Выбрать главу

Diana ściągnęła brwi, udając, że się zastanawia.

– Ale dzieci, najjaśniejsza pani! – zauważyła, udając, że się przy tym czerwieni.

Królowa uśmiechnęła się do siebie.

– Porozmawiamy o tym… za rok. Nie chcesz chyba powiedzieć, pani, że markiz ci nie odpowiada? – Charlotte zgromiła ją wzrokiem.

Hrabina skłoniła się lekko.

– Nie, najjaśniejsza pani, ale…

– Żadnych „ale". – Odprawiła ją machnięciem ręki. – Jesteś, pani, wolna.

Diana uniosła nieco suknię i oddaliła się tyłem. Stała się już całkiem biegła w tej sztuce. Gdyby się potknęła, cały dwór śmiałby się z niej przez najbliższe tygodnie.

Miły nastrój związany ze spacerem pękł jak szklana bańka. Diana zaczęła krążyć po ogrodzie niczym lwica w klatce. Parę razy, kiedy zbliżyła się do ogrodzenia, przyszło jej do głowy, że chętnie by stąd uciekła.

Między innymi dlatego, by przekonać Beya, żeby się z nią ożenił.

Z miłości, nie z obowiązku.

Przybyła tutaj, żeby udowodnić królowi, że nie stanowi zagrożenia dla kraju i że nie jest szalona. Miała nadzieję, że później zyska wolność. Nie spodziewała się, że król zechce ją od razu wydać za mąż. I to za człowieka, którego kochała z całego serca. Sytuacja stawała się niezwykle skomplikowana.

W dodatku, w jaki sposób ma o tym wszystkim powiadomić Beya?! Początkowo myślała, ze po prostu napisze do niego list. Bała się jednak, że nie potrafi odpowiednio zaszyfrować wiadomości. Wybrała pseudonimy dla króla, królowej i D'Eona, ale oni dwoje ich nie mieli. Nie mogła przecież po prostu napisać: „Król chce, żebyś się ze mną ożenił… I ja też".

Mogła co najwyżej wyżalić się Rosie. Potrzeba trochę czasu, żeby wieści dotarły do markiza.

Diana przystanęła przy krzaku róży. Był naprawdę piękny. Z przyjemnością dotknęła najpyszniejszego kwiatu i w tym momencie jego płatki posypały się jeden po drugim na ścieżkę.

Stała zaszokowana tym, co zrobiła. Jak to się mogło stać? Przecież chciała ją tylko pogłaskać.

Przykucnęła i pozbierała wszystkie płatki. Były przyjemne w dotyku i pachniały słodko, co zdziwiło ją, gdyż róże przy jej zamku miały raczej słaby zapach. Pomyślała, że król i królowa też chcą dobrze. Gdyby mogli zobaczyć to zdarzenie, być może nie zdecydowaliby się jej swatać.

Musi napisać do Beya. Stojąc na ścieżce, zaczęła obmyślać pierwsze słowa listu. Po czym zaśmiała się i rzuciła płatki na wiatr. Niech lecą.

22

Rothgar kończył już pospieszne śniadanie i zerknął nawet miłościwie na projekty nowych liberii dla służby, kiedy zapowiedziano sir George'a Uftona. Mężczyzna wpadł jak pocisk do jego gabinetu. Nie był rumiany, jak zwykle, ale dziwnie blady.

– Na miłość Boską, jak dobrze, że wasza lordowska mość jeszcze tu jest!

Rothgar odsunął od siebie talerz i wstał. I tak nie miał już ochoty na śniadanie.

– Georgie! Mój syn, George, został aresztowany za kradzież koni!

Markiz wskazał starszemu Uf tonowi miejsce, a następnie nalał mu brandy.

– Powiedz mi, panie, jak to się stało – poprosił. Mimo wzburzenia Uftonowi udało się pokrótce streścić

historię syna. Otóż George, który wybrał się na targ w Dingham, grał w karty z handlarzem końmi. Ojciec nie krył, że ma zamiar z nim o tym jeszcze porozmawiać. Kiedy przegrał, handlarz zażądał, aby w ramach spłaty długu, odstawił jego konie do sąsiedniej wioski. A kiedy Georgie się do tego zabrał, obwołał go koniokradem. Miejscowy sędzia, Hadley Commons, z którym Uftonowie od dawna mieli na pieńku, chciał jak najszybciej zająć się tą sprawą.

Sir George dopił brandy jednym haustem i spojrzał błagalnie na Rothgara. Sprawa wymagała jednak zastanowię-nia. Markiz nie wątpił w niewinność młodego Uftona i nie bardzo rozumiał, o co w tym wszystkim chodziło.

Chyba, że… Przypomniał sobie, że przed wyjazdem do Yorkshire to właśnie on przedstawiał Uf tonów królowi.

D'Eona nie było wtedy wśród zebranych, ale Rothgar nie wątpił, że wiedział o wszystkim, co się z nim wiąże. W związku z tym mógł to być kolejny wymierzony w niego cios.

Oczywiście, nie było to nic szczególnego, ale musiałby znowu opuścić dwór królewski. Po zapadnięciu wyroku, cała sprawa zajęłaby mu znacznie więcej czasu. D'Eon nie mógł przypuszczać, że będzie akurat na miejscu.

Tym razem się przeliczył! Rothgar od razu odwrócił się od okna. Miał plan, jak wykorzystać to zdarzenie na własną korzyść.

– Pojadę z tobą panie i pomogę rozwiązać tę sprawę -rzekł do zmartwiałego szlachcica.

W oczach starego Uf tona pojawiły się łzy.

– Dziękuję, wasza lordowska mość. Bogu dzięki, że przyjechałeś dzisiaj do Abbey!

Rothgar skinął głową.

– To rzeczywiście szczęśliwy zbieg okoliczności – stwierdził. Na zewnątrz dwaj służący czekali na niego z osiodłanym koniem. Rothgar zawahał się, przypomniawszy sobie

Dianę. Będzie musiała na razie radzić sobie sama. Ta sprawa jest zdecydowanie ważniejsza.

Kiedy wjeżdżali do Dingham, poranny targ już dobiegł końca. Ludzie na wozach lub pieszo opuszczali właśnie miasteczko. Tłum rozstępował się niczym fale Morza Czerwonego, na widok chmurnego Rothgara jadącego w odkrytym koczu.

Przybywszy na miejsce markiz stwierdził, że sporo ludzi pozostało też w paru lokalnych szynkach, żeby uczcić pomyślnie zakończone interesy. Dzień targowy należał do najruchliwszych w miasteczku. Najwięcej też się tu wówczas działo. Dlatego sędzia urzędował w najlepszej gospodzie i na miejscu ferował wyroki za złodziejstwo czy próbę przekupstwa.

Minęli kobietę, której właśnie wymierzano baty za jakieś przestępstwo i weszli do środka. Raz jeszcze ludzie rozstąpili się na widok Rothgara. W gospodzie podniósł się szum, więc sędzia Commons uderzył młotkiem w stół prezydialny.

– Cisza! Cisza!

Nagle dostrzegł markiza w towarzystwie George'a Uftona i jego usta ściągnęły się w jedną kreskę.

– Jak widzisz, panie, powstrzymałem się z sądzeniem Geor-ge'a do twojego powrotu – zwrócił się do starego Uftona.

– Dziękuję, panie. – Sir George skłonił mu się, acz z niechęcią.

Sędzia spojrzał jeszcze na członków ławy przysięgłych, a potem na starszego mężczyznę, który stał przed sądem.

– Winny oszukiwania przy ważeniu – oznajmił. – Grzywna trzech szylingów z zamianą na dwadzieścia batów.

Starzec westchnął i wypłacił żądaną sumę. Nie opuścił jednak sali, tak jak to się zwykle działo w podobnych wypadkach. Do gospody napływali wciąż nowi ludzie, zaintrygowani obecnością Rothgara, który rzadko bywał w swoich włościach. Wezwano młodszego Uftona.

– Czy wasza lordowska mość jakoś szczególnie intere* suje się tą sprawą? – spytał nieufnie sędzia.

– Zawsze interesuję się sprawiedliwością – padła odpowiedź. Rothgar wiedział, że może przejąć przewodnictwo. Nie

chciał jednak tego robić. Wolał sprawdzić, kogo wybrał D'Eon. Z całą pewnością był to jakiś sprytny łotr. Może ktoś miejscowy…? Jeśli przyłapie go na gorącym uczynku, to zapewne będzie mógł go wykorzystać w przyszłości. Dla dobra Diany, dodał w myśli.

Ciekawe, co się z nią teraz dzieje? I czy rozmawiała już z królem, czy tylko z królową? Wiele wskazywało na to, że Jerzemu nadzwyczaj się spieszyło z wydaniem jej za mąż. Rothgar znowu czuł tutaj robotę D'Eona.

Nie, teraz musi się skupić na procesie. Inaczej nie będzie w stanie zapobiec skazaniu George'a.

Młodzieniec wyglądał na przerażonego, chociaż robił wszystko, co mógł, żeby zachować godną postawę. Włosy miał rozpuszczone, a na policzkach ślady krwi, co znaczylo, że nie poddał się tak łatwo. Kiedy dostrzegł ojca, na jego twarzy pojawiła się mieszanina wstydu i ulgi, co tylko dobrze o nim świadczyło.