Starając się opanować strach, zdjęła łuk z pleców i sięgnęła po jedną ze srebrnych strzał. Żałowała teraz, że nie przykładała się bardziej do łucznictwa. Zawsze wydawało jej się, że lepiej będzie, jeśli poćwiczy strzelanie z pistoletu.
Do diabła! Strzała mogła jej się łatwo wyśliznąć z zapoconych dłoni. Wytarła je szybko o lnianą suknię, a następnie, starając się przypomnieć sobie wszystkie uwagi Carra, naciągnęła cięciwę. Kupidyn zrobił to samo. Ludzie uciszyli się, zdziwieni tym, że zabawa przybrała nagle tak konkretny wymiar.
Rothgar stanął przed królem i rozpostarł przed nim swoją jedwabną pelerynę.
– Wybacz, najjaśniejszy panie, ale ja bardziej potrzebuję miłości.
Nagły szept przebiegł wśród publiczności, ponieważ markiz odwrócił się tyłem do króla. Wszyscy zrozumieli, że dzieje się tu coś dziwnego.
– Miałeś strzelić do bogini Diany, jeśli dobrze pamiętam – Rothgar zwrócił się do Kupidyna.
– Ale sam prosiłeś, panie, żebym strzelił do ciebie. Maska zniekształcała dźwięki i Diana zawahała się, nie
bardzo wiedząc, czy ma rzeczywiście do czynienia z de Couriakiem. Gdyby miała pistolet, mogłaby spróbować trafić go w rękę z bronią. Teraz jednak wybór wydawał się oczywisty: serce lub szyja. Wybrała serce, ponieważ szyja stanowiła trudniejszy cel.
Zgromadzeni na sali ludzie rozglądali się dokoła, nie bardzo wiedząc, co o tym myśleć. Być może był to jakiś żart. Lord Rothgar słynął przecież z ekscentrycznych pomysłów. Na przykład teraz przesuwał się w stronę sceny, jakby sam chciał zająć miejsce Kupidyna. Jednak to, że wciąż stał tyłem do monarchy wydawało się niedopuszczalne.
– Nie jesteś wcale bogiem miłości – rzekł mocnym głosem markiz, wpatrując się w szparki na oczy w masce. -Nie miłości, tylko destrukcji. Czy ta strzała jest dla mnie, panie de Couriac?
Król krzyknął i cofnął się wraz z tłumem. Kupidyn napiął łuk jeszcze mocniej. Bey znajdował się blisko sceny, ale nie na tyle, by skoczyć i wyrwać mu broń z ręki.
Teraz lub nigdy, pomyślała Diana.
Naciągnęła jeszcze mocniej cięciwę i modląc się do Boga puściła ją z nagłym świstem. Strzała w sekundę dosięgła piersi bożka i wbiła się w nią głęboko. Francuz zdążył wystrzelić, ale przebił tylko dekoracje gdzieś nad głowami publiczności. Spojrzał jeszcze na swoją pierś, jakby nie bardzo wiedząc, co się stało, a potem z potwornym krzykiem zwalił się na sztuczną murawę.
Aktorka grająca Dianę i inni śpiewacy rozbiegli się z krzykiem po sali. Rothgar zdjął swoją pelerynę i przykrył nią ciało. Bryght, który czaił się gdzieś z boku wyskoczył na scenę. Reszta Mallorenów starała się uspokoić gości, a zwłaszcza histerycznie zachowujące się damy.
Diana stała nieporuszona z łukiem w ręku.
Obecni na sali mężczyźni otoczyli króla kordonem, ale on rozepchnął ich i wyszedł na scenę.
– Cisza! Cisza! To tylko jeden szaleniec! Wzywam wszystkich, by zachowali spokój. Wyprowadźcie stąd płaczące kobiety.
Wszyscy go usłuchali. Po chwili w sali balowej zaległa cisza.
– Jak widzicie, jestem bezpieczny, co? A wszystko to dzięki odwadze lorda Rothgara… – Monarcha zawahał się.
Diana prędko zeskoczyła z ławki. Domyśliła się, że zaraz zapyta o to, skąd pochodziła strzała. Markiz skłonił się królowi.
– Bardzo przepraszam za ten incydent, Wasza Królewska Mość. W sali na dole podano już do stołu. Może tam przejdziemy?
Jerzy III skinął głową. Być może zapomniałby o nieznanym łuczniku, gdyby nie głosy, które podniosły się w sali:
– Kto strzelał? Skąd pochodziła strzała?
– Pewnie prawdziwy Kupidyn, rozgniewany tym, co zobaczył – starał się żartować Rothgar.
Wszyscy jednak wiedzieli, że nie wystarczy takie wyjaśnienie. Strzała była aż nazbyt wyraźna, nawet pod czarną peleryną Beya.
– Ja strzeliłam – przyznała się Diana, zadziwiona nagłym spokojem, który na nią spłynął.
Tłum rozstąpił się przed nią, robiąc jej drogę do króla. Ludzie znowu zaczęli szeptać. Będą mieli o czym plotkować przez najbliższe pół roku, pomyślała. Podeszła do monar-IłChy, a markiz natychmiast stanął u jej boku. Zauważyła strumyczek krwi, który wypłynął spod czarnego materiału, Jprzykrywającego zwłoki.
– Hm, tak. Umiesz, pani, strzelać z łuku, co? – Król byl
raczej zdziwiony niż rozgniewany. Diana skłoniła się głęboko.
– Trochę się tym interesuję, Wasza Królewska Mość.
– Ale, hm, być może trafiłaś przypadkiem, pani? Mogła się teraz wycofać i następnego dnia wyjechać
spokojnie do Arradale. Postanowiła jednak, że nie będzie już dłużej grać kogoś, kim nie jest.
– Nie, sire – odparła, kłaniając się raz jeszcze. – Umiem strzelać z łuku, ale lepiej z pistoletu. Umiejętności te dwukrotnie pomogły mi ocalić życie mężczyźnie, którego kocham, nie żałuję więc, że się tego nauczyłam – zakończyła z ulgą.
Mogą ją teraz zesłać do domu dla psychicznie chorych. Mogą z nią zrobić, co tylko zechcą. Ludzie dookoła znor wu się ożywili i zaczęli coś szeptać.
Bey wziął ją za rękę.
– Prowadzimy z lady Arradale nie kończącą się debatę, sire, na temat tego, kto kogo powinien chronić – powiedział z uśmiechem. – Muszę przyznać, że silna i niezależna żona, która będzie mogła bronić interesów domu jest prawdziwą perłą.
Diana nie posiadała się z radości, słysząc te słowa. Jednocześnie z zapartym tchem czekała na reakcję króla. Wszyscy zgromadzeni znali jego poglądy i czuli, że Roth-gar rzucił mu coś w rodzaju wyzwania.
– No cóż, no cóż – powtórzył zamyślony monarcha. -Każdy powinien mieć to, co mu odpowiada. Mam nadzieję, panie, że przynajmniej nie będziesz się pojedynkował z żoną, co?
– Nie, sire – odrzekł Rothgar.
Ponieważ nie miałbym z nią żadnych szans, dodał w duchu.
Monarcha wyszedł z sali w licznej asyście. Po jakimś czasie Rothgar i Diana zostali sami. Część ze zgromadzonych osób złożyła im gratulacje, ale część udawała, że ich nie zauważa, bojąc się, że markiz popadł w niełaskę z powodu swego ekscentrycznego gustu. Takie już było dworskie życie.
Stali przez chwilę obok siebie, a potem jednocześnie spojrzeli na księżyc.
– Zostaniesz moją żoną? – spytał, ściskając ją za rękę.
– A nie boisz się? – Zerknęła w jego stronę.
– Muszę nauczyć się podejmować ryzyko – odparł i wziął ją w ramiona.
Długo patrzyli sobie w oczy, a potem połączyli się w namiętnym pocałunku.
– Och, Diano, kocham cię. Kocham i boję się tego, co może nastąpić – dodał z westchnieniem.
– Szaleństwa dzieci?
– Własnego też. Pewnie ci nie mówiłem, ale moja matka nie mogła znieść płaczu dziecka… Stąd, być może moje dziwne zachowanie wtedy, w ogrodzie… Chcę jednak spróbować. Przecież nie mogę nie poddać się Dianie w czasie pełni.
Przytuliła go znowu, czując, że ich problemy jeszcze się nie skończyły. Przed nimi długa droga, zanim uda im się doświadczyć pełni szczęścia. Może „uleczenie" Rothgara zajmie mniej czasu, niż jej się zdaje? A może będzie musiała poświęcić na to całe życie.
Ona też chciała spróbować!
Podjąć ryzyko!
Wprost trudno jej było uwierzyć, że Rothgar będzie teraz należał do niej!
Znowu przytuliła się do niego. Ich usta ponownie się spotkały. Czuła się tak, jakby byli ze sobą od zawsze. I pomyśleć, że Bey jeszcze niedawno nie chciał słyszeć o małżeństwie!
– Chcę być z tobą sama – szepnęła. – Poznać cię najlepiej, jak tylko można.