiły się: kotlet a la Bolesław Śmiały, rzymskie flaki z olejem, pieprzony pasztet kaznodziejski, bigos heretycki, barszcz z kołdunami biskupimi, jajca w sosie tatarskim. Nazwa tego przysmaku nie pochodzi -jak sądzi się w Polsce – od Tatarów, lecz od schizmatyków katarów z południowej Francji, wyrżniętych w pień w XIII wieku za sprawą Świętej Inkwizycji. Serwowano także przeróżne koktajle? Torquemada, Auto-da-fe, Papieżyca Joanna. Ten ostatni cieszył się największym wzięciem z uwagi na pokaźną zawartość czystego spirytusu, który firma otrzymywała po cenie hurtowej z pobliskiej gorzelni.

Jako atrakcja artystyczna w dni wolne od pracy występował zespół Bolko: dwie gitary i akordeon. Założony został niedawno przez brygadzistę Benjamina, który ku zaskoczeniu Pelagii i znajomych okazał się samorodnym talentem – nie tylko grał i śpiewał miłym barytonem, lecz także komponował i układał teksty. Dyskusyjna pozostaje kwestia, na ile perypetie małżeńskie rudzielca wywarły wpływ na ujawnienie się muzyczno-poetyckiej strony jego natury. Trwała moda na muzykę country, więc zespół popisywał się balladami, opiewającymi aktualne tematy. Łatwo wpadały w ucho i niebawem nuciło je pół miasteczka.