Выбрать главу

– Może trochę – odparł pierwszy, bardziej wygadany mężczyzna. – Ale głównie, to miał pecha.

Rothgar przeniósł wzrok na Stringle'a.

– I to wielkiego – dodał.

Sala poczęła szemrać na te słowa, a Stringle rozejrzał się niepewnie dokoła. Był tutaj obcy i znalazłby się w sytuacji nie do pozazdroszczenia, gdyby okazało się, że oszukiwał.

Markiz uciszył wszystkich, podnosząc dłoń.

– Więc sir George wyszedł, a Stringle został, tak?

– Tak jest, wasza lordowska mość – potwierdziła cała trójka.

– Jak długo?

To pytanie zdziwiło ich wszystkich. Tak, jakby nie myśleli o tym wcześniej. Jeden z nich znowu spojrzał na handlarza koni, co tylko potwierdziło podejrzenia Rothgara.

– Nikt nie liczył czasu – rzekł z wahaniem pierwszy świadek.

– No, no – dorzucił drugi.

– Chyba długo – wtrącił lisio trzeci. – Miał przecież czekać na pieniądze.

Rothgar spojrzał na nich wszystkich surowo.

– Piliście coś w czasie gry? – zadał kolejne pytanie.

– No, piwo – odparł drugi ze świadków. Pierwszy jedynie pokiwał głową.

– Rozumiem, o co chodzi, wasza lordowska mość. Tak, musieliśmy wychodzić, żeby się wysikać. W czasie gry powstrzymywały nas emocje, a potem sam pamiętam, że wychodziłem.

Markiz dostrzegł wyraźne ślady niepokoju na twarzy handlarza.

– A Stringle? – spytał.

Trzeci świadek rozglądał się dokoła, chcąc sprawdzić, czy może zaprzeczyć. Jednak pierwszy i drugi pokiwali głowami.

– Tak, wasza lordowska mość. Co najmniej raz – powiedział pierwszy.

– Jak długo go nie było?

– Parę minut. Właścicielka, pani Wilkins, nie pozwala sikać przy szynku.

Rothgar spojrzał teraz na handlarza.

– Czy masz coś do dodania, Stringle?

Mężczyzna podniósł się z miejsca i położył rękę na sercu. Mimo, że był zdenerwowany, to panował nad emocjami.

– Jestem uczciwym człowiekiem – zadeklarował. Sędzia Commons podrapał się po głowie. Wyglądało na

to, że zupełnie się pogubił w trakcie przesłuchania. Dotarło do niego jednak, że to Stringle może być winny.

– To poważna sprawa – mruknął. – Ktoś musi zawisnąć.

W oczach Stringle'a pojawiła się panika. Nie przypuszczał zapewne, że może dojść do czegoś takiego. Rothgar stwierdził, że najwyższy czas zarzucić przynętę. Jeśli jej nie połknie, będzie wisiał.

– Sir George zabrał mojego konia – powtórzył Stringle.

– Ale go nie sprzedał – przypomniał mu Rothgar. – Może doszło do jakiegoś nieporozumienia? Może powiedziałeś coś, co on źle zrozumiał? – podsuwał mu kolejne możliwości.

– Nie przypominam sobie, wasza lordowska mość – zaczął Stringle, ale dostrzegł chyba groźbę czającą się w oczach markiza. – Ale… ale rzeczywiście dużo piliśmy. Mogło mi się coś pokręcić w głowie.

Sędzia Commons uniósł młotek.

– Więc dostaniesz baty za oskarżanie po pijanemu – oznaj-mil.

Rothgar spojrzał na niego z kamienną powagą.

– To zwykłe nieporozumienie – położył nacisk na to słowo. – Lepiej dać temu spokój, panie.

Sędzia skurczył się pod jego wzrokiem.

– Niewinny – ogłosił łamiącym się głosem. – Następny. Rothgar wyszarpnął staremu Uftonowi rękę, którą ten chciał ucałować i wskazał na jego syna.

– Zajmij się lepiej Georgem, panie – poradził. Sam natomiast podążył za handlarzem, który usiłował śliznąć się z sali.

– Hej, Stringle! – zawołał. Mężczyzna przystanął.

– O co ci teraz chodzi, panie? Czy chcesz się zemścić? Markiz pokręcił głową.

– Chcę cię odprowadzić bezpiecznie do stajni – oznajmił. – Chodźmy razem.

Ludzie znowu się rozstąpili, robiąc im przejście. Część nawet patrzyła za nimi, ale wszystkich ciekawiła kolejna rawa o stręczenie.

Kiedy znaleźli się na brukowanej ulicy, Rothgar wziął go pod ramię. Dzięki temu miał pewność, że Stringle mu nie umknie.

– Oszustwo przy grze w karty i przekupienie świadków poważne zarzuty – stwierdził. – Właśnie ocaliłem ci życie. Stringle milczał.

– Znam człowieka, dla którego pracujesz – ciągnął. – To mało patriotyczne, prawda? Ale pewnie nie wiedziałeś, że w całej tej sprawie chodziło o to, żeby mnie dotknąć?

Handlarz spojrzał na niego, ale nie odezwał się ani słowem. Rothgar musiał przyznać, że jest naprawdę dobry. Sam by go chętnie zatrudnił, gdyby miał pewność, że Stringle dochowa mu wierności.

– To nieważne. W każdym razie możesz mi pomóc w przyszłości.

– Ja tylko handluję końmi, panie – powiedział Stringle

– Dobrze, ale gdybyś miał zamiar robić to w Londynie…-markiz zawiesił głos. – Interesuje mnie szczególnie bezpieczeństwo pewnej damy. Lady Arradale. Chcę wiedzieć, gdyby coś jej zagrażało.

Mężczyzna pobladł.

– Już wolę zniknąć, panie.

– Będzie ci bardzo trudno uciec przede mną.

Handlarz z trudem przełknął ślinę. Rothgar mówił spokojnie, ale groźba czaiła się w jego głosie. Stringle należał chyba do niezwykle inteligentnych ludzi, ponieważ od razu zrozumiał swoją sytuację.

– Kiedy będę wolny, po… wykonaniu zadania?

– Jak tylko lady Arradale odjedzie do siebie, na północ -obiecał. – A ty na pewno tego nie pożałujesz. Masz zwracać uwagę na nią i na Francuza, który nazywa się de Couriac. Wszystko jasne?

Mężczyzna pokornie schylił głowę.

– Tak, panie.

23

Po wydarzeniach w Dingham, Rothgar chciał jak najszybciej znaleźć się w Londynie. Tym razem podróż zajęła mu jeszcze mniej czasu. Kiedy dotarł do Malloren House przebrał się i od razu ruszył do pałacu. Król, który go przyjął, ani słowem nie zająknął się o Dianie. Natomiast raz jeszcze chciał z nim przedyskutować losy Dunkierki. Rothgar czuł narastającą złość. Monarcha nie był w stanie podjąć najważniejszej dla kraju decyzji, natomiast działał zdecydowanie, kiedy w ogóle nie powinien zabierać głosu.

Udało mu się w końcu wyjść koło czwartej. Ponieważ niedługo miał się zacząć obiad, nie mógł w tej chwili od-

wiedzie królowej. Pocieszał się tym, że zobaczy się z Dianą wieczorem. To im musiało wystarczyć.

Po powrocie do domu zjadł coś i ponownie zabrał się do pracy. Grainger i Carruthers przynieśli mu listy do podpisania, ale Rothgar zawsze lubił wiedzieć, co podpisuje. Choćby po to, żeby bez problemów wychwycić fałszerstwo. Czekały na niego listy z towarzystw dobroczynnych, które popierał, a także zwykłe prośby i informacje od artystów i antykwariuszy. Jeden z nich donosił mu o klejnotach, które prawdopodobnie należały do króla Alfreda, i inny powiadamiał o odnalezieniu rodzinnego portretu, którego markiz szukał już od dawna.

Na koniec zajął się raportem na temat stanu ziem w koloniach, które nabył parę miesięcy temu. Szło mu kiepsko, ponieważ wraz ze zbliżaniem się pory audiencji, jego umysł coraz częściej zajmowała lady Arradale. Wreszcie jednak zdo-lał dokończyć lekturę i spojrzał niechętnie na puste biurko.

Praca oznaczała spokój ducha. Teraz nie miał nawet oręża, żeby bronić się przed myślami o Dianie.

W końcu, po krótkim namyśle wstał i przeszedł do pracowni, w której pracował Jean Joseph Merlin wraz ze swym pomocnikiem. Dobosz stał pozbawiony odzienia, a wiele z części mechanizmu leżało porozkładanych na białym płótnie.

– Kiedy skończycie?

Młody człowiek podniósł wzrok, w którym łatwo można było wyczytać rozdrażnienie. Nie lubił, jak mu się przeszkadzało w pracy. Jego ojciec był Anglikiem, ale matka Hamandką. – Za parę dni, panie – odrzekł. – Jak zauważyłeś, uszkodzenie nie było duże, lecz chcę sprawdzić cały mechanizm. Jest trochę rdzy.