Выбрать главу

– Jeśli Bey będzie chciał tobą rządzić, to powiedz mu, żeby się wypchał – szepnęła jeszcze Elf, żegnając się z nią po raz drugi.

Na końcu pożegnali się Bryghtowie. Przy czym lord patrzył na nią tak, jakby domyślał się, dlaczego musi jechać do Londynu. Jego cicha jak myszka żona była zajęta Francisem.

– Życzę powodzenia – powiedziała tylko, kiedy podstawiono ich powóz. – I dziękujemy za wszystko.

Być może właśnie takiej towarzyszki życia potrzebował Bryght. Łagodnej i spokojnej, nie rzucającej się w oczy. Zapewne zmęczyło go ciągłe obcowanie ze swoimi wojowniczymi i pewnymi swego siostrami.

Zostali we czwórkę z markizem, Rosą i Brandem. Zakończono już pakowanie rzeczy hrabiny i służba przenosiła teraz sakwojaże do oddzielnego powozu.

– Nie mam ochoty na ten wyjazd! – westchnęła. Rosa wzięła ją pod ramię.

– To jasne – rzuciła. – Ale powiedz sobie, że już niedługo wrócisz do domu. Jeszcze przed jesienią, kiedy jest tu najładniej.

Rothgar patrzył na przyjaciółki, które zaczęły przechadzać się po zamkowym dziedzińcu, a następnie przeniósł spojrzenie na brata.

– Pytaj.

– Czy to naprawdę konieczne, Bey? – Brand wyrzucił z siebie pytanie, które dręczyło go od momentu, kiedy zobaczył minę lady Arradale.

– To rozkaz króla.

– Król zwykle robi to, co mu radzisz – zauważył Brand.

– Przeceniasz moje możliwości – mruknął Rothgar. -Czy wiedziałeś o tym, że hrabina wystąpiła o prawo zasiadania w Izbie Lordów?

Brat skrzywił się, jakby jadł przywiezioną przez markiza cytrynę.

– Rosa coś o tym wspominała – przyznał. – Jak na tak sprytną kobietę, potrafi robić wyjątkowo głupie rzeczy. Chodzi mi o lady Arradale.

– A nie wydaje ci się to niesprawiedliwe?

– Niesprawiedliwe? – powtórzył Brand. – Czy ja wiem? Przecież dziedziczy tytuł.

– Ale gdyby miała nawet młodszego brata, to nie byłaby hrabiną – zauważył Rothgar.

– Chciałbyś, żeby tytuł przysługiwał najstarszemu dziecku bez względu na płeć? – zapytał Brand, uderzony oryginalnością tej myśli.

– Albo najzdolniejszemu. Albo takiemu, które po prostu pragnie dziedziczyć. Bryght na przykład nie chce tytułu markiza. Ani dla siebie, ani dla swojego syna – zakończył gorzko Rothgar.

– To by była prawdziwa rewolucja! – Brand potrząsnął głową. – Jeśli będziesz o tym rozpowiadał, skończysz w Bedlam.

Markiz zaśmiał się ponuro.

– No właśnie. Ale zostawmy ten temat. Chciałbym cię jeszcze prosić, żebyś miał oko na Francuzów.

– Tutaj? – zdziwił się Brand. – Tak, właśnie tutaj – potwierdził Rothgar. – Te ziemie są języczkiem uwagi całego królestwa. Leżą między spokojną południową Anglią, a buntowniczą Szkocją i Irlandią. Dlatego proszę, żebyś uważał na przybyszów z północy. Jeżeli czegoś się dowiesz, natychmiast przyślij mi wiadomość.

– Czy to się nigdy nie skończy? – westchnął Brand. – Podejrzewam, że Bryght i Elf też otrzymali odpowiednie dyspozycje.

– Tak, chociaż mam swoich ludzi w Liverpoolu. Ludwik XV chciałby pomścić klęskę Francji.

Brand wyprostował się nieco.

– Byłby szalony, gdyby zaczął nową wojnę! Rothgar zbył wybuch brata machnięciem ręki.

– Wojna w ogóle jest szaleństwem, a popatrz, co się dzieje wokół. Wiem, że Francuzi tylko czekają na odpowiedni moment, żeby uderzyć. Być może będą sami chcieli stworzyć dogodną sytuację. D'Eon to zręczny polityk.

– I podobno niezrównany szermierz – Brand wpadł mu w słowo. – Jak sądzisz, czy miał coś wspólnego ze sprawą Curry'ego?

Rothgar nie chciał rozmawiać o tym z bratem. Zrozumiał, że Brand pragnie się przede wszystkim zająć piękną żoną. Popełnił błąd, prosząc go, by miał oko na Francuzów. Tak, myli się ostatnio zbyt często.

– Jestem w bardzo serdecznych stosunkach z D'Eonem -poinformował Branda.

Jednak brat nie dał się tak łatwo zwieść.

– Uważaj na niego, Bey – poprosił. – To groźny przeciwnik.

Służba skończyła już przygotowania do odjazdu. Zjedli więc we czwórkę późne śniadanie, a następnie pożegnali się, wyszedłszy ponownie na dziedziniec.

– Nie przejmuj się Francuzami, Brand – rzekł Rothgar. -Zajmij się raczej hodowlą bydła i… dzieci. Życzę ci wiele szczęścia.

– Mógłbym ci radzić to samo, ale nie… – Brat zmarszczył czoło. – Mam tylko jedną prośbę. Postaraj się nie skrzywdzić hrabiny. Łatwiej ją dotknąć, niżby się mogło wydawać.

Rothgar położył dłoń na sercu.

– Pragnę tylko jej dobra – zadeklarował. Brand spojrzał na niego z powagą.

– Właśnie tego się obawiałem.

Kiedy w końcu dotarli do oberży „Pod łabędziem" w miasteczku Ferry Bridge, Diana była zupełnie wyczerpana. Markiz zarezerwował dla nich całe piętro. Większość służby wyległa na podwórko, żeby ich powitać. To również wydało jej się denerwujące. Diana przywykła do zaszczytów, ale nie aż takich.

Jednak najbardziej męczył ją brak zainteresowania ze strony markiza.

Tak, jak zapowiedziała, wzięła ze sobą parę interesujących książek, ale miała też nadzieję na ciekawą rozmowę. Zwłaszcza, że podróżowali w towarzystwie Clary i Fettle-ra, co czyniło konwersację zupełnie bezpieczną.

Niestety Rothgar przez cały czas przeglądał jakieś dokumenty. Część z nich miała pieczęcie najświetniejszych domów Anglii, więc domyśliła się, że są ważne. Niektóre były zapewne zaszyfrowane, gdyż markiz czytał je korzystając z jakiejś książeczki.

Koło trzeciej stos korespondencji zmalał na tyle, że odzyskała nadzieję na jakiś kontakt z towarzyszem podróży. Niestety, wkrótce dogonił ich posłaniec z nowymi listami. Jak się okazało, ścigał ich aż od Arradale.

Rozmawiali tylko w czasie przerw na zmianę koni. Rothgar przechadzał się z nią wówczas po okolicy, gawędząc o pogodzie albo miejscowym przemyśle lub rolnictwie. Nie spodziewała się, że aż tyle wie, ale nie interesowały jej ani uprawy, ani mijane roszarnie.

W końcu zrozumiała, że Rothgar chce w ten sposób ograniczyć ich osobiste kontakty. Zapewne nieprzenikniony Fettler opowiedział mu o jej nocnej wizycie i markiz domyślił się jej powodów.

Do licha! Nie chciała przez dwa kolejne dni rozmawiać o pogodzie i uprawach lnu. Posłała Clarę do swojego pokoju, żeby poczyniła przygotowania do nocy, ale pokojówka powróciła z informacją, że wszystko już jest zrobione. Diana przez chwilę miała ochotę zadysponować kolację do swego pokoju, ale w końcu zdecydowała się zjeść w towarzystwie Rothgara.

Kiedy jednak zeszła do ich prywatnej jadalni, zastała tam dwoje nieznanych ludzi pogrążonych w rozmowie z markizem.

Rothgar natychmiast zauważył jej wejście.

– Oto hrabina Arradale – zaprezentował ją. – Pozwól, pani, że ci przedstawię pana de Couriac i jego damę.

Młody człowiek wstał i skłonił jej się dwornie na francuski sposób. Jego towarzyszka dygnęła uprzejmie. Diana patrzyła na nich osłupiała. Francuzi?! Tutaj?! Wkrótce uzmysłowiła sobie, że przecież oficjalnie między Koroną a Francją panuje pokój. Skłoniła się, czując, jak palą ją policzki. Czyżby markiz specjalnie sprowadził tutaj tę parę, przeznaczając jej role przyzwoitek? Wiedział przecież, że nie będzie mógł liczyć na stałą obecność służby.

– Bardzo mi miło państwa poznać – powiedziała Diana.

Pani de Couriac była dosyć ładna, lecz przede wszystkim sprawiała wrażenie osoby niezwykle inteligentnej. Malutka i szczupła, wyglądała bardziej na dziewczynkę niż dorosłą kobietę i miała duże brązowe oczy oraz zaciśnięte w kreseczkę usta. Jej mąż prezentował się przy niej jak niedźwiedź, chociaż tak naprawdę był niższy od Rothgara.