Выбрать главу

Sierżant podszedł do konfesjonału energicznym krokiem, stukot butów odbijał się echem od sklepienia. Stanął na baczność.

– Nie demonstruj pychy, synu – powiedział proboszcz – klęknij, nasza rozmowa otoczona zostanie tajemnicą spowiedzi świętej. Jako komendant posterunku ponosisz pełną odpowiedzialność za wszelkie wybryki tutejszej milicji. Jesteś tego świadom?

– Nie było żadnych wybryków, proszę księdza. Łapaliśmy złodziei, chuliganów i pijanych kierowców.

– Powiększasz swą winę kłamstwem. Bukowskiego spałowałeś?

– Spił się jak świnia, mieliśmy kłopoty z odstawieniem go do izby wytrzeźwień. Znieważył czynnie kaprala Jóźwiaka, to i oberwał.

– Aresztowałeś inżyniera Kajdyra.

– Była sankcja prokuratorska.

– Urządziłeś pułapkę na Maciaruka. Wskutek twej nadgorliwości ten wybitny działacz opozycyjny został internowany.

– Krzywda mu się nie stała. Gdy wyszedł po trzech dobach, jechała za nim bagażówka wypełniona frykasami z darów kościelnych. Sam bym się z nim zamienił, bo wówczas w sklepach był tylko ocet i sól.

– Nie dostrzegam w tobie ani krzty skruchy. Powinieneś pojąć, że pałka sama w sobie nie jest złem, Pismo Święte uczy, iż także archaniołowie posługiwali się bronią. Ważne, w kogo godzi oręż. Gdybyś spałował sekretarza partii, Góralskiego, albo zatwardziałego komucha, Śliwę, proszę bardzo, nawet mógłbyś zasłużyć na pochwałę. Lecz ty nastawałeś na naszych ludzi, na patriotów, na szczerych demokratów walczących z reżimem o Polskę katolicką i narodową. Rozumiesz?

– Tak jest. Biłem w niedobrą stronę.

– Właśnie. Dlatego musiałbym ci dać opinię złą, zagradzającą drogę do policji. Nowa Polska, nowy ustrój, nowa policja, nie obciążona postkomunistycznym balastem.

– Ciekaw jestem, kto będzie łapał przestępców, gdy ta nowa policja zacznie się uganiać za byłymi partyjniakami albo pielgrzymować do Częstochowy.

– Akurat ciebie nie powinna o to boleć głowa. Zwróciłeś zapewne uwagę, że użyłem trybu warunkowego: musiałbym dać ci opinię złą. Lecz mogę również wystawić dobrą.

– Byle dotrwać do emerytury. Nie mam innego zawodu.

– Pod dwoma wszakże warunkami. Znasz niejaką Pelagię?

– Któżby jej nie znał? Wyjechała do Włoch z jakimś fagasem.

– Może, nie daj Bóg, wrócić. Warunek pierwszy: gdyby ta osoba pojawiła się w Trzydębach, przepędzisz na cztery wiatry.

– Zgoda.

– Warunek drugi: poskromnisz element wywrotowy.

– Ksiądz ma na myśli Felka Anarchistę?

– Jeden anarchista równy dziesięciu komunistom. Ten łotr wznieca społeczny niepokój samym wyglądem. A jego okrzyki? A jego mowy w. miejscach publicznych? A jego pogróżki pod adresem miejscowych autorytetów? Jest rozsadnikiem zła. Poskromnisz?

– Załatwione.

Obsada posterunku została zweryfikowana w komplecie. Wkrótce nadeszły nowe mundury i pragmatyka służbowa. Szeregowców przemianowano na posterunkowych, kaprala na starszego posterunkowego, a sierżantowi przysługiwał odtąd stopień przodownika. Z szyldu i pieczęci znikła milicja, a pojawiła się policja, orzeł otrzymał koronę, Rzeczpospolita Polska zastąpiła Polską Rzeczpospolitą Ludową. Wszystko po nowemu. Tylko Felek Anarchista rozrabiał po staremu. W każdą sobotę z butelką czystej wyborowej w kieszeni i czarnym proporcem umocowanym do ciupagi, pojawiał się w śródmieściu wykrzykując gromko:

– Rozpieprzyć ten burdel! Kajdyr do nocnika, Pyrko w katakumby, Maciaruk na latarnię! Niech żyje międzymiastówka anarchistyczna!

Czasem akcentował pewne elementy programowe:

– Zlikwidować wszelką władzę! Policję wystrzelić na Księżyc! Wolny kraj dla wolnego ludu!

Postulat ekonomiczny zgłaszał wciąż taki sam:

– Żądamy swobodnego dostępu do wysypiska śmieci! Precz z terrorem służb komunalnych!

Był to postulat ze wszech miar uzasadniony zważywszy, że Felek mieszkał w budzie z blachy falistej, usytuowanej właśnie na wysypisku; stamtąd wytrwałą pracą pozyskiwał surowce wtórne lub używane przedmioty codziennego użytku. Ich sprzedaż przynosiła dochód wystarczający na niezbyt wygórowane potrzeby Anarchisty.

Przodownik postanowił wywiązać się z obietnicy, danej proboszczowi. Siadł na rower i pojechał do jaskini elementu wywrotowego. Pedałował z wysiłkiem, bo wiatr w oczy, a kondycja nadszarpięta perypetiami weryfikacyjnymi. Pokonawszy pięciokilometrowy dystans, pojazd oparł o sosnę i wdrapał się na hałdę. Blaszak Anarchisty błyszczał w słońcu, wokół rosły kwiaty, tu i ówdzie zieleniły się krzewy agrestu i porzeczek. Element, rozwalony na leżaku, opalał tors.

– Ładnie tutaj, panie Felku. Domowo jakby.

– Od rana prześladował mnie zapach wędzarni, a to według wróżb chaldejskich oznacza spotkanie z policją. No i spotkanie jest. Za węgłem stoi krzesło, niech szarża siądzie. Zasiedliłem najdawniejszy odcinek Eldorado, śmieci tutaj zdążyły się zma-cerować, powstał żyzny kompost więc roślinność pnie się radośnie ku obłokom. Mogę poczęstować colą,

– Chętnie się napiję. Upał. A szczury nie dokuczają?

– Szczur, wierny towarzysz człowieka. Zwierzę pożyteczne, bo wszystkożerne, nawet głodomorem nie pogardzi. Czytam dostarczaną tu prasę – wskazał strzępy gazet ułożone w stos obok leżaka – i czego się dowiaduję? Nowa Polska będzie rajem dla gryzoni, gdyż deratyzację zlikwidowano jako przejaw komunistycznego zniewolenia. Otwarcie na Europę, a jakże, pchają się do nas śmieciarki lądem, wodą i powietrzem, nawet z Portugalii. Wciskają nam zewsząd zatrute świństwo, nieprzydatne do utylizacji, zaś urzędnicy gorliwie biorą w łapę za takie podtruwanie ludu. Dyspozycyjni pismacy bagatelizują problem, usypiają czujność, byśmy z modlitwą na ustach zmierzali pokornie ku zbiorowemu samobójstwu. Byłem tu sobie królem i panem przez lata całe, a teraz budzi mnie o świcie stuk łopat i kilofów, bo stada bezrobotnych rozgrabiają co się da: makulaturę, szmaty, złom.

– Żółć, panie Felku. Gdyby nająć ludzi i rozkręcić prywatny interes opadowy?

– Szarża sobie kpi. Mój światopogląd nie pozwala czerpać korzyści z cudzej pracy.

Usiłuję sobie wyobrazić kraj za lat kilka i cóż widzę? Gigantyczny śmietnik, gdzie zżerają się nawzajem szczury i nędzarze, a po obrzeżach byczy się stado hien, wypasionych na cudzej krwi i pocie. Mam szanować władzę, która taki los nam gotuje? Z głębi trzewi wyrywa się okrzyk rozpaczy: rozpieprzyć ten burdel!

– Właśnie ta sprawa mnie sprowadza. Demonstracje. Hasła znieważające osoby i instytucje. Zakłócanie porządku publicznego.

– Ładnie szarża to ujął. Zgodnie z moimi intencjami.

– Osobiście nie mam nic przeciw panu. W ramach pluralizmu uszanuję nawet anarchistyczne poglądy. Jednakże zmuszony jestem… wywierane są na policję naciski… proboszcz i burmistrz nalegają…

– Mam do wspomnianych trutniów stosunek sprecyzowany. Oni mogą mi, powiedzmy, wskoczyć do portek, wyjrzeć rozporkiem i -świergolić na melodię „My pierwsza brygada". Pyrko do katakumb, Maciaruk na latarnię!

– Ktoś złośliwy mógłby pana aresztować za podżeganie do czynów gwałtownych. Ja zaś nie grożę więzieniem, tylko proponuję kompromis.

– Interesujące. Jaki?

– My przymykamy oczy, a Felek Anarchista będzie krążył tylko po peryferiach, jak najdalej od kościoła i ratusza, wznosząc okrzyki wyłącznie bezosobowe.

– Nie rozumiem.

– Bez wymieniania nazwisk.

– Aha. Jeśli się zgodzę, to tylko ze względu na szarżę. Zostałem potraktowany jak człowiek, przez kogo? Przez policjanta, podporę obecnego reżimu. Widocznie zgnilizna od rybiej głowy nie dotarła jeszcze do ogona. Umowa stoi.

Felek odprowadził władzę do skarpy i wskazał dogodną ścieżkę, wiodącą do świata ludzi przedsiębiorczych, którzy poznali siłę swoich pieniędzy i radośnie wznoszą zręby kapitalizmu. Wrócił na leżak; oddawszy skórę leczniczym promieniom słonecznym, rozważał sytuację. Okrzyki bezosobowe, czemu nie? Mogą być. Skreślam nazwiska, wstawiam funkcję. Klecha do katakumb, burmistrz na latarnię! Tyż piknie. Z lokalizacją żadnych kłopotów, ponieważ peryferie Trzydębów zaraz za rynkiem, ciągną się w siną dal na wszystkie cztery strony świata. Należałoby również zmodyfikować nieco garderobę…