Выбрать главу

Trupy zrzucił Rybnikow pod pomost, przywiązawszy każdemu ciężki kamień. Zdjął furażerkę, otarł pot z czoła.

No, proszę: raptem wpół do jedenastej, a najkłopotliwsza część roboty skończona.

* * *

Zabrać Ładunek było sprawą dziesięciu minut. Na stację Moskwa Towarowa Wasyl Aleksandrowicz przyjechał w napuszczanych dziegciem buciorach, kaftanie i płóciennym kaszkiecie. Oficjalista jak wielu. Worki przeniósł sam, nie dopuścił nawet fiakra, byle zbędnej dziesięciokopiejkówki nie stracić. Przewiózł „mąkę kukurydzianą” z linii brzeskiej na riazańsko-uralską, bo droga Ładunku wieść miała odtąd na wschód. Jadąc na drugi koniec miasta, przepakował towar i na dworcu zdał go do przechowalni na dwa odrębne kwity.

Na tym skończyła się bieganina po stacjach. Rybnikow, bynajmniej nie zmęczony, pełen był zaciekłej, niecierpliwej energii: udręczyła go wymuszona bezczynność, a i, rzecz jasna, odpowiedzialność.

Wysłane z głową, otrzymane w terminie, sprawnie dostarczone do celu – myślał. – Tak właśnie rodzi się Zwycięstwo. Gdy każdy na swym posterunku działa, jak gdyby wynik całej wojny zależał tylko od niego.

Niepokoiły go nieco wezwane z Samary i Krasnojarska „marionetki”. Czy aby się nie spóźnią? Ale z zapisanego niewidzialnymi wężykami notesu Rybnikow nie przypadkiem wybrał tych dwóch. Ten z Krasnojarska (Wasyl Aleksandrowicz zwał go w duchu „Tunel”) był chciwy i z racji chciwości solidny, a ów z Samary (noszący miano „Most”), aczkolwiek od solidności daleki, miał własny powód punktualności. Był to ktoś, komu zostało bardzo niewiele czasu.

Rachuba okazała się trafna. Obie „marionetki” nie zawiodły. Rybnikow upewnił się o tym, wpadłszy z dworca do umówionych hoteli – Kazania i Kolejowego. Hotele znajdowały się opodal siebie, lecz nie w bezpośrednim sąsiedztwie. Brakłoby tylko, by „marionetki” głupim trafem zawarły znajomość.

W Kolejowym Wasyl Aleksandrowicz zostawił notatkę: „O trzeciej. Gonczarow”, w hotelu Kazań: „O czwartej. Gonczarow”.

Teraz nadszedł czas, by zająć się człowiekiem zwanym Drozd, odbiorcą Transportu.

* * *

Tu Rybnikow przejawił wyjątkową ostrożność, wiedząc, że eserowców pilnie śledzi Ochrana, a rewolucyjnej hołocie nie brak i własnych zdrajców. Wypadało żywić nadzieję, iż Drozd pojmuje to nie gorzej od Rybnikowa.

Wasyl Aleksandrowicz zadzwonił z publicznego telefonu (nowość w obu stolicach, nadzwyczajne udogodnienie). Poprosił panienkę o numer 34-81.

Wygłosił umówione zdanie:

– Przepraszam stokrotnie, czy można poprosić do aparatu szanownego Iwana Konstantynowicza?

Po krótkiej pauzie damski głos odrzekł.

– Nie ma go, ale zaraz będzie. – Znaczyło to, że Drozd jest w Moskwie, gotów na spotkanie.

– Czy byłaby pani łaskawa przekazać Iwanowi Konstantynowiczowi, że profesor Stiepanow zaprasza go na swoje siedemdziesięciotrzylecie?

– Profesor Stiepanow? – pytająco powtórzyła kobieta. – Na siedemdziesięciotrzylecie?

– Jak najbardziej.

Łącznik nie musi chwytać sensu, jego sprawa to ściśle przekazać, co powiedziano. W liczbie 73 pierwsza cyfra oznaczała godzinę, druga – kolejny numer jednego z wcześniej ustalonych punktów kontaktowych.

Drozd zrozumie. O siódmej w punkcie numer trzy.

* * *

Wątpliwe, czy ktoś podsłuchujący rozmowę Rybnikowa z człowiekiem z Krasnojarska coś by z niej pojął.

– Znów księgi buchalteryjne? – zapytał Tunel, barczysty, wąsaty mężczyzna o stale zmrużonych oczach. – Dopłacić by kapkę, straszna drożyzna.

– Nie, nie buchalteria. – Wasyl Aleksandrowicz stał na środku taniego numeru, łowiąc uchem kroki w korytarzu. – Ładunek specjalny. Wynagrodzenie także. Półtora tysiąca.

– Ile? – zdumiał się rozmówca.

Rybnikow wyjął plik banknotów.

– Proszę. A drugie tyle w Chabarowsku. Jeśli zrobi pan wszystko jak trzeba.

– Trzy tysiące?

Brwi człowieka z Krasnojarska drgnęły lekko, ale się nie uniosły. Niełatwo otworzyć oczy, nawykłe patrzeć na świat przez szparkę.

Człowiek, którego Wasyl Aleksandrowicz ochrzcił Tunelem, nie domyślał się ani przezwiska, ani tego, czym w istocie zajmują się ludzie tak hojnie opłacający jego usługi. Był pewien, że pomaga nielegalnym poszukiwaczom złota. Wedle ustawy o prywatnym kopalnictwie złota spółki wydobywcze obowiązane były przekazywać cały profit państwu, otrzymując w zamian tak zwane asygnaty po kursie niższym od rynkowego, w dodatku jeszcze z wszelkimi możliwymi potrąceniami. Z dawna wiadomo, że tam gdzie prawo jest niesprawiedliwe czy bezsensowne, ludzie znajdują sposób, by je obejść.

Tunel pracował w nader przydatnej Organizacji służbie. Konwojował po magistrali trans syberyjskiej wagony pocztowe. Wożąc z części europejskiej cesarstwa na Daleki Wschód i z powrotem zeszyty z kolumnami cyfr, był pewien, że to korespondencja finansowa między eksploratorami a sprzedawcami nielegalnego złota.

Lecz Rybnikow wyłowił pocztowca ze swojego sprytnego notesu w innym celu.

– A tak. Trzy tysiące – rzekł twardo. – Za byle co takich sum się nie płaci, wiadomo.

– Co przewieźć? – zapytał Tunel, oblizując wyschnięte z emocji wargi.

– Materiał wybuchowy – odparł Rybnikow. – Trzy pudy.

Pocztowiec zamrugał, rozważając sprawę. Potem skinął głową.

– Kopalniany? Do kruszenia calizny?

– Tak. Owinie pan skrzynki płótnem jak paczki. Tunel numer dwanaście na obwodnicy bajkalskiej pan zna?

– „Połówkowy”? Kto go nie zna!

– Zrzuci pan skrzynki dokładnie pośrodku. Pod znakiem 197. Potem nasi je zbiorą.

– A nie rąbnie?

Rybnikow zaśmiał się.

– Od razu widać, że nic pan nie wie o wybuchowych sprawach. Zdarzyło się panu słyszeć o detonatorach? A pan od razu: „rąbnie”.

Zadowolony z odpowiedzi Tunel popluł w palce, gotów przeliczać pieniądze, Wasyl Aleksandrowicz zaś uśmiechnął się w myśli: „Nie rąbnie, ale tak przykrochmali, że Pałac Zimowy podskoczy. Niech potem spróbują rozgrzebać kamienny gruz, wydłubać spod niego poskręcane wagony z parowozem na dokładkę”.

Obwodnica bajkalska, pociągnięta ogromnym kosztem i otwarta całkiem niedawno przed wyznaczonym terminem, stanowiła ostatnie ogniwo linii transsyberyjskiej. Wcześniej eszelony tworzyły gigantyczny zator u bajkalskiej przeprawy promowej, teraz zaś tętno arterii wzrosło w trójnasób. Wyłączenie z użytku Połówkowego Tunelu, najdłuższego na linii, znów skaże armię mandżurską na głodowe racje. A była to ledwie połowa Rybnikowskiego „projektu”.

* * *

Drugą połowę winien był zapewnić lokator Kazania, z którym Wasyl Aleksandrowicz rozmawiał całkiem inaczej: nie oschle i lakonicznie, lecz z powściąganym współczuciem.

Był to człowiek całkiem jeszcze młody, o cerze ziemistej, z wystającą grdyką. Sprawiał dziwne wrażenie. Subtelne rysy twarzy, nerwowa gestykulacja i okulary nie pasowały zupełnie do wytartego tużurka, perkalowej koszuli i topornych buciorów.

Samarczyk pluł krwią i kochał się bez wzajemności. Dlatego też znienawidził cały świat, zwłaszcza najbliższy: otoczenie, rodzinne miasto i kraj. Z nim można było mówić otwarcie – Most wiedział, dla kogo pracuje, i wypełniał zadania ze słodką satysfakcją mściciela.