Выбрать главу

Teraz te słowa nabrały zupełnie nowej treści. Tak, był do jej dyspozycji! Nie mógł dopuścić, żeby stała się jej jakakolwiek krzywda!

Po chwili usłyszał chrząknięcie. To Walpole patrzył na niego ze zdziwieniem. Pewnie znowu czegoś nie dosłyszał.

– Właśnie myślałem, panie, o tym, jak błahe zdarzenia i słowa nabierają nagle zupełnie nowego znaczenia – wyjaśnił.

– Tak, tak zdarza się w polityce – zgodził się Walpole. – Coraz częściej mam wrażenie, że to przypadek rządzi światem.

Polityka! Jemu chodziło o życie, a Walpole wciąż miał w głowie tylko politykę!

– Właśnie, panie. A my tylko próbujemy nim kierować. Na przykład wojna z Francją…

Poniechawszy rozmyślań o Dianie, zaczął rozmowę o sytuacji kraju. Dawał przy tym delikatnie do zrozumienia, że doświadczony Ludwik XV wciąż stanowi zagrożenie dla Francji i że D'Eon jest jednym z jego najsprytniejszych ludzi. Słowa te padały na podatny grunt, ponieważ wielu obecnych na przyjęciu arystokratów było królewskimi ministrami.

Wraz z upływem czasu coraz częściej zerkał na wielki stojący zegar. Liczył minuty do wyjścia. Miał nadzieję, że wszyscy będą zajęci automatami i że uda mu się zamienić parę słów z Dianą.

Na razie musi mu to wystarczyć.

Fred Stringle zostawił konia w stajni przy ambasadzie i zapukał do drzwi kuchennych. Kiedy mu otworzono, podał swoje nazwisko i powiedział, że chce mówić z kawalerem D'Eonem.

– A niby czemu miałby cię przyjąć? – zapytała bezczelnie służąca. – Zresztą i tak ma zaraz wyjechać do Buckingham Palące.

Stringle pchnął ją i wszedł do środka.

– Po prostu przekaż, co powiedziałem – mruknął. Kobieta wyszła niechętnie, ale powróciła nadzwyczaj

żwawo. Szybko też poprowadziła go do prawego skrzydła ambasady, gdzie znajdowały się apartamenty panów.

No i co? Dlaczego tutaj przyszedłeś? – spytał go wystrojony w koronki, jedwabie i lśniące ordery D'Eon. -Przecież miałeś trzymać się z daleka od ambasady! Stringle rozłożył ręce w bezradnym geście.

– Mam problemy, panie.

Do sali weszło dwóch służących, niosących wielką perukę z włosami poskręcanymi w loki.

– Możesz mówić, nie rozumieją po angielsku – rzucił D'Eon. – Co, nie dało się w nic wciągnąć młodego Uf tona?

– O tak, panie. Udało się oskarżyć go o kradzież koni. I byłby wisiał, gdyby nie ten piekielny markiz.

Francuz, który przymierzał perukę przed lustrem, spojrzał na niego z nagłym błyskiem w oku.

– Rothgar?! Przecież jest w Londynie! Stringle pokręcił głową.

– Dziś rano był w Dingham i narobił mi masę kłopotów. Oczy D'Eona zwęziły się w szparki.

– Więc dlaczego jesteś tutaj? Miałeś nie przychodzić do Ambasady – przypomniał mu raz jeszcze.

Handlarz schylił lekko głowę.

– Nikt mnie nie śledził, panie, jeśli o to chodzi – zaczął wyjaśnienia. – Tam na miejscu zrobiło się bardzo gorąco. Ten markiz chyba… coś podejrzewał. Pewnie chciał się dowiedzieć, kto mnie wysłał. Dlatego wymknąłem mu się I uciekłem tutaj.

To było mądre posunięcie. D'Eon i tak by odgadł, że Rothgar chciał go wybadać. Stringle uprzedził w ten sposób następne pytanie.

– I tak się domyśli – mruknął Francuz, a potem znowu zwrócił się do lustra. – Dobrze, zostań tu na razie. Możesz mi się przydać, bo… czterech moich ludzi wyjechało nagle w ważnej sprawie.

W Dingham sporo mówiło się o napadzie na markiza i Stringle znał tę historię.

– Wiem, panie.

Znowu rozsądny ruch. Udawanie czegoś więcej pozatym, co konieczne, było zupełnie niepotrzebne. D'Eon słysząc te słowa, rozluźnił się nieco.

– Służąca pokaże ci pokój – zakończył rozmowę. -I trzymaj się ode mnie z daleka, dopóki cię nie poproszę.

Stringle skłonił się teraz głębiej i wyszedł. Cieszył się w duchu, że D'Eon nigdzie go nie wysłał. Wiedział, co to może znaczyć i bał się tej chwili. Tutaj, w ambasadzie, najlepiej spełni swoje zadanie.

D'Eon skierował się w stronę stajni, rozważając całą sytuację. Był rozczarowany, ale tylko trochę. Zastawił na markiza szereg pułapek, licząc na to, że odwróci na jakiś czas jego uwagę, nie oczekiwał jednak, że wszystkie okażą się skuteczne. Plan Stringle'a wydał mu się nadzwyczaj sprytny. Gdyby się powiódł, Rothgar spędziłby parę dni ratując młodego Uf tona od stryczka.

Tyle by mu wystarczyło. Przecież w czasie nieobecności markiza już prawie udało się wmówić królowi, że utrzymanie fortyfikacji Dunkierki dobrze służy Anglii! Tak niewiele trzeba, by odnieść pełny sukces.

Intryga, do której wykorzystał de Couriaca, wydawała mu się jeszcze lepsza. Cóż, skoro ten bałwan nie wywiązał się z zadania. Co więcej, skierował podejrzenia na Francję. A tak, byłby jedynie zazdrosnym mężem, którego trochę poniosły nerwy. Nie chodziło przecież o śmierć Rothgara, a tylko o oddalenie go od dworu.

D'Eon zatrzymał się na chwilę, obserwując zniżające się słońce, a potem spojrzał na południe. Gdzieś tam była jego ukochana Francja. Miał nadzieję, że wróci do kraju z tytułem szlacheckim, opromieniony sławą pogromcy Jerzego III.

To wciąż Aest osiągalne. Musi się tylko pozbyć markiza.

Nagle zza budynku wyłoniła się jakaś postać i zastąpiła mu drogę. D'Eon natychmiast wyciągnął szpadę, ale stojący przed nim mężczyzna nie miał zamiaru walczyć.

– De Couriac?

– Tak, to ja – odparł człowiek w łachmanach z ręką przestaną bandażem.

D'Eon schował szpadę do pochwy i zaciągnął de Couriaca w stronę najbliższych budynków. Stamtąd przemknęli do ambasady.

– Co tutaj robisz? Szukają cię w całej Anglii.

– Dlatego przyjechałem tutaj – stwierdził de Couriac, ła-piac oddech. – Do ambasady nie wejdą.

– Mogłeś wracać do domu – syknął D'Eon, sunąc ostrożnie do swego gabinetu.

W końcu znaleźli się za solidnymi, dębowymi drzwiami. De Couriac był wynędzniały. Jego strój przypominał obszarpane szmaty.

– Nie sądzisz, że obstawili porty? – Ton de Couriaca był niechętny, nawet wrogi. Mówili sobie na „ty", bo żaden nie chciał się przyznać, że drugi przewyższa go rangą. Należeli do drobnej szlachty i obaj aspirowali do arystokratycznych tytułów.

Po wpadce z Currym, D'Eon posłał do Paryża po prawdziwego fechtmistrza, takiego, który bez problemów sprostałby markizowi. Chodziło o to, żeby go tylko zranić, ponieważ zabicie Rothgara uznano by zapewne za akt wrogości wobec Anglii. Ale de Couriac nie wywiązał się ze swojego zadania. Nie dosyć, że nie doprowadził do pojedynku, to jeszcze napadł na markiza. I jak to się stało, że nie pomogła mu najlepsza aktorka z królewskiego teatru? Przecież bez trudu potrafiła zmienić się z Kopciuszka w prawdziwą Messalinę.

I jakim cudem w ogóle doszło do napadu? D'Eon domyślał się, że de Couriac otrzymał oddzielne rozkazy z Francji. Ciekawe, czy osoba, która je wydała, wiedziała na co naraża ich kraj?

– Dlaczego nie odbył się pojedynek? – D'Eon rozpoczął przesłuchanie.

– Z powodu jednej wścibskiej suki, hrabiny Arradale. Nie była to odpowiedź godna szlachcica, ale też wcale

w tej chwili na niego nie wyglądał.

– Dobrze, a napad? Przecież nie wydałem takiego rozkazu!

– Rozkaz pochodził od króla. – De Couriac wyprostował się nieco.

Czy to możliwe? Przyjaciele z Paryża ostrzegali go, że może popaść w niełaskę. Nawet sam de Broglie o tym wspominał. Ale z drugiej strony D'Eon miał listy od samego monarchy, a w nich wyrazy poparcia.