– Charakter, duma, inteligencja…
– Zawsze wydawało mi się, że większość mężczyzn docenia raczej duże biusty, krągłe biodra i… hojność.
– Pamiętaj, że ja nie jestem większością mężczyzn – powiedział z uśmiechem. – Ale jeśli idzie o te części ciała, które wymieniłaś i… inne, to muszę stwierdzić, że nie pozostawiają wiele do życzenia.
Safona wypiła kolejny łyk wina. Światło kandelabru oświetlało jej niezwykłą i piękną twarz. Miała ciemną skórę, wysokie kości policzkowe i duże orientalne oczy w kształcie migdałów. Od razu można się było domyślić, że przynajmniej część jej przodków nie pochodziła z Anglii. Była szczupła i gibka, z wąskimi biodrami, ale za to pięknie wysklepionym biustem. Jednak to nie uroda Safo-ny stanowiła podstawę ich wieloletniej przyjaźni.
Może powinien porozmawiać z nią o Dianie? W końcu była lekarką dusz i wiedziała więcej niż ktokolwiek o zawiłej ludzkiej psychice.
– Czy lady Arradale cię pociąga, Bey?
– Wcale tego nie powiedziałem. Przyjrzała mu się uważniej.
– Zmieniłeś zdanie?
Nie wiedział, czy chodzi jej o małżeństwo, czy o potomstwo. W obu wypadkach odpowiedź była jedna:
– Nie.
– Z czym walczysz, Bey?
– Z szaleństwem.
– Wygrać z szaleństwem, to znaczy przegrać – rzuciła. -Wiesz o tym?
Safona spokojnie dopiła swoje wino. Rothgar pochylił się w jej stronę i spojrzał głęboko w oczy przyjaciółki.
– Mówisz zagadkami.
– Jeśli nawet pokonasz własne słabości, to i tak nie dadzą ci one spokoju – wyjaśniła. – Będą wracać przez całe życie. Jedyna rzecz rozsądna w miłości, to ulec jej, chociaż wydawałoby się to szaleństwem.
Kto jej powiedział o miłości?!
Rothgar spojrzał na przyjaciółkę. Znali się od tylu lat. Znał jej umysł i ciało, chociaż był tylko jednym z jej kochanków. Być może najważniejszym, gdyż potrafił oprócz zmysłowości docenić też jej umysł. Markiz zaś lubił to, że nie musi przy niej niczego udawać. Safona była prawdziwym odpoczynkiem wojownika. Nigdy nie rozmawiali o miłości. Dlaczego teraz poruszyła ten temat w kontekście lady Arradale?
– Nie zmieniłem zdania – powtórzył twardo.
– Szkoda.
– Dlaczego?
Poprosiła gestem, żeby nalał jej jeszcze porto. Przez chwilę zbierała myśli, chcąc dać mu pełną odpowiedź.
– Nie chodzi mi tylko o lady Arradale – odrzekła w końcu. – Wiele się ostatnio wokół ciebie zmieniło.
– Plaga małżeństw i narodzin – mruknął ponuro. – Też to zauważyłaś?
Spojrzała na niego ciekawie.
– Bardzo żałuję, że nie mogę poznać lady Arradale -stwierdziła. – Dlaczego boli ją głowa?
– To pewnie przez tę podróż – stwierdził, patrząc w podłogę.
– A nie byłeś dla niej niemiły? Potrząsnął głową.
– Wręcz przeciwnie, zachowywałem się jak prawdziwy dżentelmen.
Przyjaciółka syknęła z dezaprobatą.
– A więc jednak byłeś.
Rothgar sięgnął po kieliszek i wypił całą jego zawartość. To również nie uszło jej uwagi.
– Tylko dla dobra lady Arradale.
Safona bawiła się przez chwilę jednym ze swoich pierścieni.
– To znaczy, że postanowiłeś zabić to uczucie – stwierdziła wreszcie.
– Tak. Skoro nie zmieniłem zdania, musiało zginąć -
przyznał.
– Zginąć młodo. Tak jak twoja siostra.
Grymas gniewu wykrzywił mu twarz. Z trudem udało mu się opanować.
– To nie było zbyt uprzejme – rzucił tylko.
– Czasami impertynencja jest jak skalpel – zauważyła Safona. – Pozwala przeprowadzić niezbędną operację.
Rothgar powściągnął gniew już na tyle, że nawet się do niej uśmiechnął.
– A czego chciałabyś mnie tym razem pozbawić?
– Twojej żelaznej zbroi.
– Nigdy!
– Wobec tego czeka cię szaleństwo – orzekła ze smutkiem. – Nie możesz w nieskończoność opierać się swoim naturalnym instynktom. Zwłaszcza teraz, kiedy poznałeś lady Arradale.
Cóż ona wiedziała o Dianie? Przecież się nawet nie spotkały!
– Na razie jestem zupełnie zdrowy.
– Na razie – powtórzyła. Nalał sobie znowu porto i wypił.
– Wystarczy, Safono. – To, co miało być rozkazem, zamieniło się w żałosną prośbę.
Jednak przyjaciółka, podobnie jak wytrawny chirurg, nie zważała na nic.
– Nie, Bey. Jesteś wspaniałym człowiekiem. Nie zniosłabym tego, gdybyś zwariował albo popełnił samobójstwo. A wiele wskazuje na to, że uruchomiłeś mechanizm autodestrukcji.
Spojrzał na nią podejrzliwie.
– Ja? Autodestrukcji?
– A czym miał być pojedynek z Currym?
Rothgar machnął ręką, jakby sprawa go zupełnie nie dotyczyła.
– To była kwestia honoru! Wcale nie szukałem śmierci. -
Jej brązowe oczy wciąż patrzyły na niego z przyganą. – Obiecuję ci, moja droga, że się nie zastrzelę ani nie powieszę.
– Nigdy w to nie wątpiłam. To nie w twoim stylu. Markiz wstał i położył rękę na sercu.
– Obiecuję więc, że nie skończę z sobą w świadomy sposób.
Safona również podniosła się z miejsca i podeszła do okna.
– Nawet nie wiesz, jak potężną siłą może być ludzka podświadomość – westchnęła.
Rothgar uwielbiał sposób, w jaki się poruszała. Nie szła, ale jakby płynęła w powietrzu. Nie było w tym nic sztucznego. Tak, jakby się już z tym urodziła.
Przez chwilę zastanawiał się, czy Safona będzie się chciała z nim kochać. Ze zdziwieniem stwierdził, że nie ma na to ochoty i to nie z powodu rozmowy. Gdyby zaprosiła go do siebie na noc, z pewnością by się zgodził. Na tym, między innymi, polegała ich przyjaźń.
Safona zbliżyła się do niego i dotknęła chłodną dłonią jego policzka.
– Boję się, Bey – wyznała. – Boję się, że zatrzymasz się nagle, jak jeden z tych twoich automatów.
– Nie jestem automatem!
– Nie, ale masz niektóre cechy tych maszyn – rzekła ze smutkiem. – Pewnie dlatego tak je lubisz. I też trzeba cię nakręcić, żebyś zaczął działać.
Pomyślał, że wspólnie spędzona noc nie byłaby taka zła. Pomogłaby mu się rozluźnić i zapomnieć choć na chwilę o lady Arradale.
– A ty jesteś w tym najlepsza – powiedział, patrząc jej zmysłowo w oczy.
Potrząsnęła głową.
– Nie o tym mówię, Bey. Zawsze działałeś, ponieważ chciałeś chronić swoją rodzinę. Powiedz, kim zajmiesz się teraz?
Markiz tylko machnął ręką.
– Z pewnością nie zabraknie im kłopotów – stwierdził.
– Ale nauczą się je rozwiązywać sami, we własnych rodzinach – tłumaczyła. – Staniesz się… nie, już się stałeś niepotrzebny.
Rothgar przypomniał sobie rozmowę z Bryghtem i z trudem przełknął ślinę.
– Mam co robić – mruknął w końcu. Safona zbliżyła się do niego jeszcze bardziej. Poczuł się
jak zawodnik na ringu, którego napastnik zepchnął w róg. Od początku nie był w stanie nawiązać z nią równorzęd nej walki. Wciąż musiał się bronić. Dlaczego? Czyżby mia ła trochę racji?
– Jesteś człowiekiem, który potrzebuje podniety, żeby móc funkcjonować. Zawsze działałeś z pasją i energią. Mówię o pasji, a nie seksie, Bey – dodała, kiedy położył dłonie na jej biodrach. – Nie potrafisz żyć jak filozof. Do tej pory broniłeś swoją rodzinę. Co zrobisz teraz?
Rothgar zastanawiał się przez chwilę nad odpowiedzią.
– A ty? Co ty robisz?
Safona uśmiechnęła się pobłażliwie.
– Ja jestem samowystarczalna – odparła. – Mam kochanków, ale równie dobrze mogę ich nie mieć. Rozumiem, że ciało daje nam przyjemność, ale prawdziwą pełnię możemy osiągnąć sami albo z pomocą innych ludzi. Ty potrzebujesz innych ludzi Bey.