Goście nagrodzili pokaz brawami.
Rothgar stwierdził, że nie będzie wielkim wykroczeniem, jeśli teraz zajmie się przez parę chwil Dianą.
– Może obejrzymy tę zabawkę, pani – zaproponował, podając jej ramię.
Hrabina uśmiechnęła się, słysząc w jego ustach słowo „zabawka" i oparła się na jego ramieniu.
– Wolałabym, panie, obejrzeć automat, który ty podarowałeś królowi – powiedziała. – Ciekawa jestem porównania.
– Zaraz odbędzie się prezentacja – zapewnił ją markiz.
– Ach, wobec tego możemy zaczekać – westchnęła. -Może zainteresują cię najnowsze wieści od Branda i Rosy?
Ich kod. A więc miała jeszcze czas na to, by obserwować, co działo się na dworze!
– I co u nich? Wszystko w porządku?
– Tak, panie, chociaż dziwi mnie to, że Rosa spędza tyle czasu w towarzystwie Samuela, swojego kozła – odparta. – To zwierzę najwyraźniej ją fascynuje.
Rothgar powstrzymał uśmiech, wyobraziwszy sobie prawdziwą Rosę tkwiącą po parę godzin w stajni. Ale wiadomość była w najwyższym stopniu niepokojąca.
– Bardziej niż mój brat? – zdziwił się.
– Och, Brand jest wciąż zajęty. A Rosa znajduje w Sa-imuelu chętnego słuchacza i opowiada mu o różnych sprawach. Tylko co biedne zwierzę z tego rozumie…?
Znowu zła wiadomość. Rothgar wiedział, że król dzieli sie różnymi informacjami z małżonką, zapewne w przekonaniu, że połowy nie zrozumie, a drugą zapomni. Ale jeśli królowa naiwnie przekazywała te wieści D'Eonowi, było to naprawdę niebezpieczne.
– Kozły potrafią być groźne – zauważył. – Zauważyłem, ze koło ciebie, pani, też zaczynają się kręcić. Taki Somer-ton…
Somerton właśnie się do nich zbliżał z nieszczęśliwą panna Hestrop uwieszoną u jego ramienia. Diana zacisnę-la usta na jego widok, ale po chwili znowu się do wszystkich uśmiechała.
– O czym to, państwo, rozmawiacie? – spytał Somerton z taką miną, jakby już był narzeczonym hrabiny.
– O mojej kuzynce, Rosie – poinformowała go Diana. -Wraz z mężem bardzo interesuje się moim ślubem.
Somerton wykonał jakiś nieokreślony gest ręką. To zupełnie zrozumiałe, pani – powiedział. – Kobiety interesują się takimi sprawami.
Słowo „kobiety" zabrzmiało w jego ustach tak, jakby mówił o istotach podrzędnego gatunku. Diana żałowała, że nie może go w tej chwili wyzwać na pojedynek.
– Tak, ale niestety, nie znają się nawet na tym! – westchnęła Diana. – Moja kuzynka znalazła dla mnie aż dwóch, jej zdaniem, odpowiednich kandydatów. Jeden to fircyk, a drugi potentat ze Wschodu.
– Zawsze możesz, pani, odmówić – wtrącił zdenerwowany Somerton.
– To prawda, ale Brand, jej mąż, uważa, że obiecałam usłuchać ich wyboru – ciągnęła hrabina. – Nie mam odwagi mu się sprzeciwić.
Jakże sprytnie wykorzystała ich kod. I to w towarzystwie Somertona i panny Hestrop! Nikt nie mógł w tej chwili przypuszczać, że przekazuje mu poufne informacje. z drugiej strony, Rothgar zafrasował się, słysząc, że nie sa zbyt pomyślne. Wiedział, o co jej chodzi. Król miał zwyczaj wmawiać niektórym, że się na coś zgodzili albo powiedzieli coś, co tak naprawdę nigdy nie padło z ich ust.
I jeszcze jedno. Kim miał być „potentat ze Wschodu"? Czyżby chodziło o niego samego? Rothgar niepomiernie się zdziwił, rozszyfrowawszy tę wiadomość.
– Więc będziesz, pani, musiała usłuchać kuzyna – rzekł, patrząc jej w oczy.
– Nie, nie, pani, to niemożliwe – Somerton raz jeszcze wtrącił się do rozmowy. – To musi być wyłącznie twój wybór.
Diana uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością.
– Dziękuję ci, panie, za te słowa. Czy będę się mogła na nie powołać?
Nieświadomy niczego Somerton położył rękę na sercu. Rothgarowi chciało się śmiać. Blond utraćjusz nie przypuszczał nawet, że kręci w tej chwili sznur na swoją szyję.
– Oczywiście, pani.
– Jednak potentat ze Wschodu może się doskonale nadawać na męża – zachichotała panna Hestrop. – Nie wyrzekałabym się go tak szybko. Byle tylko nie był zbyt śniady!
– Muszę się zgodzić z młodą damą – poparł ją Rothgar.
Diana wydęła pogardliwie usta.
– Co takiego? Jedwabie, słonie i klejnoty? Nie potrzebujemy ich w Yorkshire! – zakończyła pewnie.
– To prawda, że jedwabie są za zimne na północy, a słonic mogą się przeziębić. Ale klejnoty… – kusił ją. – Klejnoty mogą się przydać wszędzie.
Spojrzała na niego znacząco zza swojego wachlarza.
– Na przykład szafiry, panie? Tak, to mógłby być dobry kandydat. Bardzo dobry.
Ich oczy spotkały się na moment i Rothgar poczuł, że ciarki przeszły mu po plecach. Czy rzeczywiście mógł dać Dianie pierścionek zaręczynowy? Teraz żałował, że nie zrobił tego już wcześniej.
Somerton aż poczerwieniał na twarzy.
– Chcesz, pani, powiedzieć, że wybrałabyś dzikusa zamiast uczciwego Anglika?! – wybuchnął.
– Uczciwego? Czy ja wiem? – Diana bawiła się w najlepsze. – To byłby trudny wybór, panie. Nie myślmy już lepiej o tym i prośmy króla, żeby kazał zademonstrować autmat lorda Rothgara.
Hrabina wzięła pod rękę Somertona, a markiz zaoferował ramię pannie Hestrop. Był pełen podziwu dla Diany, ale z drugiej strony obawiał się, że może przeciągnąć stru-ne. Musiał przyznać, że jak do tej pory świetnie sobie radziła i gdyby nie „obietnica", której tak naprawdę nie zło-zyla, byłaby teraz bezpieczna.
Niestety, stało się inaczej. Mógł ją uprzedzić i nauczyć, jak wywikłać się z sieci. Czy jednak nie byłoby to za du-zo jak na początek?
Może rzeczywiście król zmierzał do tego, by pchnąć Diane w jego ramiona. Ciekawe dlaczego? Wyjaśnienie mogło być bardzo proste. Monarcha uważał, że małżeństwo to najlepsze, co może spotkać mężczyznę. Kochał swoją żonę i dzieci.
Z drugiej strony, mógł w tym też maczać palce D'Eon, prze-
____________________, że po ślubie nie będzie chciał się zajmować polityką.
Rothgar sam nie wiedział, co o tym wszystkim sądzić.
Somerton zaprowadził Dianę aż do samej maszyny. Król spojrzał na niego niechętnie, a następnie uruchomił automat i przesunął się do hrabiny. Komentował nie tylko przymioty mechanicznej zabawki, ale też ofiarodawcy. Rothgar słysząc to czuł się zażenowany. Król zapewne postanowił nie bawić się w żadne subtelności.
To śmieszne, że stara się namówić Dianę na coś, czego ona sama pragnie. To on, Rothgar, nie chce tego małżeństwa. Tylko czy na pewno? Na myśl o tym, że Diana mogłaby poślubić Somertona, poczuł wzburzenie. Posiekałby drania na kawałki. Przecież ten utracjusz nawet by nie wiedział, jaki klejnot dostaje.
Maszyna Rothgara nie była tak bogato zdobiona, ale za to miała sporo różnych funkcji. Wyobrażała pasterza i pasterkę pod drzewem, na którym siedziały ptaki. Część z nich wychylała również łebki z gniazd. Wystarczyło nakręcić automat, żeby usłyszeć ptasie trele. Niektóre ptaki po prostu kręciły głowami, ale inne otwierały też skrzydła. W tym momencie ożyli też pasterz i pasterka. Odwrócili do siebie głowy i spojrzeli z tęsknotą. Następnie ich usta zbliżyły się do siebie. Pocałunek trwał chwilę, po czym oderwali się od siebie i zastygli w poprzednich pozycjach. Ptaki przestały śpiewać.
Diana śmiała się i klaskała wraz z innymi, ale w sercu miała smutek. Chciała podejść do automatu i nakręcić go raz jeszcze, a potem znowu. Jeden pocałunek to bardzo mało. Nikt nie wiedział tego lepiej od niej.
Podeszła wraz z królem do Rothgara, żeby mu pogratulować.
– To tylko automat, lady Arradale – odparł, wysłuchawszy pochwał.