Diana ucieszyła się, że przynajmniej jedna osoba jest zadowolona ze zmiany. Szybko też zmieniła suknię na wygodniejszą. Dopiero, kiedy stanęła przed lustrem, przypomniała sobie, że właśnie w niej powitała Mrocznego Markiza w Arradale. Miała wrażenie, że od tej pory minęło wiele lat i że w tym czasie przeniosła się na inną planetę. Wszyscy tu grali w,gry, których nie rozumiała.
Westchnęła cicho i zasiadła za ślicznym rzeźbionym biureczkiem, żeby napisać listy do matki i Rosy. Musiała przecież poinformować je o napaści, zanim ta wiadomość dotrze do nich w mocno zniekształconej formie.
Najpierw zajęła się łatwiejszym, do matki. Potem zagryzła pióro, nie bardzo wiedząc, co napisać do przyjaciółki. Rosa od lat była powiernicą jej największych sekretów, ale Diana nie wiedziała, czy król nie zechce przejrzeć przed wysłaniem jej korespondencji. Nawet, gdyby miała tutaj posłańca, nie zdecydowałaby się skorzystać z jego usług, żeby nie obrazić monarchy.
W duchu wyobrażała sobie rozmowę, którą mogłaby odbyć z Rosą:
– Kocham markiza i chcę wyjść za niego za mąż – powiedziałaby przyjaciółce.
Rosa jak zwykle przeszłaby do sedna sprawy:
– Jak chcesz pokonać jego opory?
– Sama nie wiem. Pomyślę o tym później – odparłaby Diana. – Na razie muszę uważać, bo król chce osobiście znaleźć dla mnie męża.
Przyjaciółka wzruszyłaby ramionami.
– Najwyżej mu odmówisz.
– To nie takie proste, Roso! Obraziłabym majestat. A poza tym jest jeszcze groźba domu wariatów… Już lepiej przyjąć propozycję Beya.
– Małżeństwa na papierze? – Musiała założyć, że Rosa wie o całej sprawie. – Nie sądzę, żeby to się dało zrobić, moja droga.
Diana westchnęła ciężko.
– Ja również, ale nie mam innego wyjścia – przekonywała przyjaciółkę. – Przynajmniej mogłabym się cieszyć jego towarzystwem.
– Żyłabyś jak żebrak, który widzi ucztę, ale wie, że nigdy nie będzie na nią zaproszony – powiedziałaby zapewne.
A Diana potrząsnęłaby wówczas głową.
– To złe porównanie. Miałabym go przynajmniej przy sobie. Mogłabym z nim rozmawiać o tym, co nas interesuje. Nie, nie uśmiechaj się. Już wiem, że to nie wszystko, Ale zawsze coś!
Rosa nie dałaby się przekonać.
– Skoro już wspomniałaś chorobę psychiczną, to moim zdaniem takie małżeństwo prowadzi do niej nieuchronnie. To coś wynaturzonego i strasznego. Przypomnij sobie, jak się czułaś z markizem w powozie. – Diana znowu musiała przyjąć, że Rosa zna jej sytuację.
– Czułam się wspaniale!
– I wciąż czekałaś na więcej!
Diana zamyśliła się na chwilę. Wiedziała, że brakuje jej argumentów. Postać przyjaciółki zaczęła jej się rozmazywać przed oczami.
– Zaczekaj, Roso – poprosiła znikającą zjawę. – Nie pragnęłabym więcej, wiedząc, że nie mogę tego osiągnąć.
– Tak sądzisz? Przecież miałabyś go na wyciągnięcie ręki…
– Praktykowalibyśmy sztukę wyrzeczeń.
– To mogłoby zniszczyć was oboje.
Rosa pokręciła jeszcze z dezaprobatą głową, a następnie rozpłynęła się definitywnie w powietrzu. Jak to się stało, że pojawiła się przed nią jak żywa, chociaż Diana zaczęła od prostej wyimaginowanej rozmowy?
Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że umoczyła już pióro w inkauście i napisała nawet kilkanaście razy jedno krótkie słowo – Bey. Jej pismo było albo proste, albo kaligraficzne, ale za każdym razem układało się w imię markiza. Czyżby rzucił na nią jakiś urok, czy co?
Zawsze myślała o miłości, jako o stanie miłej ekscytacji. Nigdy nie sądziła, ze zakochanie niesie ze sobą tyle problemów. I że wiąże się z tak palącym pragnieniem ukochanego. To pragnienie wprost pustoszyło jej wnętrze. Od jakiegoś czasu nie mogła myśleć o niczym innym, tylko o Rothgarze.
Wzięła kartkę do ręki i spaliła ją nad świecą. Po chwili namysłu wyrzuciła popiół za otwarte okno.
Niech Bóg się nade mną zmiłuje, pomyślała, przypomniawszy sobie to, co „powiedziała" jej Rosa.
Rothgar udał się za królem do jego części pałacu, wciąż rozpamiętując słowa Diany. To prawda, że nie było dla niego rzeczy niemożliwych. Udało mu się przecież przywrócić cześć lady Chastity Ware i doprowadzić do tego, że król przyjął ją u siebie. Prawdą też było, że nie pozwoliłby skrzywdzić nikogo z rodziny, a już na pewno swojego dziecka, zakładając, iż miałby je kiedykolwiek. Ale wiedział, że istnieją granice jego możliwości. Nie potrafił latać i nie potrafił wyzwolić się z obsesji szaleństwa.
Czy Diana zrobiła słusznie, porównując te dwie rzeczy? Oczywiście zestawienie było przypadkowe. Jednak Bey wiedział, że gdyby pozbył się swego strachu, można by to porównać do radości, jaką zapewne dawało latanie.
Król zatrzymał się w końcu w garderobie i pozwolił, aby dwaj garderobiani przystąpili do dzieła. Markiz tymczasem próbował zachować obojętność, chociaż świadomość oczekiwań Diany nie dawała mu spokoju. Nie przypuszczał, że będzie go aż tak pragnąć. Gdyby wiedział, być może nie zdecydowałby się na tę wspólną noc. Gdyby jemu samemu starczyło silnej woli…
– Panie? – dobiegł do niego głos króla.
– Słucham, sire?
– Tak bardzo pogrążyłeś się we własnych myślach, że nie słyszysz co mówię – rzekł król z niezadowoleniem. -Czy myślisz o krwi?
Rothgar przypomniał sobie krew Diany na prześcieradle.
– Nie rozumiem, sire.
– O tym krwawym ataku, co? – wyjaśnił zniecierpliwiony już monarcha. – Chciałbym o nim usłyszeć.
Bey zupełnie już o tym zapomniał. Miał przecież inne sprawy na głowie. Powstrzymał jednak słowa: „A, o tym!", które wskazywałyby, że nadaje się do Bedlam i rozłożył ręce w bezradnym geście.
– Niestety, obawiam się, że nie mam zbyt wiele do powiedzenia.
Służba nareszcie przebrała monarchę i mogli usiąść na wyściełanych krzesłach. Rothgar opowiedział całą historię najprościej, jak mógł, pomijając zasługi Diany i podkreślając rolę zmarłego woźnicy.
– Odważny człowiek, odważny człowiek, co? – zadumał się król. – Czy zostawił rodzinę?
– Tak, sire. Zonę i dzieci. Kazałem już się nimi zająć -dodał, uprzedzając kolejne pytanie.
Król tylko powtórzył: „co, co" i milczał przez chwilę.
– Wyślę list z podziękowaniem do tej kobiety. Markiz wątpił, czy cokolwiek zdoła ukoić smutek Elli
Miller, ale list królewski może się okazać w przyszłości niezwykle cennym dokumentem.
– To nadzwyczaj uprzejme, sire.
Monarcha zmarszczył czoło. Rothgar stwierdził, że najprawdopodobniej już zapoznał się z całą sprawą. Być może czytał nawet raport Eresby'ego Motte'a.
– Ten de Couriac – odezwał się po chwili. – Czy jesteś, panie, pewny, że maczał w tym palce, co? I czy wiadomo, że to byli Francuzi?
– To tylko przypuszczenia, sire. Mówili dobrze po angielsku, ale z obcym akcentem. Ten, którego mógł zdradzić najsilniejszy akcent, milczał.
Król aż uderzył dłonią w kolano.
– Ale po co?! Po co ten atak, co?!
Rothgar nie chciał wiązać tej sprawy z Currym, ani też wskazywać na czynniki oficjalne. Opowiedział więc Jerzemu o zajściach w gospodzie i o lubieżnej pani de Couriac.
– Zapewniam Waszą Królewską Mość, że nie dałem mu żadnych powodów do zazdrości – zakończył.
– Tyle osób zabitych z powodu jednej Francuzki, co? -obruszył się król. – Każę panu D'Eon, żeby wnikliwiej zajął się tą sprawą.