Выбрать главу

– Nie zmieniłem zdania – powtórzył twardo.

– Szkoda.

– Dlaczego?

Poprosiła gestem, żeby nalał jej jeszcze porto. Przez chwilę zbierała myśli, chcąc dać mu pełną odpowiedź.

– Nie chodzi mi tylko o lady Arradale – odrzekła w końcu. – Wiele się ostatnio wokół ciebie zmieniło.

– Plaga małżeństw i narodzin – mruknął ponuro. – Też to zauważyłaś?

Spojrzała na niego ciekawie.

– Bardzo żałuję, że nie mogę poznać lady Arradale -stwierdziła. – Dlaczego boli ją głowa?

– To pewnie przez tę podróż – stwierdził, patrząc w podłogę.

– A nie byłeś dla niej niemiły? Potrząsnął głową.

– Wręcz przeciwnie, zachowywałem się jak prawdziwy dżentelmen.

Przyjaciółka syknęła z dezaprobatą.

– A więc jednak byłeś.

Rothgar sięgnął po kieliszek i wypił całą jego zawartość. To również nie uszło jej uwagi.

– Tylko dla dobra lady Arradale.

Safona bawiła się przez chwilę jednym ze swoich pierścieni.

– To znaczy, że postanowiłeś zabić to uczucie – stwierdziła wreszcie.

– Tak. Skoro nie zmieniłem zdania, musiało zginąć -

przyznał.

– Zginąć młodo. Tak jak twoja siostra.

Grymas gniewu wykrzywił mu twarz. Z trudem udało mu się opanować.

– To nie było zbyt uprzejme – rzucił tylko.

– Czasami impertynencja jest jak skalpel – zauważyła Safona. – Pozwala przeprowadzić niezbędną operację.

Rothgar powściągnął gniew już na tyle, że nawet się do niej uśmiechnął.

– A czego chciałabyś mnie tym razem pozbawić?

– Twojej żelaznej zbroi.

– Nigdy!

– Wobec tego czeka cię szaleństwo – orzekła ze smutkiem. – Nie możesz w nieskończoność opierać się swoim naturalnym instynktom. Zwłaszcza teraz, kiedy poznałeś lady Arradale.

Cóż ona wiedziała o Dianie? Przecież się nawet nie spotkały!

– Na razie jestem zupełnie zdrowy.

– Na razie – powtórzyła. Nalał sobie znowu porto i wypił.

– Wystarczy, Safono. – To, co miało być rozkazem, zamieniło się w żałosną prośbę.

Jednak przyjaciółka, podobnie jak wytrawny chirurg, nie zważała na nic.

– Nie, Bey. Jesteś wspaniałym człowiekiem. Nie zniosłabym tego, gdybyś zwariował albo popełnił samobójstwo. A wiele wskazuje na to, że uruchomiłeś mechanizm autodestrukcji.

Spojrzał na nią podejrzliwie.

– Ja? Autodestrukcji?

– A czym miał być pojedynek z Currym?

Rothgar machnął ręką, jakby sprawa go zupełnie nie dotyczyła.

– To była kwestia honoru! Wcale nie szukałem śmierci. -

Jej brązowe oczy wciąż patrzyły na niego z przyganą. – Obiecuję ci, moja droga, że się nie zastrzelę ani nie powieszę.

– Nigdy w to nie wątpiłam. To nie w twoim stylu. Markiz wstał i położył rękę na sercu.

– Obiecuję więc, że nie skończę z sobą w świadomy sposób.

Safona również podniosła się z miejsca i podeszła do okna.

– Nawet nie wiesz, jak potężną siłą może być ludzka podświadomość – westchnęła.

Rothgar uwielbiał sposób, w jaki się poruszała. Nie szła, ale jakby płynęła w powietrzu. Nie było w tym nic sztucznego. Tak, jakby się już z tym urodziła.

Przez chwilę zastanawiał się, czy Safona będzie się chciała z nim kochać. Ze zdziwieniem stwierdził, że nie ma na to ochoty i to nie z powodu rozmowy. Gdyby zaprosiła go do siebie na noc, z pewnością by się zgodził. Na tym, między innymi, polegała ich przyjaźń.

Safona zbliżyła się do niego i dotknęła chłodną dłonią jego policzka.

– Boję się, Bey – wyznała. – Boję się, że zatrzymasz się nagle, jak jeden z tych twoich automatów.

– Nie jestem automatem!

– Nie, ale masz niektóre cechy tych maszyn – rzekła ze smutkiem. – Pewnie dlatego tak je lubisz. I też trzeba cię nakręcić, żebyś zaczął działać.

Pomyślał, że wspólnie spędzona noc nie byłaby taka zła. Pomogłaby mu się rozluźnić i zapomnieć choć na chwilę o lady Arradale.

– A ty jesteś w tym najlepsza – powiedział, patrząc jej zmysłowo w oczy.

Potrząsnęła głową.

– Nie o tym mówię, Bey. Zawsze działałeś, ponieważ chciałeś chronić swoją rodzinę. Powiedz, kim zajmiesz się teraz?

Markiz tylko machnął ręką.

– Z pewnością nie zabraknie im kłopotów – stwierdził.

– Ale nauczą się je rozwiązywać sami, we własnych rodzinach – tłumaczyła. – Staniesz się… nie, już się stałeś niepotrzebny.

Rothgar przypomniał sobie rozmowę z Bryghtem i z trudem przełknął ślinę.

– Mam co robić – mruknął w końcu. Safona zbliżyła się do niego jeszcze bardziej. Poczuł się

jak zawodnik na ringu, którego napastnik zepchnął w róg. Od początku nie był w stanie nawiązać z nią równorzęd nej walki. Wciąż musiał się bronić. Dlaczego? Czyżby mia ła trochę racji?

– Jesteś człowiekiem, który potrzebuje podniety, żeby móc funkcjonować. Zawsze działałeś z pasją i energią. Mówię o pasji, a nie seksie, Bey – dodała, kiedy położył dłonie na jej biodrach. – Nie potrafisz żyć jak filozof. Do tej pory broniłeś swoją rodzinę. Co zrobisz teraz?

Rothgar zastanawiał się przez chwilę nad odpowiedzią.

– A ty? Co ty robisz?

Safona uśmiechnęła się pobłażliwie.

– Ja jestem samowystarczalna – odparła. – Mam kochanków, ale równie dobrze mogę ich nie mieć. Rozumiem, że ciało daje nam przyjemność, ale prawdziwą pełnię możemy osiągnąć sami albo z pomocą innych ludzi. Ty potrzebujesz innych ludzi Bey.

Czy mu się wydawało, czy też szepnęła na koniec: „lady Arradale"?

– Z jakiej niemądrej książki to wyczytałaś? Spojrzała na niego z politowaniem. Markiz odstąpił od niej i zaczął krążyć po pokoju.

– Dobrze, wobec tego może ucieszy cię wiadomość, że przez najbliższych parę tygodni będę się musiał zająć sprawami hrabiny – podjął temat. – Będę, jak to ujęłaś, żył jej życiem. Muszę ją bronić przed zakusami króla.

Skinęła głową.

– Nie wątpię, że zrobisz to z prawdziwą pasją. Spojrzał na nią. Znowu ten uśmiech. A niech ją diabli porwą!

– Zrobię to najlepiej, jak potrafię – stwierdził.

– Potrafisz, potrafisz – westchnęła. – Chodź, pocałuj mnie,Bey.

Zatrzymał się i zmarszczył czoło.

– Nie mam nastroju.

Safona podeszła bliżej i wzięła go za rękę.

– Tylko jeden pocałunek – poprosiła. – Być może ostatni. Pocałował, ale jej dłoń.

– Nie zamierzam się żenić, moja droga. Naprawdę nic się nie zmieniło. Zresztą, lady Arradale też nie chce wychodzić za mąż.

– Tak, oczywiście.

– Więc z całą pewnością nie będzie to nasz ostatni pocałunek, chyba że sama tak zdecydujesz.

Safona skinęła głową.

– Nigdy ci nie odmówię, jeśli będziesz się chciał ze mną kochać – powiedziała, a następnie wspięła się nieco na palce, żeby dotknąć swoimi wargami jego ust.

Pocałunek trwał długo. Oboje byli mistrzami w tej sztuce. Jednak Rothgar nie mógł nie zauważyć, samotnej łzy, która skapnęła z rzęsy przyjaciółki i potoczyła się po jej kremowym policzku.

Kiedy skończyli, podeszła szybko do drzwi.

– Ale byłabym bardzo rozczarowana, gdybyś przyszedł do mnie w tym celu – rzuciła wychodząc.

Markiz patrzył przez chwilę za nią, jakby nie mogąc uwierzyć własnym uszom. Miał ochotę wziąć kieliszek po porto i trzasnąć nim o ścianę. Był jeszcze bardziej spięty niż poprzednio, a sądził, że rozmowa go zrelaksuje.