Выбрать главу

Ale wobec tego, ileż musiała go kosztować ta ucieczka? I czy potrafiłby wytrzymać płacz noworodka?

Dzieci mają to do siebie, że płaczą, pomyślała.

Rothgar podał jej ramię.

– Musimy wracać, lady Arradale.

Diana z ulgą wsparła się na nim. Tak pragnęła być blisko niego już zawsze. Niestety, wiedziała, że za chwilę znów bę-da musieli się rozstać.

– Jak wyjaśnisz to, że za mną pobiegłaś? – spytał ją jeszcze.

– Sama nie wiem. Chyba powiem, że myślałam, że królowa kazała mi to zrobić – improwizowała.

– Bardzo dobrze. Może nawet uwierzy, że rzeczywiście Wydała taki rozkaz – powiedział. – Król wmawia jej różne rzeczy, co?

Oboje szczerze się roześmiali. To było ich pierwsze spotkanie tylko we dwoje od czasu podróży i oboje czuli się tak, luk by witali drogiego przyjaciela po bardzo długiej rozłące.

Diana nagle posmutniała. Za chwilę mieli się znów rozłączyć.

Nieuchronnie zbliżali się do królowej i jej dworu. Wciąż Jednak byli niewidoczni. Pod wpływem nagłego impulsu pchnęła Rothgara w stronę najbliższego drzewa i pocałowała go mocno w usta.

Poraziła ją intensywność doznania. Już zapomniała, jakie to uczucie.

Bey ze zdziwieniem dotknął swoich warg.

– Nie możemy. To niebezpieczne – rzucił. Przypomniała sobie jego uwagi na temat ścian, które

maja uszy, a także oczy. Być może dotyczyło to całego otoczenia pałacu.

W końcu wyszli na otwartą przestrzeń, tuż koło dworu krolowej. Nie było tu już ani lady Durham z jej maleństwem, ani monarszego syna.

Lordzie Rothgar! – wykrzyknęła Charlotte na jego widok. – Proszę tutaj!

Markiz puścił rękę Diany i podszedł skruszony do królowej.

– I lady Arradale także!

Diana również zbliżyła się i skłoniła w poczuciu winy.

– Opuściłaś nas pani bez pozwolenia! I odwróciłaś się do nas tyłem!

Hrabina skłoniła się jeszcze niżej.

– Przepraszam, Waszą Królewską Mość, ale wydawało mi się, że Wasza Królewska Mość kazała mi pobiec za lordem.

Charlotte wciąż patrzyła na nią nieufnie.

– Czy aby? A pan, lordzie? Co pana zmusiło do odejścia? Rothgar pochylił się w ukłonie.

– Przepraszam Waszą Królewską Mość, ale nie mogę znieść płaczu dzieci. Wasza Królewska Mość będzie w swej mądrości wiedziała, dlaczego.

Królowa skrzywiła się lekko, ale pokiwała głową. Przez chwilę zastanawiała się, co robić dalej, ale uznała chyba, że najlepiej będzie puścić ten incydent w niepamięć.

– Więc być może, nie powinieneś, panie, mieć dzieci -zauważyła tylko.

– Sam tak uważam, najjaśniejsza pani. Chociaż królowa nie wyciągnęła żadnych konsekwencji

wobec Rothgara, to jednak postanowiła traktować go surowo.

– Co więc cię tu przywiodło, skoro nie lubisz dzieci? Markiz nie sprostował, chociaż było to dla niego krzywdzące.

– Pomyślałem, że lady Arradale może będzie chciała uzupełnić swoją garderobę przed balem, najjaśniejsza pani – odparł. – O ile wiem, nie spodziewała się balu maskowego. Mój sekretarz przyjmie od niej zamówienie i dostarczy wszystko, czego zażąda.

– Lady Arradale? – królowa zwróciła się do niej chłodno. – Co powiesz, pani, na taką propozycję?

Diana najchętniej poszłaby do kupców z Beyem. potrzebowała żadnych pośredników. Oboje najlepiej sobie poradzili.

– Rzeczywiście brakuje mi stroju na bal, najjaśniejsza pani

Charlotte zmarszczyła brwi. 288

– Tylko po co załatwiać to przez służącego – rzekła, jakby zgadując myśli hrabiny.

W tym momencie pojawił się lord Randolph, powiewając białym kocykiem, który w końcu dostał od jednej ze flużących. Był bardzo poirytowany, kiedy okazało się, że tmly Durham już opuściła towarzystwo.

– Odnieś, panie, kocyk – poleciła mu królowa. – Albo nie zostaw go tutaj. Pójdziesz, panie, z lady Arradale i panią Haggerdorn do sklepów bławatnych. Możecie też skorzystać z usług królewskich krawców. Są przyzwyczajeni do krótkich terminów.

Rothgar stał nieporuszony. Dianie chciało się płakać. Głdyby za nim nie pobiegła, spędziliby razem jedną lub dwie godziny. A tak będzie musiała wysłuchiwać komplementów albo przechwałek Somertona.

Na pociechę przypomniała sobie ich pocałunek. Uzna-la ze było warto i że czuje się teraz silniejsza.

Natomiast nie miała najmniejszej ochoty na zakupy, chociaż londyńscy kupcy ustępowali podobno jedynie paryskim. Usłuchała jednak królowej i już po kilkunastu minutach była gotowa do wyjścia.

Pojechali otwartym koczem lorda Randolpha. Oczywi-SCIE na Bond Street, która była o tej porze potwornie za-

tloczona. Diana początkowo miała zamiar załatwić wszyst-tko szybko, ale potem stwierdziła, że jest to dobra okazja, by ostudzić nieco jego małżeńskie zapały.

– To tylko parę drobiazgów – poinformowała go, wcho-dzac do pierwszego składu.

Spędziła tu chyba ze trzy kwadranse, cierpliwie wybie-rajac każdą rzecz. Kiedy stamtąd wyszli, lokaj aż uginał się pod ciężarem pudeł.

– O następny kupiec! – ucieszyła się, widząc kolejny skład. Jakże myliła się, co do reakcji Somertona. Już wcześniej lord niemal się oblizał na widok zawartości jej portmonetki, a teraz jego oczy aż zabłysły z niedowierzania. Następny? – zdziwił się.

Do diabła, ten podstęp najwyraźniej jej się nie udał. Zwłaszcza, że miała już dosyć ciągłego tłoku i przekrzykiwania się. Wolała wrócić do swojego pokoju i spędzić trochę czasu w samotności, rozpamiętując pocałunek. To prawda, że to raczej i ona pocałowała Beya, ale cóż to było za uczucie…

– Nic ci nie jest, pani? – usłyszała głos Somertona. Może wykorzystać ten moment i jednak zakończyć zakupy.

– Trochę źle się czuję. Ten tłok i gwar. Nie mamy tego w Yorkshire – rzekła zbolałym głosem. – Może przejdziemy od razu do krawca.

Ta wizyta okazała się nadspodziewanie miła, gdyż w salonie prawie nie było ludzi. Na wzmiankę o tym, że przysłała ich królowa, mistrz natychmiast odesłał czeladnika, który zajął się nimi po wejściu, i przeprowadził Dianę i Ran-dolpha do oddzielnego pokoju z miękkimi krzesłami. Tutaj poczęstował ich porto oraz ciasteczkami i rozpoczął prezentację strojów. Pokazał też lalki, którymi dysponował.

Diana zauważyła, że lord Randolph wcale się nie nudził. Pił wino i patrzył tępo w- ścianę, nawet nie rozglądając się dookoła. Dopiero teraz zrozumiała, jak ciężkim wyzwaniem było dla niego wymyślanie komplementów.

Modele, którymi dysponował krawiec, wcale jej nie odpowiadały. Dopiero na jednym z rysunków odnalazła to, o co jej chodziło.

– Grecki kostium, pani? – zdziwił się mistrz Mannerly. To prawda, że stają się modne, ale…

– To może być bogini Diana, prawda? – przerwała mu. Mannerly zastanawiał się przez chwilę.

– Masz rację, pani. Sprytny pomysł! Lord Randolph nawet nie drgnął na swoim miejscu.

Z całą pewnością nigdy nie słyszał o bogini Dianie, chociaż dziś rano parę razy nazwał ją boginią.

– Czy strój ma być z jedwabiu, czy wolisz, pani, raczej len z Man, żeby wyglądał autentyczniej? – spytał jeszcze mistrz igły.

– Wolę len – odparła.

Po ustaleniu dalszych szczegółów, Mannerly zapewnił, ze strój będzie gotowy na poniedziałek i że sam przyjdzie do pałacu na przymiarkę. Znaczyło to tyle, że nie będzie oczywiście tani. Jednak Diana była zadowolona z wyboru. Czy coś jeszcze, pani?

Skinęła głową. Wszystkie możliwe dodatki – powiedziała. – Maska i pomalowany na srebrny kolor łuk i strzały.