– Z wzajemnością. Niezmiehnie się cieszymy, mogąc odwiedzić pani piękne sthony – powiedziała z silnym akcentem pani de Couriac.
Angielski jej męża był znacznie lepszy:
– Przez wszystkie te lata żałowaliśmy, że nie możemy tego zrobić – dodał.
Oboje mówili po angielsku, co było o tyle zaskakujące, że Francuzi rzadko uczyli się tego języka. Co więcej, raczej nie interesowały ich brytyjskie pejzaże i przyciągał ich jedynie przemysł.
Ze względu na panią de Couriac, Diana przeszła na francuski, którym posługiwała się jak rodowita Paryżanka.
– Wojna jest zawsze nieszczęściem, prawda? Czy państwo zjecie z nami kolację? Jak miło! Musicie państwo nam opowiedzieć, co dzieje się we Francji.
Przy zupie rozmawiali o podróżach. Mówił głównie pan de Couriac, natomiast jego żona wpatrywała się w markiza. Jej usta nabrały nagle powabnego kształtu, a w oczach pojawił się wyraz cielęcego zachwytu.
Pan de Couriac albo tego nie widział, albo nie chciał widzieć!
Podano rybę. Diana próbowała zwrócić na siebie uwagę markiza i Francuzeczki, ale na próżno. Pomyślała, że to Rothgar oszalał, dając się omotać tej kobiecie. Przecież za chwilę pan de Couriac wyzwie go na pojedynek!
Francuz zachowywał jednak spokój, skupiając się na swoim daniu.
– Ach, wy, Anglicy, żadnych sosów, żadnych sosów -rzucił tylko.
Madame de Couriac oblizała prowokacyjnie palce, którymi wcześniej dotknęła potrawy. Wyglądała w tej chwili jak demon seksu. Albo jedna z tych strzyg, o których Diana kiedyś czytała.
Dlaczego jej mąż nic nie robi? Czyżby obawiał się Anglika na jego własnym terytorium? Diana pomyślała, że musi zadziałać, inaczej dojdzie do tragedii. Nadludzkim wysiłkiem zdołała odwrócić uwagę Francuzki od markiza i zaczęła rozmowę o modzie. Pytała najpierw o stroje, potem o perfumy, a kiedy zaczęło jej już brakować tematów, wypytywała panią de Couriac o modne fryzury i kapelusze, których zresztą szczerze nie znosiła.
Co jakiś czas zerkała na markiza. Tak, jak przypuszczała, nie pozostał obojętny na wdzięki Francuzki. Czy nie rozumiał tego, że naraża się na gniew jej męża? Przecież był światowcem. Powinien znać niebezpieczeństwa wynikające z takich sytuacji.
Kolacja dobiegała już końca. Oboje z Rothgarem dopijali herbatę, a francuskie małżeństwo kończyło kawę. Diana z wymuszonym uśmiechem odsunęła od siebie filiżankę.
– Chcecie państwo zapewne już się położyć, żeby jutro wcześnie zacząć podróż – zwróciła się do Francuzów.
– Nie, zatrzymaliśmy się tutaj na kilka dni – powiedziała pani de Couriac, patrząc Rothgarowi prosto w oczy.
Co za głupiec! pomyślała Diana.
– Może porto? – zaproponował pan de Couriac. A ten jeszcze większy! wściekała się w duchu.
– Nie, dziękuję. My w każdym razie wyjeżdżamy jutro rano – rzekła, kładąc nacisk na „my".
– Czy chcesz przez to powiedzieć, pani, że m y musimy udać się na spoczynek? – spytał Rothgar. – Poproszę porto.
Spojrzała na niego z wściekłością, ale musiała powściągnąć gniew. Dalsza walka wydawała się beznadziejna. Markiz bez reszty pogrążył się w szaleństwie.
– W każdym razie j a muszę – niemal warknęła, a następnie skłoniła się wszystkim chłodno. – Dobranoc.
Wstali, żeby się z nią pożegnać, ale nie miała wątpliwości, że za chwilę usiądą do porto. Sama nie wiedziała, dlaczego pan de Couriac nie skorzystał z okazji i nie odciągnął żony od markiza. Mężczyźni wydawali jej się coraz mniej zrozumiali. Co takiego ma w sobie ta Francuzka?! I dlaczego Rothgar uznał, że jest lepsza od niej?!
Kiedy znalazła się na korytarzu, przyszło jej do głowy, że być może chodzi im o jakąś perwersję a trois, o których czytała kiedyś w zakazanej książce. Francuzi słynęli przecież z miłosnych gier.
Diana otworzyła drzwi do swego pokoju, a potem zatrzasnęła je z hukiem. Oparła się o nie plecami i stwierdziła, że jest zazdrosna. Zazdrosna o panią de Couriac, której tak szybko udało się to, na co ona czekała od ładnych paru dni.
Co za ironia, pomyślała, zdejmując swój czepek. Przecież ta kobieta jest zamężna, więc nie powinna się tak zachowywać. Tylko osoba wolna, tak jak Diana, mogła w ten sposób prowokować mężczyzn. Przypomniała sobie, jak Francuzka oblizywała palce i położyła dłoń na swoich ustach.
Nie, to nie tak. Brakowało jej czegoś uwodzicielskiego, czegoś, co jak ją kiedyś przekonywała Rosa, mają tylko kurtyzany.
Podeszła do okna i swoim zwyczajem otworzyła je na oścież. Jakiś spóźniony powóz nadjeżdżał od strony Yorku. Jak przyjemnie byłoby wyjść i cieszyć się wolnością. Niestety, zapewne wszyscy w oberży wiedzą, że przyjechała tu w towarzystwie lorda Rothgara.
Przypomniała sobie, jak przed rokiem odgrywała rolę pokojówki Rosy. Cieszyło ją to, że nikt nie zwraca na nią uwagi. Służąca zawsze mogła pójść, gdzie chciała. Miała też prawo do przyjaznej pogawędki z jakimś woźnicą czy lokajem lub nawet flirtu.
Przez chwilę zastanawiała się nad Clarą, która była mniej więcej jej wzrostu. Hrabina potrafiła też naśladować jej akcent z Yorkshire. Jednak nie, bez odpowiedniego makijażu nie miała najmniejszych szans. Ktoś mógłby ją natychmiast rozpoznać.
Oczywiście Rothgar mógł wyjść, gdy tylko miał na to ochotę. Wszyscy by go poznali, ale wcale by się tym nie przejął. Diana nie wiedziała, dlaczego mężczyźni nawet w tym względzie mieli większe prawa, ale fakt pozostawał faktem. Powszechnie zakładano, że kobieta nie potrafi się bronić. A przecież wczoraj wykazała, że jest co najmniej równie dobrym strzelcem jak markiz.
Uśmiechnęła się do siebie na myśl o tym, żeby wyjść na dwór z pistoletami. Nie, musi przecież grać prawdziwą, a więc słabą i omdlewającą damę. Inaczej zamkną ją szybko w domu dla psychicznie chorych.
Diana była raz w takim miejscu i nie chciała już nigdy tam wracać. Stało się to zaraz po raporcie komisji parlamentarnej. Właśnie wtedy pojechała do Yorku, żeby sprawdzić, czy nie trzyma się tam pokrzywdzonych kobiet.
Miejsce było dobrze utrzymane, a siostry zakonne wyglądały na oddane swoim pacjentom. W zgiełku i tumulcie, jaki tam panował, trudno było ocenić, które osoby są normalne, a które nie. A jeśli ta kobieta, która wyznała jej, że jest indyjską księżniczką mówiła prawdę?! Nie, niemożliwe! Miała przecież piegi i mówiła z miejscowym akcentem. Diana nabrała wówczas przekonania, że nawet człowiek normalny, który trafi w takie miejsce, po jakimś czasie musi zwariować. Lodowate kąpiele, którymi leczono chorych, mogły jeszcze przyspieszyć ten proces.
Brr! Nagle poczuła, że zrobiło jej się zimno. Podeszła do okna, żeby je zamknąć, ale nagle zastygła z wyciągniętymi rękami. Z dołu dobiegła do niej rozmowa po francusku. Od razu zorientowała się, że ma ona dosyć burzliwy przebieg. Pan de Couriac zapewne zdecydował się wypomnieć żonie jej wiarołomność.
– Ależ próbowałam! – syknęła kobieta i rozejrzała się dokoła.
Diana nadstawiła uszu.
– Za mało. Widziałem, że mu się podobasz.
– To co mam zrobić?! Iść nago do jego sypialni?!
– Tak, jeśli tego wymaga interes kraju.
– On nie jest taki, Jean-Louis. Sam musiałby mnie poprosić. Głos mężczyzny niemal przeszedł w krzyk. Francuz zupełnie nie przejmował się tym, że ktoś może ich słyszeć.
– To zrób coś, żeby cię poprosił!
– Cii… Sama nie wiem… Aa! – Kobieta wydała pełen bólu okrzyk, a Diana wychyliła się, żeby sprawdzić, co dzieje się na dole. Pan de Couriac trzymał żonę za ramię i zapewne ścisnął ją tak mocno, że zabolało.