Выбрать главу

Rozległ się strzał. Znacznie głośniejszy niż te, które pamiętała ze strzelnicy. Usłyszała krzyk, ale jakiś dziwny, jakby podwójny.

Obaj mężczyźni spadli z kozła.

Przed oczami miała czarną krew.

A potem konie poniosły, unosząc ze sobą pozbawiony woźniców powóz, a Rothgar wstał z ziemi i zaczął otrzepywać swoje ubranie.

– W życiu nie widziałem tak żądnej krwi kobiety. Dwóch jednym strzałem!

W jej uszach wciąż jeszcze wibrował krzyk mężczyzn. Rothgar podszedł do hrabiny i pomógł jej wstać. Potem wziął ją w ramiona i zaczął tulić do siebie.

– Płacz, Diano, płacz – szepnął gładząc ją po głowie. -Tak ciężko jest zabijać.

Przypomniała sobie, że kiedy po raz pierwszy zabiła człowieka, zemdlała. Teraz było troszkę lepiej, ale nie chciała patrzeć na trafionych woźniców.

– Nie żyją? – spytała słabym głosem. Rothgar podszedł do nich i trącił najpierw jednego,

a potem drugiego czubkiem buta.

– Nie cierpieli długo – stwierdził. – Mistrzowski strzał.

– To przypadek. – Podeszła do powozu. – Musimy ratować Clarę i twojego służącego!

– Na razie nie mamy koni – zauważył.

– Popatrz, powóz podziurawiony. – Wskazała ręką ślady kul. – A chciałeś, żebym tam usiadła.

Markiz cmoknął, jakby poirytowany niewiarą w jego możliwości.

– Wewnątrz są żelazne blachy. Na pewno zatrzymały kule. Musieliby raczej strzelać z armaty.

Wskoczył do środka i po chwili wyszedł z powozu z butelką brandy w ręku.

– No proszę, najlepszy dowód – dodał. – Niestety, nie mam kieliszków. Pij.

Diana pomyślała, że nigdy wcześniej nie piła alkoholu z butelki. Smakował inaczej, jakby pełniej. A może był to smak życia, którego omal nie straciła?

Nagle dobiegł do nich przeciągły jęk. Rothgar odsunął butelkę od ust.

– Miller?

Ponowny jęk.

Rzucili się razem na tyły powozu. Trwali w przekonaniu, że woźnica nie żyje. Był to jednak kawał chłopa i mimo postrzału odzyskał przytomność.

– Boli! – jęknął, kiedy znaleźli się przy nim. Rothgar przystawił mu do ust butelkę brandy.

– Czy masz jakieś bandaże? – spytała Diana.

– Nie, chyba nie.

Postrzał wyglądał okropnie, ale kula na szczęście ominęła serce. Poszła trochę wyżej, więc oszczędziła najdelikatniejsze narządy wewnętrzne. Ból musiał być straszny, a poza tym, biedny woźnica mógł się lada chwila wykrwawić.

W końcu pozrywała zasłonki z powozu i zrobiła z nich szarpie z nadzieją, że choć trochę zatamuje krwawienie. Dziwiła się przy tym, że jeszcze nie zemdlała.

Rothgar ułożył woźnicę wygodnie, a potem ruszył na poszukiwanie pistoletów. Znalazł ich pięć oraz muszkiet zamachowca i zabrał się do nabijania broni.

– Myślisz, że wrócą? – zadała dręczące ją pytanie.

– Nie sądzę – mruknął Rothgar, podsypując prochu na panewkę. – Lepiej się jednak zabezpieczyć.

Dopiero teraz zrozumiała, że cały atak zajął najwyżej dwie, trzy minuty. Zapewne miał trwać krócej. Zamachowcom chodziło o zabicie Rothgara, a także woźnicy, gdyby się im opierał. Być może specjalnie nie nakarmili jednego konia cisami, licząc na to, że markiz wyśle gdzieś drugiego służącego.

Diana wstała od jęczącego Millera i poczuła, że drżą jej ręce. Rothgar odłożył ostatni pistolet i otoczył ją ramieniem. Mimo upadku muszkiet wciąż był nabity.

– Nie zemdleję – zapewniła Beya.

– Z całą pewnością – zgodził się, przytrzymując ją mocniej.

– Nie żartuję.

– Z całą pewnością.

– Zemdlałam tylko po tym, jak zastrzeliłam Edwarda Overtona. Ale postanowiłam, że to się już nigdy nie stanie. Że nie zemdleję – dodała, nie bardzo wiedząc, czy wyraża się dostatecznie jasno.

– Zapewne, zapewne…

– On też krzyczał.

– To naturalne – zapewnił ją. – Ludzie zwykle krzyczą przy takich okazjach.

Spojrzała na niego nieufnie.

– Nie żartuj sobie z tego! – fuknęła.

– Nie żartuję.

Zrozumiała, że naprawdę nie żartuje. Rozmawiał z nią tak, jakby była jego towarzyszem broni. Bez wielkich słów, ze zrozumieniem czyjejś słabości. Już wcześniej poczuła tę więź, ale teraz stała się ona silniejsza.

– Nabić twoje pistolety? – spytał jeszcze.

– Jasne, że nie – odparła i uwolniwszy się z jego objęć, podeszła do rowu.

Bez trudu odnalazła swoją broń. Spojrzała na nią najpierw z odrazą, a potem z podziwem. W końcu uratowała im życie. Dokładnie tak, jak chciał Carr. Wzięła do ręki pierwszy pistolet, kiedy jednak usiłowała podsypać prochu do lufy, dłoń znowu zaczęła jej drżeć.

– Do diabła z tym wszystkim! – warknęła, przekazując Beyowi pistolet i proch strzelniczy.

– Hm, może znowu spróbuj zachowywać się jak dama -zaproponował. – Wejdź do powozu i odpocznij troszkę. Dam sobie radę.

Poprosił, żeby poczekała i sam wszedł do powozu. Po chwili zaprosił ją do środka. Kiedy weszła, zauważyła, że przygotował dla niej prawdziwe łoże, a nawet wyjął skądś ciepłą narzutę. Miejsca było tu dosyć dla paru osób.

Kiedy ułożyła się, markiz pocałował ją w czoło. Czekała na następny pocałunek. I to niekoniecznie w czoło. Posunęła się, żeby zrobić mu miejsce, ale Bey pokręcił głową.

– Rozejrzę się dokoła.

Diana wcale nie chciała zasypiać. Postanowiła czuwać i tylko trochę odpocząć. Słyszała jeszcze kroki Rothgara. Po jakimś czasie wszystko pogrążyło się w ciszy. Nie wiedziała, czy to świat zasnął, czy ona.

Do gospody „Pod Białą Gęsią" dotarli dopiero koło godziny jedenastej. Po krótkim oczekiwaniu pojawił się woźnica z końmi i uzbrojonymi stajennymi. To, co zobaczył, wcale go nie przeraziło. Być może dlatego, że po drodze natrafili na wywrócony powóz z dwoma trupami w środku.

– Musieliśmy zastrzelić wałachy, panie. -Jego spokojny ton wskazywał, że nie była to pierwsza tego rodzaju przygoda, którą przeżył przy boku markiza.

– Trudno. Zajmij się teraz Millerem – zadysponował Rothgar. – Lepiej go nie ruszać, zanim nie przyjedzie lekarz.

Ranny woźnica znowu stracił przytomność. Nie wytrzymał najprawdopodobniej przejmującego bólu.

Na miejsce wypadku dotarło już sporo osób z wioski, zwabionych wystrzałami. Posłano po medyka. Markiz żałował, że nie może to być doktor Ribble.

– Czy to naprawdę jest lord Rothgar? – zapytał ktoś z tłumu.

– Podobno tak – padła odpowiedź. – Na drzwiach powozu jest jego herb.

– No i do czego to teraz dochodzi! – odezwał się ktoś trzeci.

– O, o, widać jeszcze ślady po kulach.

Diana leżała w powozie, nie chcąc pokazywać się na zewnątrz. Po co stawać się jeszcze jedną atrakcją dla ciekawskiej gawiedzi? Na szczęście chłopi pomogli też usunąć z drogi martwe konie. Jednak, kiedy przybył medyk, okazalo się, że Thomas Miller już nie żyje. Zawinięto go więc W koc i umieszczono obok niej w powozie. Nie miała nic -przeciwko temu. Od Beya dowiedziała się, że miał żonę i dwoje dzieci i że dorastał w jego majątku. Zauważyła, że kiedy o tym mówił, bolesny grymas wykrzywił mu twarz. Nie potrafił pozostać nieczuły na nieszczęścia swoich ludzi.

Gospoda „Pod Białą Gęsią" miała zaledwie parę pokoi gościnnych. Znajdowała się zbyt blisko Ware, żeby pełnić jakąś ważną rolę, ale gospodarz zrobił wszystko, co mógł, zeby było im wygodnie.

Historia napadu rozniosła się po całej okolicy i wkrótce, mimo późnej pory, sprowadzono Eresby'ego Motte'a, miejscowego sędziego.

– To dobra okazja, żeby przećwiczyć rolę damy – postanowiła Diana.