Выбрать главу

– Wniosek dla Hieronima i Hiacynta: nie martwcie się, miliony istnień przed wami przeżywały podobne doświadczenia.

– To właśnie chciałem podkreślić – zaśmiał się zakonnik – bowiem nic bardziej nie podnosi na duchu niż świadomość, że cierpi się wraz ze zbiorowością.

Śliwa zamówił Papieżycę Joannę. Franciszkanin posmakował, cmoknął z uznaniem; pił koktajl delektując się każdym łykiem. Rozmowa potoczyła się swobodniej, zatrącając o tematy nader różnorodne, choć powiązane ukrytym sensem. Majster o strajku wysokościowym na kominie, zakonnik o Szymonie Słupniku i mechanizmie kreowania świętych. W tej materii wyraził daleko posunięty krytycyzm powołując się na fakt przetrzebienia w roku 1969, wolą papieża Pawła VI, listy niesłusznie kanonizowanych postaci. Wykaz Martyrologiun? Romanum zmniejszył się wówczas o dwieście pozycji. Jego zdaniem, obecnie władający ludem bożym Starszy Pan z Watykanu, przesadza nieco w swej chwalebnej gorliwości gdyż po każdej jego podróży zagranicznej święci mnożą się jak króliki. Można by przypuszczać, że postanowił wszelki nawiedzony swą osobą kraj obdarzyć lokalnymi męczennikami, o rysach indiańskich, murzyńskich, chińskich, abisyńskich, gdyż uwielbienie dla białoskórych przedmiotów kultu drastycznie maleje na całym świecie.

Opasła Kleopatra jeszcze kilkakrotnie serwowała trunek pod wezwanie kontrowersyjnej figury Kościoła Powszechnego. Niebawem Hieronim i Hiacynt byli po imieniu, opuszczali zaś Zajazd Pod Mieczem w pogodnym nastroju, podtrzymując się nawzajem ze względu na przejściowe zakłócenie równowagi.

ROZDZIAŁ ÓSMY

Wyzwanie – proboszcz oko w oko z podstępnym mnichem. Mizeria asystentów szermierzy. Bóg się cieszy, szatan wyje, albo odwrotnie. Piekło obnażone ze wszystkich stron, tudzież z góry i od spodu.

Dysputa teologiczna, której lustrzane odbicie znajdujemy w spuściźnie redaktorów Tygodnika Powszechnego – odbyła się Anno Domini 1981 na plebani kościoła świętego Stanisława. Pokoik średnich rozmiarów, lecz noszący widome ślady pobożności gospodarza: Pismo Święte, krucyfiks, obrazy o treści religijnej, kolorowy portret biskupa Rzymu w natchnionej pozie. Ksiądz Maciąg, spodziewając się trudnych momentów, na dzień ów pamiętny zgromadził przezornie podręczny zapas wody święconej, relikwiarz oraz tuzin encyklik, odbitych na czerpanym papierze, opatrzonych wizerunkiem dostojnego autora i jego autografem. Jeśli kościół jest domem Stwórcy, to plebanię zwą Jego przedpokojem, zwłaszcza gdy przenika ją duch wzniosłości tak wyraziście obecny, jak w Trzydębach.

Zgodnie ż tradycją, wywodzącą się z czasów dyskursów prawomyślnych kapłanów z heretykami, podłogę przedzielono białą linią na pół. Po każdej stronie stały dwa trzcinowe krzesła i pulpit, dla rozłożenia notatek i drukowanych argumentów. Pierwszy nieśmiałym kroczkiem zbliżył się do wyznaczonego siedziska franciszkanin. Z pokaźnej łysiny zsunął kaptur, odruchowo poprawił fałdy habitu i usiadł. Wkrótce przydreptał ksiądz Kurowski, zajmując miejsce obok. Jeden o silnej budowie ciała, rysach wyrazistych, opalonych policzkach, drugi przygarbiony wiekiem, siwiutki, z twarzą pooraną zmarszczkami. Różnił ich nie tylko wygląd zewnętrzny, lecz także doświadczenie życiowe. Staruszek święcenia kapłańskie otrzymał tuż przed wybuchem wojny, a ojciec Hiacynt zaczął pełnić posługi religijne dopiero w latach siedemdziesiątych, chociaż do zakonu trafił osobliwym zrządzeniem losu jako osiemnastolatek.

Teraz wkroczył ksiądz Maciąg wraz z wikarym Pyrko. Proboszcz zmizerniał od czasu konfliktu z Ateuszem Pokornym i niesamowitych następstw śmierci nauczyciela. Włosy, dawniej bujne, przystrzygł krótko, co bardziej uwydatniło jego drapieżne rysy: orli nos nad wąskimi wargami, cofnięty podbródek, duże uszy przywarte do czaszki. W oczach, jak dawniej, gorzał mu fanatyzm pierwszych chrześcijan; dusza nie zatraciła żaru wiary, choć ciało osłabło. Wikary nie siadł obok zwierzchnika, stanął skromnie pod ścianą; z chłopięcą twarzą i włosami opadającymi na ramiona podobny był aniołowi, czuwającemu nad duszą zagrożoną przez szatana.

Doktor teologii złożył dłonie: odmawiał w myślach modlitwę. Potem chrząknął, lecz -ku zaskoczeniu słuchaczy – zamiast rozpocząć egzekucję mnisich poglądów, wylał z siebie wszystkie żale.

– Gdzież, pytam, przyszło mi pełnić służbę bożą? W mieście niedowiarków, zatrutych jadem grzechu i ślepotą. W mieście, gdzie odrażająca flądra Pelagia gwałci bezkarnie duchownego, któregom sobie upatrzył na następcę, a rudy drab ośmiela się podnieść pięść na wysłannika Kościoła. W mieście uprawiającym kult bezbożnika, przysługujący tylko świętym. I w takiej Sodomie pytam, kogo mam pod bokiem?

Spiorunował wzrokiem naprzeciw siedzących; z ubolewaniem pokiwał głową a w głosie zadźwięczała nuta wzgardy.

– Oto kogo mam. Księdza-patriotę, który tak skumał się z bezbożną władzą, że przestał dostrzegać wokół siebie komunistów i ośmielał się ozdabiać swą osobą reżimowe pokazówki.

– O, przepraszani! – postawił się Kurowski. – Byłem kapelanem wojskowym, walczyłem ze szwabami, więc w kombatanckich imprezach miałem prawo uczestniczyć. Ani mnie, ani Kościołowi ujmy to nie przyniosło. Mam stopień kapitana rezerwy i Krzyż Grunwaldu.

– A powinieneś mieć krzyż w sercu, Chrystusowy. Twoja przecież wieloletnia gnuśność umożliwiła tak zastraszające postępy pogaństwa w parafii. Proboszcz śpi, w piekle tańczą.

– Znam inne przysłowie: proboszcz wojuje, diabeł się raduje. Każda akcja wywołuje reakcję proporcjonalną do użytych środków. Nad powszednimi kłopotami wiernych należy pochylić się z troską, okazać odrobinę wyrozumiałości dla ludzkich przywar. Nie wolno po chamsku, buciorami, włazić człowiekowi do sumienia. Bo zadepczesz je na amen.

– Milcz, nieszczęsny starcze! Dostrzegam z ubolewaniem, że twoja emerytura wisi już na włosku.

Ojciec Hiacynt z niewzruszoną twarzą przysłuchiwał się dialogowi, dopóki nie usłyszał groźby tak niesprawiedliwej. Uniósł powieki i rzekł z gryzącą ironią:

– A ja widzę, że pewien doktor nauk teologicznych w ogóle emerytury nie doczeka. Żółć go zaleje w kwiecie wieku.

Ksiądz Maciąg wpatrywał się w zakonnika, a niechęć biła mu z oczu. Pomiarkował się wszakże, tłumiąc gniew napływający niepowstrzymaną falą.

– Dobrze. Teraz zajmiemy się tobą. Zwróciłem się do przeora klasztoru, by zechciał wydać opinię o konfratrze, który chyba przez nieporozumienie został mi narzucony w charakterze, pożal się Boże, pomocnika. Zamazane kontury twej osobowości budziły mój niepokój od dawna. I oto co twój długoletni zwierzchnik pisze:

Jako sierota, chroniąc się przed służbą wojskową, odbyt Hiacynt w sposób przykładny nowicjat i złoży t najpierw śluby zwykle, a później uroczyste. Pokładaliśmy w nim wielkie nadzieje. Jednakże w miarę upływu czasu okazało się, iż z rad ewangelicznych -posłuszeństwa, ubóstwa, czystości – zwykł cenić tylko wzgardę dla dóbr materialnych. Pilny nad wyraz, zgłębiał w bibliotece tajniki historii, lecz w sposób chaotyczny, nie wystarczająco umocowany w nauce Kościoła. Co gorsza, szerzył swe wątpliwe poglądy wśród braci zakonnych, a wobec napomnień okazywał krnąbrność, pozwalając sobie nawet na kpiny. O cnocie czystości nie wspomnę, bom sprawy nie badał, lecz pogłoski o jego bachorach utrzymywały się długo…

Proboszcz odłożył list i zatarł dłonie. Czuł się jak entomolog, gdy dopadnie poszukiwanej ćmy i przyszpili okaz w gablotce.

– Cóż teraz rzekniesz, mnichu? Udany portret?

– Owszem, poza jednym szczegółem. Nie mam bachorów tylko syna, poczętego z wielkiej miłości; wyrósł na uczciwego i mądrego młodzieńca. Ani ja się go wstydzę, ani on mnie.

– Jeszcze chwila, a usłyszę hymn na cześć zgnilizny moralnej, przejdźmy więc ad rem. Doniesiono mi, że dla określenia głowy naszego Kościoła, używasz obraźliwego zwrotu „Starszy Pan z Watykanu".

– Dlaczego obraźliwego? – Starszy, bo nie młody przecież. Pan… mówimy zwyczajowo Pan Bóg, a któż znajduje tu choćby cień braku szacunku? Może Watykan jest dla księdza doktora kamieniem obrazy? Tytułowi „Ojciec Święty" brak precyzji, albowiem czcigodna osoba nie została za życia kanonizowana, co zresztą byłoby sprzeczne z nauką Kościoła.