Stary z kamiennym obliczem rzucił pierwszą grudę ziemi na trumnę. Zasłonił twarz spracowanymi łapskami, każde uderzenie ciężaru, spadającego z łopat grabarzy na trumnę, odczuwał jak cios we własne plecy. Obok Piotr połykał łzy. A potem nie było już Maleńkiej, został im kubik ziemi, uformowanej w sześcian, przykryty kwiatami. Ludzie się rozeszli, a oni jeszcze długo stali w milczeniu rozpamiętując pustkę, która wdarła się w ich życie.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Wiosną 1991 roku w Pewnusi pojawiła się komisja rządowa w osobie kostycznego mężczyzny o końskiej twarzy, hymkającego co trzecie słowo. Komisja reprezentowała władzę demokratyczną, dlatego uznała za celowe poszerzenie swego składu' przez kooptację lokalnych czynników. Czynniki były dwa: Maciaruk, który już od roku burmistrzował w Trzydębach oraz maszynista Bukowski, wybrany' niedawno przez aklamację przewodniczącym niezależnego i samorządnego związku w wytwórni. Po wnikliwej dyskusji podjęto decyzje odpowiadające duchowi czasu: a) niepodległościowe, b) produkcyjne, c) kadrowe.
I tak szanowna komisja w imieniu załogi, dla zatarcia komunistycznego piętna, nadała Wytwórni Nocnych Naczyń Wielokrotnego Użytku imię marszałka Józefa Piłsudskiego. Uroczystość oficjalna poprzedzona uroczystym nabożeństwem, obejmie poświęcenie między innymi taśmy produkcyjnej, z której wówczas schodzić będzie produkt odpowiadający aspiracjom mieszkańców. Jak wiadomo, miniony reżim w celach propagan-;. dowych zaśmiecał sklepy bublami niewygodnymi w użyciu i na j domiar w kolorze jadowitej czerwieni. Teraz firma preferować ma nieskazitelną biel, ozdobioną portretami wybitnych osobistości, od prezydenta Busha do prezydenta Wałęsy.
– A w środku co? – spytał Bukowski.
– Mościcki i Kaczorowski – odparł Maciaruk. – Ciągłość, legalnej władzy, kraj i emigracja.
– Owszem, kolekcja prezydencka, hm, interesujące – oceniła końska twarz. – A gdyby tak serię, hm, wysokich autorytetów moralnych? Zbigniew Brzeziński czy Tadeusz Mazowiecki, hm, o Janie Pawle II już nie wspominając.
– Ja proponuję sławnych polityków – wyskoczył Maciaruk – stworzyli nową Polskę, należy im się.
– Sprawa ryzykowna, hm, można pomieszać działaczy Porozumienia Centrum, hm, z tymi od Unii Demokratycznej. Nabywcy będą zdezorientowani.
– To dajmy dwie serie: jedną z braćmi Kaczyńskimi, Maziarskim i Najderem, druga z Kuroniem, Geremkiem i Turowiczem. Wolny wybór, każdy spożytkuje naczynie według własnych poglądów politycznych.
– To byłoby jakieś, hm, rozwiązanie. Rzecz wymaga, hm, głębszej refleksji. Refleksję odłożono na potem, przechodząc do spraw kadrowych. Na dyrektora wytypowany został jednomyślnie inżynier Kajdyr, znakomity wynalazca i organizator, represjonowany przez komunę. Po czym wezwano Raka i Śliwę.
– Panie Rak – oznajmił stołeczny wysłannik – od tej chwili, hm, przestaje pan pełnić funkcję dyrektora, hm; obowiązki proszę przekazywać, hm, inżynierowi Kajdyrowi.
– Sprawiedliwości stało się zadość – Maciaruk nie krył zadowolenia. – Wystarczająco długo tolerowaliśmy szefa, wyniesionego na stołek przez stan wojenny. Za tępienie solidarnościowego aktywu chyba nie oczekiwał pan laurki i orkiestry pożegnalnej?
– Brałem nauki u ciebie, Maciaruk. Za co wyleciał Bukowski, dobrze wiesz; jeśli zapomniałeś, niech ci w gębę chuchnie. A Kajdyr ciągnął forsę za niewykonane wynalazki, sąd udowodnił mu wyłudzenie znacznych sum.
– Na pański wniosek.
– Oczywiście, dbałem o kasę firmy.
– Pan zaś, panie Śliwa…
– Również won. Taczld?
– Każdego komucha mogę osobiście wywozić w siną dal – zaoferował się Bukowski.
– Nie trzeba – powiedział Maciaruk – ten triumfalny rejs sprzed dziesięciu lat zachował ważność. Towarzysz Śliwa opuści nas własnonożnie, że się tak wyrażę. Do emerytury zostało mu trochę czasu, może u Świderskiego hodować pomidory.
– Jeszcze Polska nie zginęła, póki my żyjemy – odparł Śliwa.
Wyszedł ciągnąc za sobą Adama. Rozstanie z Pewnusią sprawiło Rakowi przykrość, skarżył się smętnie:
– Dwadzieścia lat tu przepracowałem. Chyba jakieś podziękowanie się należy, no nie?
– Zwariowałeś! Oczekujesz podziękowania od tych nadętych pacanów? Nie łam się, Adaś. Na frasunek dobry trunek, idziemy do Zajazdu Pod Mieczem.
Tłusta Kleopatra ujrzawszy gości, podprowadziła zaraz do stolika gdzie rezydował Artysta.
– Witam awangardę bezrobotnych – malarz wyszczerzył niekompletne uzębienie – złe wieści rozchodzą się w tym grajdole lotem błyskawicy. Piwko dla panów, ja stawiam.
– Dawno nie miałem zaszczytu – usiłował dygnąć właściciel – a gdzież spokojniejszy kącik niż u mnie?
– Człowieku, twoje brzuszysko osiągnęło astronomiczne wymiary – zauważył Śliwa. -Zostawiasz na parę miesięcy przyzwoitego grubasa, a po powrocie znajdujesz beczkę sadła.
Przy tobie nawet szanowna małżonka wydaje się szczupła jak ogóreczek.
– Bóg dał ale wziąć nie zamierza. Kara za grzechy. |
– Nie martw się, nowa władza tak pociśnie, że będziesz chudł w oczach.
– Mnie? Sprywatyzowałem się osobiście jeszcze za komuny.
– W tym sęk. Powiedzą, że zagrabiłeś społeczne mienie, bo burmistrz Żoras sprzedał ci działkę po ulgowej cenie. Ogłoszą przetarg, który wygra oczywiście…
– Szwagier Maciaruka – podpowiedział Rak.
– Albo ciotka Kajdyra. I stanie się cud: działka zamieni się z narodowego dobra w świętą własność prywatną. Na powstałym z twojej krwawicy zajeździe będą zbijali kokosy nowi właściciele Trzydębów. Zapewne zmienią szyld na…
– Gospoda Pod Wezwaniem Świętego Antoniego – chichotał Rak.
– Ich niedoczekanie. Prędzej spalę budę.
– Desperackich pogróżek nikt z obecnych nie słyszał. Przynieś wreszcie piwo, kapitalistyczny krwiopijco.
– Pozwolę sobie zauważyć, panie Śliwa – powiedział Artysta – że epitet jest anachroniczny, wyzyskiwaczy stawia się s za wzór do naśladowania. Prasa upowszechniła nową kolekcję J wyzwisk, powinniśmy mawiać: ty postkomunistyczny gadzie, ty niezweryfikowany elemencie, ty spółko nomenklaturowa, Chociaż… ostatnie określenie brzmi dwuznacznie – należałoby zawsze zaznaczać, którą nomenklaturę ma się na myśli, dawną czy obecną. Obecna zaś przybrała iście paranoiczne rozmiary, wkrótce nawet babki klozetowe będę się musiały wykazywać właściwą przynależnością. Nie zdziwiłbym się, gdyby senat
Najjaśniejszej Rzeczypospolitej złożony jak wiadomo z samych mędrców i autorytetów moralnych, ustanowił prawo ankietowe.
– Co takiego? – Rak zachłysnął się piwem.
– Ktokolwiek, ubiegający się o cokolwiek, musi wykazać, że ani rodzice, ani dziadkowie nie splamili honoru Polaka ateizmem lub przynależnością do partii lewicowej. Będzie wiadomo, które dziecko w przedszkolu ma pożądane pochodzenie społeczne i zasługuje na kubek kakao, a które w czasie posiłku winno stać w kącie. Takie prawo ułatwiłoby znakomicie pracę naszej demokratycznej administracji, która obecnie działa po omacku, niestety. Tylko ofiarnym publicystom, wyzwolonym od zmory cenzury, zawdzięczamy, że czasem jakiś przyczajony komuch zostanie zdemaskowany. Są czujni i dyspozycyjni, jak zawsze.
– Kij im w oko – podsumował Śliwa – zawsze będą kadzić jakiejś sile przewodniej.
Intryguje mnie, czy ksiądz Pyrko znów zamówił bohomaz?
– Mam dokonać destrukcji i konstrukcji za kościelny grosz. Najpierw zamalować w szkole własne dzieło a potem w tymże miejscu stworzyć nowe. Król Bolesław Śmiały, broniący kraju przed intrygami biskupa Stanisława, wypacza historię polskiego Kościoła i dlatego musi zniknąć. Rozumiecie, panowie, wymowa ideowa tego malunku jest niesłuszna, zwodzi dziatwę na manowce, zaprzecza temu, co głosi obraz na ścianie Kościoła: że monarcha vbył wredny, a Stanisław święty. Nakłoniono mnie, bym podjął temat aktualny -ksiądz Skorupka pod Warszawą w roku 1920 prowadzi wojsko do ataku przeciw hordom bolszewickim.