Diana dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, że wypadła z roli.
– Oczywiście, nie powiem tego królowi – sumitowała się. Spojrzał jej prosto w oczy.
– Tak, a pijak wyrzuci butelkę.
– Nie jestem niewolnikiem niezależności i władzy! – wy-buchnęła.
Rothgar nie dał się ponieść emocjom. Uniósł tylko nieznacznie brwi.
– Naprawdę?
– W każdym razie nie w większym stopniu niż ty, panie!
– Tyle, że mężczyźni mogą zajmować się polityką – zauważył.
Słowo „niesprawiedliwe" aż cisnęło się jej na usta. Jeśli go nie wypowiedziała, to dlatego, że pamiętała wcześniejsze komentarze Rothgara na ten temat. Skłoniła więc tylko głowę.
– Tak, sire.
– Dobrze – pochwalił ją Rothgar. – A co powiesz, jeśli król spyta o stan twoich włości, pani?
Diana uśmiechnęła się triumfalnie.
– O, tutaj jestem dobra. Mogę objaśnić wszystko w najdrobniejszych szczegółach.
Markiz nie wyglądał na zadowolonego z tej odpowiedzi.
– Nie, pani! Udasz zmieszanie i niewiedzę.
– Ale wówczas może zechcieć, żeby jakiś mężczyzna uporządkował moje sprawy – argumentowała Diana.
– 1 tak będzie ci chciał narzucić małżeństwo – stwierdził. – A to tylko pogłębiłoby jego niechęć do ciebie. Diana westchnęła, ale pochyliła głowę jeszcze niżej.
– Tak, sire.
Wziął ją lekko pod brodę i uniósł w ten sposób, żeby spojrzeć wprost w jej zielone oczy.
– Dobrze, co? – powiedział z podziwem.
Wieczorem, kiedy opuściwszy Ware ruszyli prosto do Londynu, była już kompletnie wyczerpana. Myślała z niechęcią o naukach, lecz również o nauczycielu, chociaż Kothgar robił wszystko, żeby ją zaciekawić i poruszyć. Podróż wydłużyła im się z powodu poluzowanego koła i przymusowego postoju u kołodzieja we wsi.
Mimo irytacji i wyczerpania, narastał w niej strach. Je-sli markizowi chodziło o to, by przekonać ją, że bez jego pomocy pogrąży się w oczach króla, to osiągnął swój cel. Diana nie wiedziała, co ją czeka. Bała się najgorszego. W tym świetle zamach na Rothgara jawił się jako dziecinna igraszka.
Wyjrzała na zewnątrz, obserwując zachodzące słońce. Położyła rękę na rozpalonym czole. Nie, nie bolała jej głowa, ale wszystko wirowało jej przed oczami jakby na rycerskim turnieju.
– Odnoszę wrażenie, panie, że koniecznie chcesz mnie poślubić – powiedziała w końcu słabym głosem.
Markiz półleżał na swoim siedzeniu i również wyglądał na zmęczonego.
– Dlaczego tak sądzisz, pani?
– Bo robisz wszystko, żeby mnie przekonać, że sobie nie poradzę – odparła. – A jeśli tak, to pozostaje mi tylko skorzystać z twojej propozycji małżeństwa.
– To by znacznie uprościło sytuację – przyznał. – Ale nie poddawaj się, pani. Myślałem, że masz więcej woli walki.
Słońca nie było już prawie widać zza linii horyzontu. Diana odwróciła się do markiza.
– Zrobiłeś wszystko, panie, żeby ją zniszczyć.
– Jest wiele różnych sposobów walki i wiele strategii. Nie zawsze ten, kto się wycofuje, jest pokonanym. Zwykli ludzie nie są tego w stanie zrozumieć.
– Czy to znaczy, że uważasz mnie za niezwykłą? – Aż otworzyła szerzej oczy.
– Nie napraszaj się, pani, o komplementy – upomniał ją. -
– Kiedy potrzebuję czegoś, na czym mogłabym się oprzeć. Czuję się stłamszona i niemal pokonana – poskarżyła się, a łzy niemal stanęły jej w oczach. Nie chciała jednak płakać. Nie przy Rothgarze.
– Tak, pani, jesteś niezwykła – przyznał. – Na tym, między innymi, polega twój problem.
W czasie tej wyczerpującej lekcji osiągnęli stan, który trudno by było nazwać przyjaźnią. Czuli się raczej jak dwoje spiskowców, walczących o wspólną sprawę. Połączył ich jeden cel, a także coś głębszego, czego nie potrafiła jeszcze nazwać
– Bo jestem takim monstrum, którego powinni się strzec mężczyźni?
Pochylił się w jej stronę. W półmroku widziała jedynie błękit jego oczu.
– Jesteś pani niezwykle inteligentną, ale i piękną kobietą – stwierdził. – To już drugi komplement. A właściwie drugi i trzeci.
Diana poczuła, że serce skoczyło jej do gardła.
– Ale na tobie, panie, nie robię jakoś wrażenia – powiedziała prowokacyjnie.
Wziął jej dłoń i złożył na niej solenny pocałunek. Diana zadrżała, czując jego usta. Tak bardzo chciała mieć je bliżej, znacznie bliżej.
– Robisz. I to duże.
Diana nie była w stanie się poruszyć. Dobrze, że głos jej jeszcze nie odmówił posłuszeństwa.
– Wcale tego nie okazujesz… Wyprostował się i pochylił nad hrabiną.
– Wiesz, pani, że nie byłoby to zbyt rozsądne.
– Nic nie wiem – szepnęła, czując na twarzy jego gorący oddech.
Rozchyliła wargi, w każdej chwili spodziewając się pocałunku. Na próżno.
– Nasza… przygoda już prawie skończona, pani – ciągnął Rothgar. – Po jutrzejszej wizycie na dworze nie będziemy sie już musieli spotykać.
Nie chce mnie, pomyślała Diana. I natychmiast przypomniała sobie Safonę. Czy to z jej powodu markiz traktował ja tak ozięble? Czy rzeczywiście pojechała na północ, tak jak mówiła? A może wróci szybko do swego londyńskiego gniazdka, żeby się z nim spotkać? I, na koniec, czym miałaby być rozczarowana? Czy tym, że markiz zgodził się jej pomóc?
– Gdzie spędzę dzisiejszą noc? – odezwała się po dłuż-zej przerwie.
– W Malloren House. Ale nie w pokojach przylegających do moich – dodał zaraz.
– Wobec tego unikniemy wszelkich niebezpieczeństw. Możesz mnie, panie, teraz pocałować na pożegnanie. -Wskazała palcem swoje usta.
– Nie, pani. Takie pożegnanie mogłoby się stać powitaniem.
Nie mógł się jednak powstrzymać i dotknął jej nabrzmiałych oczekiwaniem warg. Cóż to była za rozkosz czuć je pod palcami. Jakie były ciepłe i pełne.
– Mam wrażenie, że nie dokończyłeś jeszcze mojej edukacji – szepnęła.
– Uważaj, pani, bo rozpalisz płomień, który trudno będzie zgasić.
Miała wrażenie, że jego oczy pociemniały, a może sprawił to półmrok nadciągającej nocy. Rothgar pochylił się jeszcze bardziej i dotknął ustami jej warg. Nie mogła się powstrzymać i przylgnęła do niego całym ciałem.
Diana całowała się już wcześniej i nie sądziła, że ten pocałunek zrobi na niej aż takie wrażenie. Była w błędzie! To, co nastąpiło, przekroczyło jej najśmielsze oczekiwania. Był w tym żar rozkoszy i prostota miłości. Był błękit nieba i zieleń trawy. Miała wrażenie, że znalazła się gdzieś daleko od realnego świata.
Kiedy w końcu się od siebie oderwali, Diana dotknęła swych ust.
– C… co to było?.
Głupie pytanie. Przecież był to pocałunek. Ale Rothgar nie użył tego słowa:
– To byliśmy my. – Położył nacisk na ostatnie słowo. -Czy rozumiesz teraz, pani?
Potrząsnęła głową.
– Wiem tylko, że chcę jeszcze.
– To oczywiste – powiedział i odsunął się od niej na swoje miejsce. Chciała zaprotestować, ale powstrzymała się po krótkiej walce wewnętrznej.
– Wiedziałeś, że tak będzie. Skinął głową.
– Domyślałem się.
– Od kiedy?
– Pamiętasz ten wieczór, kiedy dotknąłem twoich stóp?
Jak mogłaby o nim zapomnieć. Niedługo przestanie reagować na nazwisko de Couriac, a wciąż będzie pamiętać delikatny masaż.
– Moglibyśmy zostać kochankami – zauważyła po chwili milczenia.
Markiz westchnął ciężko.
– Ten ogień mógłby nas pochłonąć – stwierdził z mocą. -Musimy pilnować, by nigdy nie połączyć naszych płomieni.
Diana zakryła twarz rękami. Nie chciała protestować. Wiedziała, że Rothgar ma rację. Liczyła jednak na to, że znajdzie sposób, żeby móc się z nim kochać bez zobowiązań.