– Sfałszowany?! – oburzył się. – Przecież miał królewską pieczęć!
Diana otworzyła usta, ale po chwili je zamknęła. Sfałszowanie królewskiej pieczęci było zdradą stanu!!! Nic go nie przekona, że Francuzi mogli się do tego posunąć.
– Widzę, pani, że wreszcie zrozumiałaś – powiedział udobruchany. – Nie przejmuj się. Będę dobrym mężem. Pod warunkiem, że będziesz mnie słuchać…
Diana znowu postanowiła udawać prowincjonalną idiotkę.
– Ale jeśli list był sfałszowany, mój mąż spędzi najlepsze swoje lata w Tower – rzekła smętnie.
Lord Randolph uśmiechnął się niepewnie.
– Daj spokój, pani, przecież nie ma lepszego kandydata -mruknął. – Gdybyś nie robiła maślanych oczu do lorda Roth-gara, król w ogóle nie musiałby wydawać mi tych dyspozycji
Zarozumiały bubek!
– Lord Rothgar mnie nie interesuje!
– Doprawdy, pani? Przecież przybiegłaś, gdy tylko dostałaś list ode mnie – powiedział ze śmiechem.
No tak, R mogło oznaczać również Randolpha. W razie czego mógł stwierdzić, że ma po prostu podobny do markiza charakter pisma. W jego oczach cała sprawa była czysta.
– Zresztą doskonale cię rozumiem – ciągnął Somerton.
– Na początku udawałaś, że go nie chcesz, żeby złamać jego opór. Kto mógłby się oprzeć takiemu majątkowi? I sławie. Jednak nie sądziłaś, że król nie pozwoli na zgromadzenie tak wielkiej potęgi w jednych rękach.
Dianie chciało się śmiać. Oczywiście lord Randolph mierzył wszystkich własną miarą. Ale im dłużej myślała, tym mniej było jej do śmiechu.
Nie ulegało wątpliwości, że spisek zorganizowali Francuzi. Somerton był jedynie pionkiem w ich rękach. Ale de Couriacowi nie mogło przecież zależeć na jej skromnej osobie. Chodziło mu o coś więcej. Już dwa razy próbował zabić Beya i teraz przyszedł czas na trzecią próbę.
Zapewne Rothgar dowie się, że ją porwano.
Podąży jej śladem i wpadnie w przygotowaną zasadzkę.
Znaczyło to, że w tej grze jest tylko przynętą.
– Markiz nie chce się żenić – rzekła w końcu. – Po prostu trochę z nim flirtowałam. Czy możesz mnie rozwiązać, panie? Zupełnie zdrętwiały mi ręce.
Lord Randolph wyjrzał przez okno.
– Jeszcze trochę, moja śliczna, a na pewno cię rozwiążę -zapewnił, patrząc na nią obleśnie. – Nie ma obawy.
Ciarki zaczęły jej chodzić po plecach. Nie podejrzewała, że Randolph mógłby posunąć się do takiej niegodziwości.
– Ale… nie zrobisz, panie, niczego przed ślubem? I znowu to spojrzenie badające jej kształty.
– Niczego złego – rzucił.
Pomyślała, że ucieszyłaby ją teraz nagła niedyspozycja, na którą czekała. Bała się jednak, że Randolph mógłby nawet tego nie uszanować. Był wstrętny i oślizły niczym szczur.
– Zepsujesz mi, panie, ślub – poskarżyła się. – Zawsze chciałam wystąpić w mirtowym wianku i mieć piękną uroczystość.
– Za późno, moja droga – rzekł Somerton, który zrezygnował z oficjalnej formy „pani" i zwracał się do niej jak do bliskiej znajomej. Albo służącej. – Ale po powrocie ze Szkocji będziesz mogła urządzić przyjęcie.
Diana miała wrażenie, że za chwilę eksploduje z wściekłości. Najbardziej bolało ją to, że nic nie mogła zrobić. Miała co prawda schowany pistolet, ale też związane ręce. Wiedziała, że prośby nic nie pomogą. Lord Randolph wziął sobie chyba do serca przestrogi de Couriaca.
Patrzyła na Somertona, myśląc, że tak naprawdę jest żałosny. Król z całą pewnością nie puści płazem tego porwania. Jednak nie będzie mógł ukarać D'Eona i cały jego gniew skupi się na lordzie Randolphie.
Powóz w końcu się zatrzymał. Dotarli do miejsca, gdzie Somerton zapewne zamierzał ją zgwałcić. Mogła spodziewać się ratunku od Beya, ale wolałaby działać szybciej, żeby uprzedzić atak Francuzów.
Somerton rozwiązał jej nogi. Chciała go kopnąć, ale w porę się powstrzymała.
Kiedy wysiedli, Diana rozejrzała się dookoła. Wiejska droga okolona żywopłotem, a dalej lasek. Przed nimi majaczyło światło z niewielkiej chaty stojącej parę metrów od drogi. Księżyc niczym wielka lampa oświetlał całe otoczenie.
Doskonałe miejsce na porwanie.
Jeszcze lepsze na morderstwo.
Diana czuła się bezradna. Sprawdziła, czy uda jej się może wyswobodzić ręce, ale okazało się, że nic z tego. Somer-ton nawet nie zwracał na nią uwagi. Wiedział, że nie będzie próbować ucieczki w takim odludziu. Zamienił parę słów ze stangretem, a następnie pchnął ją w stronę chaty.
Diana ruszyła posłusznie. Wiedziała, że jej czas jeszcze nie nadszedł, ale z całą pewnością nadejdzie.
Kiedy wchodziła do wnętrza, usłyszała odgłosy odjeżdżającego powozu. Zostali sami. Ciekawe, czy Clara czeka na jej powrót? I co zrobi, kiedy jej pani nie wróci w ciągu godziny?
Somerton chwycił ją za tył sukni i poprowadził przed sobą. Weszli do sieni, a potem do niewielkiej kuchni, której od dawna chyba nie używano. Puścił ją dopiero w izbie, w której znajdowało się wielkie łóżko, zupełnie nie pasujące do wiejskiej zagrody. Czy sprowadzono je tutaj specjalnie, czy też było to miejsce schadzek? Jeszcze jedno pytanie, na które nie znała odpowiedzi.
– Rozwiąż mnie – poprosiła raz jeszcze.
Jednak lord Randolph pogłaskał najpierw Dianę po twarzy, chociaż oczy wciąż miał zimne, a następnie pchnął ją na łóżko.
– Mam nadzieję, że jesteś, moja droga, dziewicą. Nie znoszę puszczalskich.
Diana pomyślała, że czeka go wobec tego przykra niespodzianka.
– Ręce mnie bolą! – poskarżyła się. Somerton nie zważał na jej jęki.
– Przynajmniej się zabawimy – mruknął. – Dwór Jerzego III jest potwornie nudny. Para królewska to wcielenie wszelkich cnót.
Było oczywiste, że sam nie należał do cnotliwych.
– Proszę, nie, panie! Zdjął surdut.
– Ech, te dziewice! Robią tyle hałasu z powodu zupełnie prostej sprawy.
Diana powoli zaczynała tracić ducha. Wiedziała, co prawda, że Randolph będzie musiał ją rozwiązać, jeśli zechce ją rozebrać. Tylko czy zdoła wówczas skorzystać z pistoletu?
– Chcę ślubu! – krzyknęła. – I małżeńskiego łoża z płatkami róż!
Somerton wybuchnął śmiechem. Potem wyszedł gdzieś. Sprawdziła raz jeszcze, czy nie uda jej się wyswobodzić z więzów, ale sznur był mocno zaciągnięty. Po chwili usłyszała znowu skrzypienie drzwi. Randolph wrócił z dworu i rzucił na jej łóżko garść różanych płatków.
– Masz! Żebyś wiedziała, że potrafię dogodzić żonie! Gorące łzy polały się na jej policzki. Nie, nie może się
poddawać. Musi się trzymać do końca. Somerton zaczął rozwiązywać troczki swojej koszuli. Natychmiast przypomniała sobie Rothgara, ale to, co się teraz działo było nędzną karykaturą ich wspólnej nocy.
Mój Boże, taki wstyd! pomyślała.
– Nie bój się, różyczko. I tak się z tobą ożenię – powiedział lord Randolph, który chyba opacznie zrozumiał jej płacz.
Diana modliła się, żeby Bey ją znalazł, a jednocześnie bala się tej chwili. Wszystko sprzysięgło się przeciwko niej. A przecież rozwiązanie było tak blisko. Śmierć porywaczom i gwałcicielom!
Zaczęła drżeć na całym ciele.
– No, nie bój się! – Somerton spojrzał na nią z niepokojem i usiadł na łóżku. – Zaraz cię rozwiążę.
Diana natychmiast się uspokoiła. Poczuła, że nadchodzi wybawienie.
– O, dzięki, panie! – jęknęła.
Lord Randolph wyjął nóż i przez chwilę patrzył na nią. Następnie wziął leżące obok prześcieradło i przeciął je na cztery części. Diana ciągle nic nie rozumiała. Dopiero, kiedy przywiązał jej nogę do łóżka, zrozumiała, co chce zrobić.