Diana poprawiła kwiaty przy staniku i pomyślała
0 Beyu. Czy jemu również skojarzą się z makiem? A może z wczorajszą nocą? Wstrzymała oddech na to wspomnienie. Oczy w lustrze wydały jej się nagle dziwnie zamglone.
Nie, dosyć tego!
Rothgar chce pewnie zapomnieć o tym, co się między nimi zdarzyło. A ona nie powinna mu teraz o tym przypominać. Musi przekonać króla, że jest zdrowa na ciele
1 umyśle, a zwłaszcza to drugie. Dlatego ma za zadanie grać
rolę konwencjonalnej damy z prowincji. Dygnęła przed lustrem i rozejrzała się ze strachem.
– Iluż tu znakomitych ludzi – rzekła w wystudiowany sposób. – Czuję się taka onieśmielona.
Parsknęła śmiechem, gdyż ta scena wydała jej się groteskowa. Do diabła z londyńskimi znakomitościami! Nie sądziła, że spotka na dworze kogoś ciekawszego i odważniej-szego od Rothgara.
Przypomniała sobie jedną z ich wspólnych prób. Musi uważać, żeby nie przesadzić w swojej grze. Wtedy łatwo się zdradzi. I czy król uwierzy, że to właśnie ta prowincjonalna gęś prosiła go o miejsce w Izbie Lordów? Nie, powinna pozostać wielką damą i tylko trochę zmienić swój charakter.
Przeszła do pokoju obok, gdzie znajdowały się jej bagaże.
– Claro, czy znalazłaś już puder? Służąca dygnęła.
– Tak, pani.
– No to na co czekasz?
Przeszły znowu do lustra, gdzie pokojówka zasłoniła jej twarz i popudrowała włosy. Diana spojrzała, żeby ocenić efekt. Dobrze! Jej pyszne kasztanowe sploty wyglądały teraz bardziej mysio. Jeszcze tylko trzeba pomalować twarz, żeby zamaskować ślady rumieńców. Nie będzie jednak czernić brwi i rzęs, co zwykle podkreśla siłę osobowości.
Zerknęła na kwiaty przy sukni i stwierdziła, że ma zbyt głęboki dekolt. Nie chciała wyglądać zalotnie.
– Claro, moja chusteczka – zadysponowała. – Ta ze złoceniami, z muślinu.
Biedna służąca znowu musiała wrócić do skrzyń. Wkrótce znalazła chusteczkę, którą Diana kazała sobie założyć na szyję, a następnie sama zatknęła jej oba końce za stanik.
Wyglądała teraz przesadnie skromnie, ale właśnie o to jej chodziło.
Żeby dodatkowo wzmocnić ten efekt, wybrała najprostszą biżuterię. Zdjęła pierścienie z palców, chociaż bardzo je lubiła. Zostawiła tylko jeden z rubinem, a na szyję założyła sznur pereł. Jeszcze tylko kolczyki z perłą oraz maleńkim rubinem i koniec. Wszystko to dostała na swoje szesnaste urodziny i szczerze nie znosiła tej biżuterii. Przypominała w niej mniszkę, o co zapewne chodziło rodzicom.
Ponownie spojrzała w lustro. Wyglądała poprawnie, lecz blado. Nikt zapewne nie uzna jej za zagrożenie dla męskiego rodu.
Ciekawe, co powie Rothgar? pomyślała. Wciągnęła jeszcze koronkowe rękawiczki i wzięła wachlarz z kości słoniowej. Tak długo go nie używała, że od razu go otworzyła, żeby sprawdzić, czy nie jest uszkodzony. Podeszła do drzwi, czując, że głupie serce aż skoczyło z radości.
Wreszcie zobaczy go znowu. Po tylu godzinach rozłąki!
Przed drzwiami czekał lokaj w peruce.
– Prowadź mnie do lorda – zadysponowała.
Skinął głową i zaprowadził ją na tyły domu. Przyjęła to ze zdziwieniem, ponieważ znajdowały się tu zwykle pomieszczenia dla służby.
Mężczyzna zatrzymał się przed jakimiś drzwiami i zastukał w nie trzykrotnie laską. Następny służący otworzył drzwi i zaanonsował jej przybycie:
– Lady Arradale, panie.
Diana przeszła dalej i znalazła się w zawalonym papierami gabinecie. Stały tu aż dwa biurka, a ściany były wprost zastawione pełnymi książek półkami. Zauważyła, że na jednym z biurek leży wielka, kolorowa mapa.
Markiz wstał, żeby ją powitać. Wciąż trzymał pióro w dłoni, jakby tylko na chwilę przerwał pisanie. Robił wrażenie znużonego.
Nie za dużo tej pracy? spytała go w duchu.
Rothgar już zdążył się przebrać. Wyglądał wspaniale w swoim dworskim surducie z czerwonej satyny.
Jednak coś innego przykuło jej wzrok. W kącie pokoju, tam gdzie kończyły się półki, wisiał obraz przedstawiający ciemnowłosą kobietę w czerwonej sukni. Twarz miała piękną, a minę, wydawać by się mogło, wyzywającą. Ale gdzieś w głębi jej oczu czaił się strach. Strach przed sobą, Diana wiedziała, że jest to matka Beya. Coś w nich takiego było, że od razu można ich było skojarzyć. Może oczy, które tyle mówiły tak o jednym, jak i o drugim.
Nic jednak nie wskazywało na to, że kobieta jest chora psychicznie.
Czy właśnie dlatego Bey trzymał to płótno w gabinecie? Czy miało ono służyć jako przestroga?
Diana zrozumiała, że kazał ją tutaj przyprowadzić po to, by zobaczyła ten portret. Specjalnie też ubrał się na czerwono, aby aluzja stała się bardziej przejrzysta. Chciał ją przekonać, że szaleństwo czai się w jego rodzinie. Nie trzeba wyglądać na wariata, żeby nim być.
Diana czuła, że serce wali jej jak młotem. Udając spokój, podeszła do portretu. Jej wy krochmalona suknia zaszeleściła niczym suche liście.
~ Wygląda na przerażoną – zauważyła. – Czy nie chciała wyjść za twego ojca?
Rothgar aż otworzył usta ze zdziwienia.
– Jak…? Skąd…? – Nie, Diana nie mogła nic wiedzieć o jego matce. Markiz skinął głową. – Wiem niewiele, ale coś rozegrało się między nią a ojcem. To było zaplanowane małżeństwo. Kochający rodzice znacznie wcześniej spisali intercyzę. Moja babka do tej pory twierdzi, że to wszystko z tego powodu.
Diana chętnie podjęłaby temat, ale nie w tym momencie. Miała przecież przed sobą wizytę u króla. Nagle w jej głowie zalęgło się podejrzenie, że markiz również i to zaplanował. Chciał, żeby ta rozmowa miała jedynie pobieżny charakter.
Do diabła z nim!
Pomyślała, że ma do czynienia z przebiegłym strategiem i że będzie się musiała nagłowić, jeśli zdecyduje się na ofensywę. Na razie czuła, że może sobie pozwolić jedynie na nękające wypady.
– Byłeś mały, kiedy zmarła – rzekła po chwili namysłu. -Być może twój ojciec rzeczywiście był dla niej niedobry.
– Ojciec bardzo przypominał Branda. Czy sądzisz, że Brand mógłby doprowadzić jakąkolwiek kobietę do szaleństwa?! Poza tym, jakiego trzeba upodlenia, żeby zadusić gołymi rękami własne dziecko.
– Gołymi rękami?! – szepnęła, a ta scena stanęła jej nagle przed oczami. Zobaczyła kobietę duszącą własne dziecko i zimny dreszcz przebiegł jej po plecach. Miała wrażenie, że w pokoju zrobiło się chłodniej.
– W najgorszy z możliwych sposobów – dodał, nie wiedząc, że jego oczy upodobniły się w tym momencie do oczu matki.
Diana ganiła siebie w duchu za tak gwałtowną reakcję.
– Czasami trudno zrozumieć to, co się dzieje z ludźmi -rzekła po namyśle. – Jednak powinniśmy się starać pojąć ich motywy. Szaleństwo miewa różne źródła. Nie każde przechodzi z krwią na nowe pokolenie.
Milczeli przez chwilę. Wzrok Diany raz jeszcze padł na portret.
– Czy namalowano go przed, czy po ślubie? – zainteresowała się.
– Tuż przed.
– Więc ziarno choroby było tam wcześniej – stwierdziła.
– Od początku – dorzucił Rothgar. Pokręciła z dezaprobatą głową.
– Zawsze mi się wydawało, że jesteś bardzo dociekliwy -powiedziała. – Dlaczego właśnie tutaj szukasz najłatwiejszych rozwiązań? Czy zauważyłeś u siebie jakieś oznaki szaleństwa?
Chciał odpowiedzieć, że wiele. Od kiedy ją poznał. A wczorajsza noc była tego ukoronowaniem.
– Nie, jeszcze nie – odparł, jakby miał już ten problem dobrze przemyślany.
– No widzisz! – ucieszyła się.
– Ale to nie znaczy, że szaleństwo nie może dotknąć mojego dziecka – dodał szybko. – A nawet mnie, w przyszłości. Już się przeciwko temu zabezpieczyłem.