Выбрать главу

– Proszę, Jean-Louis! Będę próbować.

Mężczyzna rozejrzał się dokoła. Nie spojrzał w górę, ale Diana i tak wolała wycofać się do swego pokoju. Więc to sam pan de Couriac stręczył markizowi żonę. Ale po co? Dla pieniędzy? A może po to, by go zabić? Hrabina przypomniała sobie, jak Elf opowiadała o tym, że ktoś próbował zabić jej brata w pojedynku. A może chodziło o szantaż? Nie, raczej niemożliwe. To kobieta w takich sytuacjach miała więcej do stracenia. Więc jednak pojedynek. Gdyby pan de Couriac przyłapał markiza ze swoją żoną, Rothgar musiałby dotrzymać mu pola. To prawda, że jest doskonałym szermierzem, ale na świecie na pewno są lepsi.

Pełna złych przeczuć zadzwoniła po Clarę i wyjrzała za okno. Francuzi gdzieś zniknęli.

11

– Claro, pójdź teraz do markiza i przekaż, że proszę o chwilę rozmowy – powiedziała Diana, kiedy pokojówka zjawiła się w jej pokoju.

Czekając, zastanawiała się, jak ostrzec Rothgara. Clara wróciła szybciej niż się spodziewała.

– Markiza nie ma w jego pokoju, pani.

Czyżby już znalazł się w ramionach madame de Couriac? Nie, to za szybko. Popełnił dużą nieostrożność wychodząc w nocy ze swojego pokoju, a może i z oberży.

– Wobec tego przekaż jego lokajowi, że chcę rozmawiać z markizem, gdy tylko wróci.

– Tak, pani.

Clara wyszła z pokoju, a Diana zaczęła ponownie analizować rozmowę Francuzów. Nagle przyszło jej do głowy, że mogą też być szpiegami. Wydawało jej się, że de Couriac wspomniał coś o dobru kraju.

Przypomniała sobie papiery, które widziała u Rothga-ra. Część z nich na pewno była tajna. Być może Francuzi chcieli je wykraść.

Diana odetchnęła z ulgą. Gdyby jej domysły okazały się słuszne, życie markiza nie byłoby w niebezpieczeństwie. Doprawdy Rothgar niepotrzebnie włóczył się po nocy.

Zaczęła chodzić po swoim wygodnym pokoju, czując się w nim jak w klatce. W końcu nie wytrzymała i narzuciwszy lekką pelerynę wyszła na zewnątrz. Ludzie zwracali na nią uwagę, ale nie budziła sensacji. Starała się trzymać tylko dobrze oświetlonych miejsc. Kiedy znalazła się przed oberżą, zauważyła, że Rothgar żegna się z zażywnym mężczyzną, wyglądającym na wiejskiego prawnika. Zaraz potem zobaczyła francuskie małżeństwo przechadzające się nieopodal. Śmiało podeszła do markiza.

– Czy mogłabym z tobą porozmawiać, panie? – spytała, rozglądając się nerwowo.

– Ależ z największą rozkoszą – odrzekł, składając jej ukłon.

Pomyślała, że mógłby sobie darować te dworskie maniery. Zaproponowała przechadzkę, a kiedy znaleźli się daleko od de Couriaców, chwyciła go za ramię.

– Podsłuchałam przypadkiem rozmowę tych Francuzów – szepnęła podniecona.

– I?

Krew nabiegła jej do policzków i zmieszana opuściła rękę.

– Em, de Couriac chciał skłonić żonę, żeby… żeby ci się, panie, oddała – wyrzuciła z siebie w końcu.

– Odniosłem wrażenie, że wcale nie trzeba jej do tego skłaniać – powiedział z niezmąconym spokojem.

– Pani de Couriac jest niebezpieczna.

– Wszystkie kobiety są niebezpieczne – stwierdził sentencjonalnie.

– Ale ja, panie, nie chcę cię zabić! – wypaliła. Rothgar uśmiechnął się lekko.

– Chciałbym mieć tę pewność – rzekł z westchnieniem. -Przecież już raz próbowałaś zabić mojego brata. Ale, ale, zbaczamy z głównego tematu. Powiedz pani, dlaczego tak mnie straszysz panią de Couriac?

Jej obawy wydały się nagle przesadzone.

– Em, wydaje mi się, że mogą być szpiegami. – Diana starała się pozbierać rozbiegane myśli. – To pewnie głupie, ale mówili coś, że to dla dobra kraju i… w ogole – zakończyła niezręcznie.

Markiz pokręcił głową.

– To wcale nie jest głupie. Dziękuję za ostrzeżenie.

Niestety, wciąż nie przychodziła mu do głowy najgorsza ewentualność. Diana uznała więc, że musi mu o tym powiedzieć wprost.

– Być może pan de Couriac będzie chciał cię przyłapać z żoną. Po to, żeby zabić cię w pojedynku – ciągnęła, czując się wyjątkowo niezręcznie. – Słyszałam, że już była taka próba.

– Ach, ta Elf! – westchnął, po czym spojrzał jej prosto w oczy. – Nie tak łatwo mnie zabić.

Już chciała mu odpowiedzieć, że każdy może zginąć w pojedynku, kiedy od strony oberży nadbiegła zdenerwowana pani de Couriac.

– Ach, monsieur, mój mąż leży w bólach – mówiła szybko po francusku. – Posłałam po lekarza, ale mój angielski nie jest tak dobry, żeby się z nim porozumieć. Czy zechcesz panie…?

– Ja też mówię po francusku – wtrąciła Diana. – Chętnie podejmę się roli tłumaczki.

Pani de Courier spojrzała na nią jak na jaszczurkę.

– Niestety, mój mąż jest w samej bieliźnie – rzekła, spuszczając oczy. Jednocześnie chwyciła markiza pod ramię i przylgnęła do niego całym ciałem.

Diana nie potrafiłaby tego tak zrobić. Przypomniała sobie, że jeszcze przed chwilą widziała ich dwoje przed oberżą. A teraz nagle okazało się, że pan de Couriac jest półnagi i chory. Co więcej, zdążyli posłać po lekarza. Cała intryga była szyta grubymi nićmi, ale Rothgar wydawał się tego nie dostrzegać.

– Chodźmy – powiedział. – Pewnie zaraz pojawi się lekarz. Diana spojrzała na Francuzkę.

– Możesz też, pani, liczyć na moją pomoc – wtrąciła złośliwie. – Gdybyś na przykład czuła się zbyt samotna.

Z trudem powstrzymała się, żeby nie chwycić Rothgara za wolne ramię i nie przeciągnąć go na swoją stronę. Zrobiła wszystko co mogła, aby go ostrzec. Ma chyba trochę oleju w głowie, który pozwoli mu wyjść cało z tej sytuacji, chociaż Diana powoli zaczynała wątpić w męski rozum. Zwłaszcza tam, gdzie w grę wchodziły takie diablice, jak pani de Couriac.

Rothgar poszedł za Francuzką, ciekawy, o co też może jej chodzić. Równie dobrze mogły to być jego papiery, jak i życie. Już od jakiegoś czasu podejrzewał, że to D'Eon stoi za pojedynkiem z Currym. Gdyby się okazało, że teraz de Couriac chce go wyzwać, zyskałby ten drugi punkt, o którym mówił Bryghtowi. Wyznaczona linia prowadziłaby wprost do Francji.

Markiz uśmiechnął się, przypomniawszy sobie śmiałą akcję lady Arradale. Doskonale radziła sobie w nowych dla niej warunkach, choć jednocześnie nie zyskałaby swoim zachowaniem przychylności króla. Gdy tylko przekonała się, że ma do czynienia ze szpiegami, powinna zemdleć albo co najmniej zamknąć się na klucz w swoim pokoju. Prawdziwa dama nie starałaby się zaradzić niebezpieczeństwu.

Pozory, pozory, powtórzył raz jeszcze w myśli. Będzie musiał porozmawiać z hrabiną o jej zachowaniu.

Po paru minutach dotarli do pokoju Francuzów. Pan de Couriac miał na sobie niemal cały przyodziewek. Zdjął tylko pas od swoich podróżnych spodni. Kiedy ich zobaczył, jęknął żałośnie.

– Posłałaś, pani, po lekarza?

Madame de Couriac przyłożyła wierzch dłoni do czoła.

– Tak… tak mi się zdaje – odparła słabym głosem. – Jestem wstrząśnięta.

Przysunęła się jeszcze bliżej Rothgara, chociaż to stan męża powinien ją bardziej interesować. Markiz grzecznie acz stanowczo poprowadził ją do łóżka.

Usłyszeli pukanie do drzwi.

– Proszę! – krzyknął po francusku pan de Couriac, a potem przypomniał sobie, że jest chory i znowu jęknął.

Do pokoju wszedł młody i szczupły mężczyzna. Miał przy sobie torbę z przyborami i rzeczywiście wyglądał na miejscowego lekarza.

– Doktor Ribble – przedstawił się.

– Proszę dalej, doktorze. Tutaj jest pański pacjent. Jestem lord Rothgar i będę, w razie potrzeby, tłumaczył z francuskiego.