Выбрать главу

Bryght podniósł swój kielich do księżyca.

– Bądź pozdrowiona, Diano – powiedział. – Zwyciężaj siły ciemności i prowadź nas wszystkich do szczęśliwego końca!

Diana wciąż stała przy oknie, a Clara pakowała łuk, kołczan i buty do pudła, w którym przyniosły te rzeczy obie panie.

– Ojej, tu jest jakiś papier – wykrzyknęła nagle, zajrzawszy do środka.

– Możesz go odłożyć, Claro. To pewnie rachunek. Służąca pokręciła głową.

– Jest zapieczętowany.

Zaciekawiona Diana podeszła do łóżka i zerknęła pokojówce przez ramię. Clara miała rację. To nie był rachunek, ale list. Diana wzięła go do ręki i stwierdziła, że nie ma na nim pieczęci, a tylko kawałek wosku.

Otworzyła go szybko

„Lady Arradale!

Musimy porozmawiać. Wiesz, o co chodzi, dlatego będę na ciebie czekał przy altance w królewskim ogrodzie dziś w nocy pół do jedenastej. Małe drzwiczki prowadzące ze wschodniego skrzydła będą otwarte.

R."

Tylko jedna litera, a tyle treści! Patrzyła z niedowierzaniem na list, nie mogąc uwierzyć, że tak zazwyczaj ostrożni ny Rothgar, chciał ryzykować w ten sposób. Gdyby ich złapano, musiałby się z nią natychmiast ożenić.

Być może zdarzyło się coś ważnego, o czym chce jej powiedzieć. Jeszcze raz przeczytała tych parę zdań. Coś jej nagle przyszło do głowy i wyjęła z kasetki poprzedni list od markiza. Wszystko się jednak zgadzało, to było pismo Rothgara.

Trochę uspokojona rozważała przez chwilę całą sytuację. W zasadzie nic jej nie groziło. Cała wina spadała na Beya. Zresztą, być może o to mu chodziło. Prawdopodobne również, że chciał z nią ustalić taktykę na jutrzejszy wieczór. Albo miał jakiś doskonały pomysł…

Musi iść! Zegar wskazywał już piętnaście po dziesiątej.

– Claro, żadnych pytań – od razu ją ostrzegła. – Przygotuj moją brązową suknię podróżną.

– Ależ, milady, w jakim…?

– Mówiłam, żadnych pytań.

– Zostań, pani – poprosiła ją służąca.

– Nie mogę. I pospiesz się.

Poruszona dziewczyna przykucnęła, żeby wydobyć suknię z najniższej części komody. Diana natomiast otworzyła swoją torbę podróżną i zabrała się do nabijania pistoletu.

Tylko jednego.

Na wszelki wypadek.

27

Na parterze wschodniego skrzydła mieściły się magazyny oraz parę opuszczonych pokoi. Diana mogła więc czuć się tu bezpiecznie. Szybko też znalazła drzwi, które otworzyła bez najmniejszego trudu. Były dobrze naoliwione. Zapewne korzystała z nich służba, żeby wymknąć się na jakiś czas z pałacu.

Ścieżka prowadziła na tyły ogrodu. Diana skradała się nią ostrożnie niczym złodziej. Gdyby ktoś ją tutaj zobaczył, powiedziałaby, że wyszła na spacer. Jednak wokół było pusto. Strach powoli ustępował i Diana już raźniej ruszyła przed siebie. Doskonale pamiętała położenie altanki, gdyż często bywała tam z królową. A teraz spotka się tam z Beyem sam na sam. Była już nieco spóźniona, ale przed wyjściem zrosiła się jeszcze perfumami z drzewa różanego.

Nareszcie sami, pomyślała.

Wieczór był piękny i ciepły. Szła cichutko przy wtórze świerszczy. Królowa miała rację, że się tutaj osiedliła. Mogła się tu czuć jak na wsi, będąc jednocześnie prawie w centrum stolicy.

W końcu dotarła do altanki, ale nikogo tu nie dostrzegła. Może Rothgar czekał na nią w środku?

– Hej, jest tu kto? – szepnęła, zaglądając do wnętrza. Miała wrażenie, że coś się poruszyło, więc przesunęła się

dalej. Jednocześnie chciała wyjąć pistolet z kieszeni spódnicy, ale… już nie zdążyła. Ktoś chwycił ją za rękę, a druga osoba zakryła jej usta, zanim jeszcze zdążyła krzyknąć. Próbowała się wyrwać, ale mężczyzna założył coś z tyłu na jej ręce. Zdecydowała się więc kopnąć go swoim bucikiem ze szpicem.

– Mon Dieul – jęknął i natychmiast uderzył ją po głowie tak, że zobaczyła gwiazdy.

– Nic takiego – mruknął również po francusku, ale z wyraźnym angielskim akcentem drugi mężczyzna. – Trzeba związać jej nogi, a będzie bezbronna.

Pierwszy z napastników, klnąc na czym świat stoi, zabrał się do wiązania jej kostek. Diana znała skądś ten głos. De Couriac!

Mężczyzna, który stał teraz przed nią nosił wprawdzie brodę i wąsy, ale miał wzrost de Couriaca i jego tuszę. Wpadła w pułapkę! Bey nigdy by jej nie darował, gdyby dowiedział się, jak łatwo dała się podejść.

Tylko czego mogli od niej chcieć Francuzi?

I kim był drugi mężczyzna, prawdopodobnie Anglik?

De Couriac wyjął nóż i przyłożył go jej do gardła.

– Nie waż się nawet pisnąć, bo zarżnę! – zagroził. Drugi mężczyzna, najwyraźniej poruszony takim zachowaniem, zdjął dłoń z jej ust.

– Proszę zachowywać się cicho, milady, a nic się pani nie stanie – powiedział.

Lord Randolph!

Diana zastanawiała się przez chwilę, czy jednak nie narobić hałasu. Ale złe oczy de Couriaca lśniły tuż przy jej twarzy. Nie miała wątpliwości, że spełniłby swoją groźbę, gdyby zdecydowała się krzyknąć.

Lord Randolph przerzucił ją sobie przez ramię i zaczęli przemykać do wyjścia na tyłach ogrodu. Brama była otwarta. Diana zobaczyła jeszcze powóz Somertona zanim wrzucono ją do środka niczym worek.

– Co robisz, panie?! – spytała głosem ochrypłym z wściek-łnści. – Król każe cię za to powiesić!

– Nic takiego, kochaneczko – powiedział, sadowiąc się obok Diana żałowała, że nie może w tej chwili dosięgnąć pistoletu. Do powozu zajrzał jeszcze de Couriac z brodą i wąsami.

– Jesteś pewny, panie, że sobie poradzisz? – spytał, wska-

zując Dianę. – To prawdziwa tygrysica.

Lord Randolph machnął tylko ręką.

– Bez najmniejszych problemów.

Francuz skinął głową i zamknął drzwiczki powozu. Ruszyli galopem. Mogła teraz krzyczeć, ale nie miało to żadnego sensu. Zwłaszcza, że Somerton i tak mógł ją w każdej chwili uciszyć.

Żabojad – mruknął. – Myśli, że nie poradzę sobie ze slabą kobietą.

– O co tutaj chodzi? – spytała z całym spokojem, na ja-

ki ją było w tej chwili stać.

– Myślałem, że to oczywiste, pani. To nasza wspólna wycieczka.

– Chyba oszalałeś, panie!

– Wciąż myślisz, pani, że dam za to szyję? – Somerton

Wydobył z kieszeni surduta tabakierę z kości słoniowej i zaczął się nią bawić. – Zapewniam cię, że nic takiego nie nastąpi. Wręcz przeciwnie, jeszcze dostanę nagrodę. Diana patrzyła na niego nic nie rozumiejąc.

– Tak, pani, otrzymam dobra lordowskie wraz z przy-

sługującymi mi przywilejami – dodał, zażywszy uprzednio

tabaki i kichnąwszy siarczyście.

– Król nigdy nie pochwalał porwań. -Tym razem zmienił zdanie.

Jego pewność siebie do końca wytrąciła ją z równowagi sama nie wiedziała, co o tym wszystkim myśleć. Czyżby królowi aż do tego stopnia zależało, żeby wydać ją za maz? I to w taki sposób? Przecież monarcha chciał, żeby poślubiła Rothgara!

A może królowa przekonała go, że lord Randolph będzie lepszym kandydatem na męża.

– Czy wiesz to od… króla? – spytała po chwili namysłu.

– Oczywiście.

– To znaczy, panie, że król sam ci to powiedział? – położyła nacisk na ostatnie słowo.

– Poinformował mnie o tym – odparł lord Randolph. Powoli zaczynała rozumieć. Przecież ona też dostała

list. Podejrzewała, że Somerton nie współpracował z Francuzami, a był tylko narzędziem w ich rękach.

– Dostałeś list, panie? – upewniła się. – Pamiętaj, że może być sfałszowany.