Markiz uśmiechnął się, przypomniawszy sobie śmiałą akcję lady Arradale. Doskonale radziła sobie w nowych dla niej warunkach, choć jednocześnie nie zyskałaby swoim zachowaniem przychylności króla. Gdy tylko przekonała się, że ma do czynienia ze szpiegami, powinna zemdleć albo co najmniej zamknąć się na klucz w swoim pokoju. Prawdziwa dama nie starałaby się zaradzić niebezpieczeństwu.
Pozory, pozory, powtórzył raz jeszcze w myśli. Będzie musiał porozmawiać z hrabiną o jej zachowaniu.
Po paru minutach dotarli do pokoju Francuzów. Pan de Couriac miał na sobie niemal cały przyodziewek. Zdjął tylko pas od swoich podróżnych spodni. Kiedy ich zobaczył, jęknął żałośnie.
– Posłałaś, pani, po lekarza?
Madame de Couriac przyłożyła wierzch dłoni do czoła.
– Tak… tak mi się zdaje – odparła słabym głosem. – Jestem wstrząśnięta.
Przysunęła się jeszcze bliżej Rothgara, chociaż to stan męża powinien ją bardziej interesować. Markiz grzecznie acz stanowczo poprowadził ją do łóżka.
Usłyszeli pukanie do drzwi.
– Proszę! – krzyknął po francusku pan de Couriac, a potem przypomniał sobie, że jest chory i znowu jęknął.
Do pokoju wszedł młody i szczupły mężczyzna. Miał przy sobie torbę z przyborami i rzeczywiście wyglądał na miejscowego lekarza.
– Doktor Ribble – przedstawił się.
– Proszę dalej, doktorze. Tutaj jest pański pacjent. Jestem lord Rothgar i będę, w razie potrzeby, tłumaczył z francuskiego.
Spojrzenie lekarza wskazywało, że o nim słyszał. Jednak na jego spokojnej twarzy nie drgnął żaden muskuł. Zachował też swój rzeczowy sposób bycia i od razu przystąpił do badania pacjenta.
– Nic szczególnego tu nie widzę – rzekł w końcu, zapoznawszy się z tłumaczeniem markiza. – Może tylko niewielkie wzdęcie, zupełnie naturalne po posiłku. Zalecam odpoczynek. Takie bóle często same mijają.
Tym razem pani de Couriac nie potrzebowała tłumaczenia.
– I myśli pan, że zapłacimy za taką pohadę?! – spytała po angielsku. – Bezczelność. Musi mu pan coś przepisać!
– Zapewniam panią, że nie ma żadnej potrzeby… – zaczął spokojnie doktor.
– To niephawdopodobne! – przerwała mu Francuzka. -Pan jest… Pan jest… charlatan. Jak to się mówi po angielsku? – zwróciła się do markiza.
Rothgar obserwował z rozbawieniem całą scenę. Podobało mu się zachowanie doktora Ribble'a. Musi zapamiętać to nazwisko na wypadek, gdyby potrzebował tutaj kogoś zaufanego.
– Tak samo jak po francusku, szarlatan – wyjaśnił Rothgar. – Obawiam się jednak, że doktor może mieć rację.
Pani de Couriac nie chciała tego przyjąć do wiadomości. Wzburzona plątała się coraz bardziej w swojej an-gielszczyźnie.
– To niemożliwe. Musi być lekahstwo. Ja nie zapłacimy, jeśli nie będzie lekahstwo!
Doktor zmarszczył brwi, a następnie otworzył swoją torbę. Wyjął z niej płaską flaszę i wręczył ją Francuzce. Rothgar był pewny, że zawiera jakąś nieszkodliwą ziołową miksturę.
– Więc najpiehw nic, a potem coś. Ja myślimy, że pan nie-
nawidzić Fhancuzów. Pan chcemy ich othuć – brnęła dalej, chociaż była na tyle wzburzona, że nie powinna mówić w żadnym języka Czy to możliwe, żeby wszystko to było udane?
– Ależ nic podobnego – odparł rzeczowo doktor Ribble. -To będzie razem pięć szylingów. Trzy za wizytę i dwa za lekarstwo. Proszę podawać po dwie łyżki co parę godzin.
Pani de Couriac wyciągnęła drżącą dłoń z portmonetką do markiza.
– Niech pan mu zapłaci – powiedziała po francusku. -Nie mam już siły.
Rothgar odliczył potrzebną sumę i wręczył ją lekarzowi. 2 trudem powstrzymał się, żeby nie mrugnąć do niego porozumiewawczo. Tak, z całą pewnością zapamięta jego nazwisko.
Kiedy doktor Ribble wyszedł, madame de Couriac otworzyła flaszę i nalała odrobinę lekarstwa na cynową łyżkę.
– Pachnie fatalnie – stwierdził zaniepokojony pan de Couriac.
Markiz nie wątpił, że jeszcze gorzej smakuje. Nikt przecież nie uwierzy w smaczne lekarstwo. Medycy zwykle przy takich okazjach dodawali do mikstur odrobinę opium, żeby rodzina miała trochę spokoju w czasie snu pacjenta.
– Wypij, kochanie.
Francuz wypił i skrzywił się okropnie.
– Fe, coś strasznego!
– Ale za to, jak będzie działać, panie – wtrącił markiz. -Wypij jeszcze łyżkę.
Pan de Couriac posłuchał jego słów, chociaż rym razem skrzywił się jeszcze bardziej. Żona otuliła go troskliwie kołdrą.
– Spij, kochanie – poprosiła.
Rothgar nie miał powodów, żeby przedłużać wizytę, ale pozostał chwilę, żeby sprawdzić, co teraz nastąpi. To spotkanie mogło być przygotowane wcześniej. Nie krył się przecież ze swoimi planami i zamówił pokoje na własne nazwisko.
Ciekawe, czy pani de Couriac spróbuje go teraz zwabić do łóżka, czy też będzie próbowała go zabić? To drugie było bardziej prawdopodobne, chociaż nie spodziewał się, żeby jej mąż wyzwał go na pojedynek. Ten sposób okazał się zawodny. Trzeba więc znaleźć inny, lepszy.
Markiz spojrzał raz jeszcze na małżonków. Jeśli nawet okaże się, że za całą sprawą stoi Ludwik XV, wciąż nie wiedział, dlaczego miałby pragnąć jego śmierci. Oczywiście wszyscy wiedzieli, że jest królewskim doradcą i że ma duże wpływy, ale Rothgar, w przeciwieństwie do wielu innych mężów stanu, nie parł do otwartego konfliktu z Francją. Chciał natomiast powstrzymać eksport wszystkiego, co pomogłoby Ludwikowi XV odbudować jego flotę. Namawiał też króla by nalegał na zniszczenie fortyfikacji pod Dunkierką.
Żadna z tych rzeczy nie usprawiedliwiała morderstwa. Może jednak pani de Couriac zechce wyjaśnić mu parę spraw?
Francuzka odwróciła się właśnie od łoża zbolałego męża i podeszła do markiza.
– Jak mam ci, panie, dziękować? Tak bardzo nam pomogłeś. – Zachwiała się nagle. – Och, czuję, że och…
Złapał ją i przygarnął do siebie, tak jak się spodziewała. Zawsze przy takich okazjach miał ochotę się odsunąć. Zrobił to nawet dwa czy trzy razy.
– Osłabłaś, pani – stwierdził. – Zaprowadzę cię do mojej jadalni. Musisz się napić koniaku.
– Jesteś, panie, bardzo uprzejmy – szepnęła i przytuliła się do niego jeszcze mocniej.
Zaprowadził słaniającą się Francuzkę do jadalni, mijając po drodze drzwi do sypialni lady Arradale. Następnie posadził ją na leżance, stojącej w rogu jadalnego pokoju i nalał trochę koniaku.
– Twoja uprzejmość, panie, jest najwyższej próby -stwierdziła, zdejmując pantofelki. – Muszę powiedzieć, że nie wszyscy twoi rodacy są tak mili.
Rothgar wzruszył ramionami.
– Niedawno skończyliśmy wojnę.
– Czy wciąż czujesz, panie, wrogość do Francuzów? A zwłaszcza… Francuzek?
Pani de Couriac bez przerwy się do niego wdzięczyła. A to składała usta w ciup, a to przeginała do tyłu szyję. Najchętniej wziąłby ja na kolano i dał w pupę, jak małej dziewczynce, którą udawała.
– Wobec Francuzek? Nigdy! – zadeklarował. – Właśnie po to walczyłem, żeby wyzwolić je spod panowania Francuzów.
Madame wybuchnęła perlistym, zbyt perlistym jak na jego gust, śmiechem, a następnie wypiła kolejny łyk koniaku.
– Żartowniś z ciebie, panie. Ja też nie mam ci niczego za złe. Rothgar obserwował ją uważnie. Sam też pił, chcąc dać
dobry przykład.