Выбрать главу

Teraz właśnie Bey skinął ręką i w powietrzu popłynęły pierwsze takty menueta. Potem poszedł z nią dalej, aż na koniec sali, gdzie znajdowało się przejście za kulisy scenografii. Wspiąwszy się na podwyższenie, mogła podziwiać księżyc i gwiazdy oraz sposób ich umocowania. Tak, jak przypuszczała, Rothgar obmyślił wszystko w najdrobniejszych szczegółach. Czuła się też wyraźnie podniecona, gdyż za zasłoną znajdowali się tylko we dwoje. Diana widziała tancerzy na sali, ale oni nie mogli dostrzec tego, co działo się za zasłonami. Sprytnie pomyślane. Hrabinę tknęła nagle pewna myśl.

– Czy de Couriac może być na sali? – zaniepokoiła się. Rothgar położył uspokajająco dłoń na jej ramieniu. Wolałaby jednak, żeby nie było ono nagie.

– Nie. Wszyscy goście muszą zdjąć maski przed wejściem. Jest tu też Stringle. Ten, który cię uratował – dodał tonem wyjaśnienia.

Diana wiedziała, że to on ją uratował, ale nie protestowała. Przypomniała sobie, co Bey mówił o swoim człowieku w ambasadzie.

– Czy nikt nie protestował?

– Wytłumaczyliśmy, że chodzi o względy bezpieczeństwa – odrzekł markiz. – Jest tu przecież król. O, widzisz tego rzymskiego żołnierza w złotej zbroi?

Jej wzrok powędrował we wskazanym kierunku. Nawet, gdyby Rothgar go nie pokazał, i tak domyśliłaby się, że to król. Miał bowiem specyficzny sposób poruszania się, który charakteryzował majestat, ale w wypadku prostego żołnierza był zupełnie nie na miejscu.

Diana odetchnęła z ulgą. Mogła mieć przynajmniej pewność, że Bey będzie bezpieczny. Rozejrzała się dokoła, wśród rusztowań, które wydały jej się jeszcze bardziej romantyczne niż wystrój sali.

– Chciałabym tu zostać z tobą na zawsze! – westchnęła. Markiz ścisnął lekko jej dłoń.

– A mamy tylko chwilę – rzekł ze smutkiem. – Przepraszam, że unikałem cię dzisiaj. Mogliśmy spędzić cały dzień razem.

– Nie musisz przecież zawsze dotrzymywać mi towarzystwa…

Jego słowa mogły znaczyć tylko jedno. To był ich ostatni dzień. Już jutro opuści Malloren House i wyjedzie na północ.

– Zawsze chętnie ci służę, a ty mi nie?

– Tak, oczywiście – przytaknęła zdziwiona. – Ale są chwile, kiedy wolę być sama. I rozumiem, że tobie też się to może zdarzyć.

Rothgar zsunął maskę na czoło i ucałował jej dłoń. Nie wiedziała, o co mu chodzi. Czuła jedynie, że serce zaczęło nagle mocniej bić w jej piersi. Zanim jednak zdecydowała, co powiedzieć, markiz chwycił ją za rękę.

– Chodź, już czas. – Pociągnął Dianę w stronę wyjścia.

Znowu znaleźli się na sali, która wydała jej się teraz całkiem jasna. Po chwili taniec się skończył. Markiz musiał coś chyba zasygnalizować orkiestrze, gdyż nagle rozległy się trąby. Diana aż podskoczyła, nie spodziewała się bowiem takich efektów.

Wniesiono świeczniki i ustawiono je na murach greckiej świątyni. Dopiero teraz dostrzegła jakieś dziecięcej i dorosłe sylwetki spoczywające na murawie przed nią.

– Co to?

Rothgar pochylił się z uśmiechem w jej stronę.

– Niespodzianka. Specjalnie dla ciebie. Zaciekawieni goście zaczęli otaczać świątynię. Wkrótce

widzieli przed sobą tylko morze głów.

– Chodźmy na ławkę – zaproponował Bey. – Będziesz lepiej widzieć.

– Co to za niespodzianka? – dopytywała się Diana.

– Zobaczysz, zobaczysz – rzucił, znowu ciągnąc ją za sobą.

Widok z ławki był znacznie lepszy niż z dołu. Obejmowali wzrokiem całą zaimprowizowaną scenę i bez tłoku mogli śledzić to, co działo się w świątyni. Diana od razu dostrzegła wśród aktorów chłopca ze skrzydłami.

Kupidyn, pomyślała.

Z wnętrza świątyni dobiegł do nich czysty głos kastrata:

„Słońce dobiegło niemal końca szlaku, Kiedy cna Diana w dziewiczym orszaku… "

Przed świątynię wyszła kobieta ubrana podobnie jak hrabina z czterema służącymi w chitonach. Wszystkie miały maski na twarzy. Służące rozpoczęły pieśń:

„Dostrzegła między krzakami jaśminu Bożka miłości pośród cherubinów – Wszyscy uśpieni leżeli na trawie… "

Wkrótce podjęła ją samotnie Diana:

„Śpij już tyranie serc najczulszych I tak poddanym swoim ulżyj, Bo kiedy tylko przetrzesz oczy, Szybko się spokój ducha skończy."

Służące odczekały chwilę, a potem dołączyły do swojej pani. Pięć głosów rozbrzmiewało mocno w balowej sali. Diana chciała pokonać Kupidyna i połamać jego strzały. Gdy tego dokonała, jej służki rozpoczęły pieśń pochwalną:

„Nasze jest zwycięstwo Sprawiło to męstwo Pani łowów – Diany, Patrzcie, Kupidyna Coś nietęga mina, Więc się puśćmy w tany."

Na sali rozległy się brawa i głośne wiwaty. Aktorki raz jeszcze powtórzyły pieśń, żeby mogła do nich dołączyć publiczność. Ośmielona śpiewaczka grająca Dianę zaimprowizowała nawet nowy fragment do znanej już melodii:

„Nimfy i młodzieńcy Tysiące tysięcy Czule zakochanych, Kpijcie ze strzał jego, Nie bójcie się złego I puśćcie się w tany."

Rothgar zadrżał ze śmiechu. Ławka zachwiała się niebezpiecznie i Diana chwyciła się srebrnej gałęzi. Na szczęście drzewo stało mocno.

– Dlaczego ktoś mógłby mieć coś przeciwko miłości? -W jego oczach zapaliły się iskry, kiedy spojrzał w jej stronę. – Zobaczysz, że miłość potrafi zwyciężyć.

Ona miałaby wątpić w potęgę miłości? Znowu się zachwiała i Bey musiał ją złapać w objęcia. Dobrze, że wszyscy patrzyli w stronę śpiewaków.

W tym momencie Kupidyn poderwał się do boju. On również nosił maskę, podobnie jak bogini. Był od niej niższy, ale nie przypominał chłopca. Wydawało się też, że ma nieco gorzej szkolony głos niż większość aktorów. Zapewne główny wykonawca zachorował i trzeba było poszukać zastępstwa.

– Okrutna pani – śpiewał – zemsta będzie moja.

– Lepszy byłby z niego Mars niż Kupidyn – zauważyła Diana.

– Zobacz, co będzie dalej.

– Została jedna nie złamana strzała – ciągnął Kupidyn. -W które serce wrazić/Aby miłością dusza zapałała?

Kupidyn rozejrzał się dookoła, a publiczność zaczęła go zachęcać, wskazując swoje serca. Diana poczuła dziwny niepokój. Chciała ostrzec Beya, ale on już zeskoczył z ławki i zniknął w morzu ludzi. Dopiero po chwili ujrzała jego głowę gdzieś z przodu. Wszyscy chcieli być jak najbli: żej bożka miłości, a on zachęcał ludzi, by się do niego zbliżyli. Inni aktorzy cofnęli się, czekając na swoją kolej.

Strzała Kupidyna wciąż czekała na swój cel.

Diana wsłuchiwała się w pokrzykiwania aktora w masce.

Jego głos brzmiał z cudzoziemska. Pewnie był Włochem, jak większość śpiewaków. A może… Może był Francuzem?! De Couriac!

Bey zbliżał się do króla i chciała krzyknąć, żeby go ostrzec. Jednak on już wiedział. Właśnie dlatego zbliżał się do monarchy.

Czyżby de Couriacowi chodziło tym razem o samego króla? Diana słyszała, jak Jerzy III krzyczał wraz z innymi:

– Strzel do mnie! Do mnie, co! Będę bardziej kochał moją panią!

Kupidyn posłusznie obrócił łuk w stronę monarchy.

33

Diana od razu dostrzegła, że Kupidyn ma w rękach prawdziwy łuk. Jednak dopiero po chwili przypomniała sobie o własnym. Broń nie należała do najwygodniejszych, zwłaszcza w takim tłumie, ale niewątpliwie była jedyną w tym momencie dostępną.

Bey dotarł już do króla. Co teraz zrobi? Pociągnie go na podłogę i zakryje własnym ciałem?