Выбрать главу

– Wybacz, pani, że poruszam takie tematy, ale… nic naturalniej szego, co? Kobieta powinna poświęcić się rodzinie. Ksenofont pisał, że kobieta jest stworzona do domowego życia, a mężczyzna do pozostałych funkcji. Jest przecież słaba, bezradna i nie umie korzystać z logiki, co? Widzisz, pani, już starożytni o tym wiedzieli.

Miała ochotę poprosić o pistolety i pokazać, jaka jest bezradna. Albo zmierzyć się z królem w jakimś zadaniu matematycznym. Jednak i tym razem poszła za radą Beya. Nie spytała nawet, co byłoby jedynie drobną złośliwością, czy ten Ksenofont był chrześcijaninem.

– Tak to wygląda, sire – potwierdziła.

Ale w rzeczywistości jest zupełnie inaczej, dodała w myślach.

Król rozpromienił się niczym słońce.

– DobrzeA co? Kobiety są najszczęśliwsze w domu, przy dzieciach. – Poklepał małżonkę po dłoni. – Tak, jak moja królowa. Chciałbym, pani, żebyś ty też była tak szczęśliwa.

– Dziękuję, sire.

Przede wszystkim powinna podziękować Beyowi za próby, które z nią przeprowadzał. Musiała przyznać, że nadzwyczaj udatnie naśladował monarchę. A poza tym przygotował ją na wszelkie ewentualności. Tylko nie na tę, że się w nim zakocha.

– …wkrótce żoną, co? Będziesz wtedy znacznie szczęśliwsza, pani – zapewnił król.

Myślami wciąż była przy Rothgarze. Zrozumiała też, o co chodzi monarsze.

– Modlę się o to dzień i noc – wyznała żarliwie.

Król aż otworzył usta ze zdziwienia na widok jej gorliwości.

– Doskonale – pochwalił. – Cieszę się, pani, że zgadzasz się na mój wybór, co?

Dianie zrobiło się nagle ciemno przed oczami. Przecież niczego takiego nie powiedziała.

– Słyszałem, pani, że dobrze grasz, co? – ciągnął. – Może wobec tego uraczysz nas jakimś utworem. Chętnie posłuchamy z królową.

Diana z ulgą skłoniła się królewskiej parze i wycofała do klawesynu. To, co się stało, przeszło jej najśmielsze oczekiwania. Czy znaczyło to, że król już miał dla niej kandydata na męża?

Na szczęście mogła się ukryć, inaczej by zemdlała. Rzadko jej się to zdarzało. Miała ochotę uciec z salonu i zaszyć w swoim pokoju. Zagrała jednak prosty kawałek, pozwalając swobodnie wędrować swoim myślom. Szukała wyjścia z sytuacji, ale nic nie wskazywało na to, by je szybko znalazła. Może tylko liczyć na odwlekanie całej sprawy. Gdy królowa urodzi, zyska trochę na czasie. Będzie mogła zastanowić się nad strategią obrony.

Zmarszczyła czoło, a w jej oczach pojawił się smutek. Będzie musiała powiedzieć Beyowi o tym, co zaszło. Na pewno będzie bardzo rozczarowany. Może nawet wycofa się ze swojej obietnicy… Nie, wiedziała, że jest człowiekiem honoru i nigdy tego nie zrobi. To jej będzie przykro korzystać z jego pomocy.

Nie chciała, aby ich ślub był grą konwencji. Pragnęła, by dla nich obojga oznaczał miłość i wierność. Aż do ostatniego tchu.

Podróż do rodzinnej siedziby zajęła mu trzy godziny. Był to doskonały wynik, ale musiał po drodze zmienić konia. Dzięki szybkiej jeździe mógł zapomnieć o kłopotach, a także o czekającym go spotkaniu z Ellą Miller.

Biedna kobieta.

Może ucieszy ją przynajmniej to, że będzie teraz miała stałą pensję pó mężu i dom do końca życia, pomyślał zsiadając z konia na dziedzińcu posiadłości w Abbey. Rozejrzał się dokoła. Za sobą miał pałac, a przed sobą żyzne ziemie Mallorenów. Czy nie lepiej by było zostać tutaj, zamiast próbować wpływać na losy kraju? Przecież i tak, koniec końców, potoczą się one swoim torem. Taki mały trybik jak on może tylko chwilowo coś zatrzymać lub zmienić.

Jak zwykle podczas niezapowiedzianych wizyt, obstąpili go różnego rodzaju zarządcy, chcący przedstawić stan majątku. Wysłuchał wszystkich, a ponieważ wiedzieli już o śmierci Millera, mógł ich po jakimś czasie pożegnać i skierować do czworaków. Pani Miller była dzielną kobietą. Przyjęła w milczeniu jego kondolencje i tylko jej puste oczy świadczy o tym, że cierpi. Rothgar poinformował ją o wszystkim, co postanowił, a następnie udał się do pałacu.

Rezydencja Mallorenów potrzebowała gospodarza lub… gospodyni. Do niedawna to Elf pełniła tę funkcję, ale wraz z małżeństwem musiała z niej zrezygnować. Markiz zdecydował w końcu, że napisze do paru kuzynek – starych panien, z propozycją objęcia tej funkcji. Wybierał tylko te, które mogły uznać to za zaszczyt.

Jednak, tak naprawdę, potrzebował żony. Tylko ona byłaby w stanie właściwie zadbać o jego interesy.

Wbrew swej woli pomyślał o lady Arradale i postanowieniu króla, by wydać ją jak najszybciej za mąż. Zdrowy rozsądek podpowiadał mu, że nie zawleką jej do ołtarza w czasie jego nieobecności, pragnął jednak trzymać rękę na pulsie. Postanowił zaraz wracać. Przedtem chciał przynajmniej zajrzeć do pałacu i trochę odpocząć.

Rozkazał przygotować świeże konie i poprosił o śniadanie do swego gabinetu. Zamierzał przejść do tej części pałacu, ale już na schodach zmienił zdanie i ruszył wyżej, do swoich dziecięcych apartamentów. Nie chodził tam od dziesięciu lat, od kiedy to Cyn i Elf przenieśli się do „dorosłej" części siedziby Mallorenów.

Zatrzymał się w korytarzu, który wydał mu się zapuszczony i nieprzyjemny. Nowe pokolenia dzieci nie będą już się tu wychowywać, pomyślał. Bryght zatrzyma syna w Candle Ford, a kto wie, co stanie się z dziećmi Cyna?

Wszedł do pokoju niemowlęcego, który upodobnił się z czasem do zakurzonej rośliny. Pełno tu było zieleni i różu, ale wszystko to przytłumione i wyszarzałe. Nawet kołyski wydawały się przeznaczone dla starców.

Rothgar pchnął jedną z nich. Następnie podszedł do drugiej i ją również wprawił w ruch. Pamiętał jeszcze, że wszystko w tym pokoju wydawało mu się większe. I tylko ta nowa istotka, z małymi paluszkami i wielkimi świecącymi oczami, wydawała mu się mniejsza i delikatniejsza od niego samego.

Czekał na chwilę, kiedy powie na niego „brat".

Ludzie później mówili, że nie może niczego pamiętać, ale on przechowywał w głowie obrazy tego, co się stało. Widział matkę w szkarłatnej sukni, pochyloną nad kołyską. Nikt nie wiedział, dlaczego przyszła wówczas do pokoju maluchów, zamiast, jak zwykle, poprosić, by przyniesiono jej dziecko. Pamiętał, że kazała wyjść służbie, ale jemu pozwoliła zostać. Później często zastanawiał się, dlaczego to zrobiła. Dałby wiele, żeby wiedzieć, jakie ma zamiary przynajmniej parę minut wcześniej.

Starałby się krzyczeć. Protestować.

Matka po prostu podniosła małą Edith. Dziewczynka, być może wyczuwając jej nastrój, zaczęła płakać. Matka nie zważała na jej płacz. Nie zważała na nic. Po prostu usiadła z małą w fotelu i najspokojniej – Rothgar nigdy nie mógłby tego zapomnieć – zadusiła dziecko. W pokoju nastąpiła cisza.

Chciał krzyczeć, ale nie mógł. Przez chwilę patrzył na matkę, a potem rzucił się na nią, chcąc wydrzeć Edith z jej rąk. Ona jednak odepchnęła go z siłą wariatki, tak że poleciał przez cały pokój. Jęknął głucho, choć nie poczuł bólu. Przeszedł na czworakach do drzwi, otworzył je i wybiegł na korytarz.

Chciał krzyczeć, ale przerażenie ścisnęło mu gardło. Biegł do ojca, w nadziei, że on zajmie się całą sprawą. Jeszcze wtedy nie rozumiał, że mała Edith umiera. Być może, gdyby udało mu się wytłumaczyć znajdującym się w pobliżu służącym, co się stało, odratowaliby małą. Albo gdyby ojciec był gdzieś blisko…

Markiz wzdrygnął się i zimny dreszcz przebiegł mu po plecach. Dotknął czoła i ze zdziwieniem stwierdził, że się spocił. Obie kołyski wciąż jeszcze się poruszały, chociaż pierwsza już tylko nieznacznie.