– Jeśli to nie jest oficjalna audiencja, możesz mówić najjaśniejszy panie albo sire – szepnął.
– Tak, sire.
– I nikt nie powinien się migać, moja pani! – dodał „królewskim" głosem.
– Kto by się tam migał, sire. Markiz zagryzł wargi, żeby nie wybuchnąć śmiechem.
– Mówimy poważnie – rzucił ostrzegawczo. Hrabina skinęła głową.
– Wobec tego, lady Arradale, zapewne chcesz wyjść za mąż?
– Jeśli znajdę odpowiedniego kandydata, sire. Rothgar skinął jej łaskawie głową, jednocześnie minę
miał taką, jakby połknął patyk.
– Kandydatów u nas nie brakuje, co?
– Co, co? – zdziwiła się Diana.
– Nic, po prostu ma taką manierę, że powtarza „co?" -wyjaśnił normalnym głosem. – W czasie uroczystości stara się pilnować, ale też to czasem wtrąca.
– Rozumiem.
– No więc jak, moja pani? – znowu spytał skrzekliwym łosem.
– Sire, chciałabym poślubić człowieka mężnego, walecznego i mądrego.
Rothgar przerwał jej skomplikowanym gestem.
– Chodzi więc o żołnierza, co?
– Wspominałam też o inteligencji – zauważyła.
– Nie żartuj sobie z króla, bo wtrąci cię, pani, do Tower – ostrzegł ją, a potem powrócił do roli: – Chodzi ci więc o żołnierza?
– Niekoniecznie, sire. Nie tylko wśród wojskowych są odważni ludzie, nie mówiąc już o mądrych – nie mogła sobie darować tego przytyku. – Chciałabym też męża oddanego i czułego. Takiego, który byłby mi wierny tak, jak ja jemu.
I nie spotykał się w nocy z pięknościami o egzotycznej urodzie, dodała w duchu.
Rothgar spojrzał na nią bystrze.
– Myślisz pani, że nie znajdziesz nikogo takiego? – Zmienił głos na normalny. – Brand będzie takim mężem.
– Jeszcze nie skończyłam, sire.
Skinął ręką na znak, że pozwala jej łaskawie dokończyć.
– Pragnę takiego męża, sire, który nie będzie starał się mnie w niczym ograniczać. Takiego, który potrafi dostrzec we mnie nie tylko kobietę, ale i człowieka.
Markiz smutno pokiwał głową.
– I dlatego właśnie musimy wszystko powtórzyć, lady Arradale.
Diana dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, że wypadła z roli.
– Oczywiście, nie powiem tego królowi – sumitowała się. Spojrzał jej prosto w oczy.
– Tak, a pijak wyrzuci butelkę.
– Nie jestem niewolnikiem niezależności i władzy! – wy-buchnęła.
Rothgar nie dał się ponieść emocjom. Uniósł tylko nieznacznie brwi.
– Naprawdę?
– W każdym razie nie w większym stopniu niż ty, panie!
– Tyle, że mężczyźni mogą zajmować się polityką – zauważył.
Słowo „niesprawiedliwe" aż cisnęło się jej na usta. Jeśli go nie wypowiedziała, to dlatego, że pamiętała wcześniejsze komentarze Rothgara na ten temat. Skłoniła więc tylko głowę.
– Tak, sire.
– Dobrze – pochwalił ją Rothgar. – A co powiesz, jeśli król spyta o stan twoich włości, pani?
Diana uśmiechnęła się triumfalnie.
– O, tutaj jestem dobra. Mogę objaśnić wszystko w najdrobniejszych szczegółach.
Markiz nie wyglądał na zadowolonego z tej odpowiedzi.
– Nie, pani! Udasz zmieszanie i niewiedzę.
– Ale wówczas może zechcieć, żeby jakiś mężczyzna uporządkował moje sprawy – argumentowała Diana.
– 1 tak będzie ci chciał narzucić małżeństwo – stwierdził. – A to tylko pogłębiłoby jego niechęć do ciebie. Diana westchnęła, ale pochyliła głowę jeszcze niżej.
– Tak, sire.
Wziął ją lekko pod brodę i uniósł w ten sposób, żeby spojrzeć wprost w jej zielone oczy.
– Dobrze, co? – powiedział z podziwem.
Wieczorem, kiedy opuściwszy Ware ruszyli prosto do Londynu, była już kompletnie wyczerpana. Myślała z niechęcią o naukach, lecz również o nauczycielu, chociaż Kothgar robił wszystko, żeby ją zaciekawić i poruszyć. Podróż wydłużyła im się z powodu poluzowanego koła i przymusowego postoju u kołodzieja we wsi.
Mimo irytacji i wyczerpania, narastał w niej strach. Je-sli markizowi chodziło o to, by przekonać ją, że bez jego pomocy pogrąży się w oczach króla, to osiągnął swój cel. Diana nie wiedziała, co ją czeka. Bała się najgorszego. W tym świetle zamach na Rothgara jawił się jako dziecinna igraszka.
Wyjrzała na zewnątrz, obserwując zachodzące słońce. Położyła rękę na rozpalonym czole. Nie, nie bolała jej głowa, ale wszystko wirowało jej przed oczami jakby na rycerskim turnieju.
– Odnoszę wrażenie, panie, że koniecznie chcesz mnie poślubić – powiedziała w końcu słabym głosem.
Markiz półleżał na swoim siedzeniu i również wyglądał na zmęczonego.
– Dlaczego tak sądzisz, pani?
– Bo robisz wszystko, żeby mnie przekonać, że sobie nie poradzę – odparła. – A jeśli tak, to pozostaje mi tylko skorzystać z twojej propozycji małżeństwa.
– To by znacznie uprościło sytuację – przyznał. – Ale nie poddawaj się, pani. Myślałem, że masz więcej woli walki.
Słońca nie było już prawie widać zza linii horyzontu. Diana odwróciła się do markiza.
– Zrobiłeś wszystko, panie, żeby ją zniszczyć.
– Jest wiele różnych sposobów walki i wiele strategii. Nie zawsze ten, kto się wycofuje, jest pokonanym. Zwykli ludzie nie są tego w stanie zrozumieć.
– Czy to znaczy, że uważasz mnie za niezwykłą? – Aż otworzyła szerzej oczy.
– Nie napraszaj się, pani, o komplementy – upomniał ją. -
– Kiedy potrzebuję czegoś, na czym mogłabym się oprzeć. Czuję się stłamszona i niemal pokonana – poskarżyła się, a łzy niemal stanęły jej w oczach. Nie chciała jednak płakać. Nie przy Rothgarze.
– Tak, pani, jesteś niezwykła – przyznał. – Na tym, między innymi, polega twój problem.
W czasie tej wyczerpującej lekcji osiągnęli stan, który trudno by było nazwać przyjaźnią. Czuli się raczej jak dwoje spiskowców, walczących o wspólną sprawę. Połączył ich jeden cel, a także coś głębszego, czego nie potrafiła jeszcze nazwać
– Bo jestem takim monstrum, którego powinni się strzec mężczyźni?
Pochylił się w jej stronę. W półmroku widziała jedynie błękit jego oczu.
– Jesteś pani niezwykle inteligentną, ale i piękną kobietą – stwierdził. – To już drugi komplement. A właściwie drugi i trzeci.
Diana poczuła, że serce skoczyło jej do gardła.
– Ale na tobie, panie, nie robię jakoś wrażenia – powiedziała prowokacyjnie.
Wziął jej dłoń i złożył na niej solenny pocałunek. Diana zadrżała, czując jego usta. Tak bardzo chciała mieć je bliżej, znacznie bliżej.
– Robisz. I to duże.
Diana nie była w stanie się poruszyć. Dobrze, że głos jej jeszcze nie odmówił posłuszeństwa.
– Wcale tego nie okazujesz… Wyprostował się i pochylił nad hrabiną.
– Wiesz, pani, że nie byłoby to zbyt rozsądne.
– Nic nie wiem – szepnęła, czując na twarzy jego gorący oddech.
Rozchyliła wargi, w każdej chwili spodziewając się pocałunku. Na próżno.
– Nasza… przygoda już prawie skończona, pani – ciągnął Rothgar. – Po jutrzejszej wizycie na dworze nie będziemy sie już musieli spotykać.
Nie chce mnie, pomyślała Diana. I natychmiast przypomniała sobie Safonę. Czy to z jej powodu markiz traktował ja tak ozięble? Czy rzeczywiście pojechała na północ, tak jak mówiła? A może wróci szybko do swego londyńskiego gniazdka, żeby się z nim spotkać? I, na koniec, czym miałaby być rozczarowana? Czy tym, że markiz zgodził się jej pomóc?
– Gdzie spędzę dzisiejszą noc? – odezwała się po dłuż-zej przerwie.
– W Malloren House. Ale nie w pokojach przylegających do moich – dodał zaraz.