Выбрать главу

– To podejdziesz bliżej.

– Może mi się nie udać.

– Może – zgodziła się. – Ale lepiej się postaraj. Bo jak nie ty, to my będziemy musiały podjechać i strzelać tym ostatnim pociskiem. A raz w życiu to robiłam. Rozwali nas i będziesz miał Kaśkę na sumieniu. Co prawda niedługo – dorzuciła łaskawie. – Bo ciebie też rozwali. Facet jest trochę mściwy, wiesz.

– Kto to jest?

– No wiesz, Adam – zaśmiała się. – Kaśka to fajna dziewczyna, ale ta laska w Stargardzie ponoć całkiem ekstra. Cholera wie, czy nas nie wystawisz. Musimy mieć jakąś polisę, nie, Kaśka? Jeszcze ci się bewupy pomylą…

– Nie pomylą się – warknąłem.

– I słusznie. Bo gdyby jednak, zostaje forsa, ty i facet, którego nie znasz. Ale on cię zna.

Czujesz melodię? Albo go wykończysz teraz, albo po tobie. I będzie bolało, bo oczywiście wypyta cię najpierw o pieniądze. Całe pieniądze. Milion. Jest o co pytać. A ty mu przecież nie oddasz miliona, choćbyś chciał. No i w kawałkach cię pochowają.

– Łatwiej pokonać kogoś, kogo się zna. – Jeszcze nie rezygnowałem. – Gdybym wiedział, który to, może…

– Zero trzy jedenaście. Numer ma na burcie, poznasz. Zresztą będzie tylko jeden.

Wyceluj, rozwal i po kłopocie. Gówno cię obchodzi, kto się usmaży w środku.

Spasowałem. Trudno przekonywać kogoś, kto ma rację.

Kaśka nadal udawała, że jej tu nie ma.

– Rozwalę go. – Mówiłem powoli, by słowa głębiej zapadały w pamięć. – Ale po swojemu.

Ja dowodzę, a wy się nie mieszacie. Biorę radio, od początku do końca słyszę Kaśkę. Jeśli tak powiem, robicie w tył zwrot i wiejecie na północ, do tego drugiego mostu. Bez dyskusji.

– Nie wychodź za niego – zakpiła Patrycja. – Będzie cię rozstawiał po kątach.

– I żeby jedno było jasne – zignorowałem zaczepkę. – Jeśli Kaśce coś się stanie, masz przesrane. Mniejsza z tym, czy ją kocham. Po prostu będę wiedział, że nie wolno ci ufać. To będzie samoobrona, nie zemsta. Czysty pragmatyzm.

Kaśka drgnęła w końcu, omal się nie obejrzała.

– Rozwal ten wóz – rzuciła chłodno Patrycja. – A o resztę się nie martw.

– Ja dowodzę – przypomniałem.

– Nie przeciągaj struny.

– Taki stawiam warunek.

– Warunek? Póki co, sam się nawet nie wysikasz.

– Nie zapomniałaś o czymś? Podobno jesteśmy ci potrzebni. Bądź konsekwentna, złotko.

Potrzebny ma prawo stawiać warunki. I jak się go olewa, może dojść do wniosku, że jednak nie jest taki potrzebny.

Przemyślała to sobie. Albo po prostu tłumiła gniew.

– W porządku – mruknęła bez zapału.

– Dasz mi noktowizor?

– Nie potrzebujesz. Wóz stoi blisko, w zasięgu świateł. Musi tak stać. Żeby go widzieli i nie robili nic głupiego.

– Ale karabin Młodego biorę? – Pamiętałem, co powiedziała o przeciąganiu struny. Stąd znak zapytania.

– Nie bierzesz.

Zabrzmiało stanowczo. Uznałem temat za zamknięty. Nie byliśmy jednak sami.

– Ma tam iść z gołymi rękami? – zaprotestowała Kaśka.

– Lżej się czołgać – rzuciła szyderczo Patrycja. I dodała już serio: – Wszystko, co potrzebne, znajdzie w bunkrze. Chłopaki siedzą w baraku. Strażnik mówi, że grzecznie. Nie strzelali, nie próbowali wyłazić. Na zewnątrz jest tylko on. W bewupie. Karabin do niczego się Adamowi nie przyda. No, chyba że na mnie.

– Też jesteś w bewupie.

– Ale w końcu będę musiała wysiąść. Zresztą jeśli mamy podjechać blisko a dyskretnie, muszę wyglądać przez właz. Chcesz wystawiać Adama na pokusę? – Znów musiała uśmiechnąć się kpiąco. – Taka jesteś pewna jego miłości? A jak strzeli i chybi? Musiałabym cię… no wiesz.

– Jeśli będę chciał was pozabijać, użyję granatnika. – Nie zamierzałem wracać do kwestii karabinu, po prostu stanąłem w obronie logiki.

– Nie mówię, że możesz chcieć zabić Kaśkę. Ale zaryzykować jej życie? Czemu nie?

Ostatecznie od początku ryzykujesz. Chociaż fakt: przedtem stawka była wyższa.

Odechciało mi się dalszej dyskusji.

– Jedźmy już – rzuciłem sucho. – Jak mam się czołgać, wolę po ciemku.

*

Na północny wschód od bazy wzniesienia podchodziły na trzysta metrów do kanału.

0311, o ile nie zmienił stanowiska, warował na południe od baraków i podjeżdżając od tej strony, zahaczaliśmy zapewne o pole widzenia jego celownika, ale, z drugiej strony, nie musiałem nadkładać drogi, by zdobyć granatnik. Pełznący na jedynce wóz praktycznie nie kurzył, ryzyko wydało się więc Patrycji opłacalne. Wychylona z wieżyczki, czuwała z noktowizorem w ręku, dbając o to, by widzieć dachy budynków i nic więcej.

Wysiedliśmy we dwoje przed ostatnią wyższą wydmą.

– Kiedy będziesz blisko, daj znać. – Wyjęła WIST-a i machnęła lufą w stronę bazy. – Tak z pięć minut przed strzałem. Podjedziemy. Poprawimy po tobie, jakby co.

Rozcięła mi więzy. Gdyby nie pistolet… Ale trzymała go, elegancko i sprytnie zarazem: lufą w dół. Niby nikomu nie groziła, a w razie czego dostałbym poniżej kamizelki.

– Spróbujmy w innym miejscu – poprosiła wychylona z włazu Kaśka. – Po prostu ominiemy tę cholerną bazę.

– Już ci mówiłam: musimy wykończyć tego gościa.

– Będzie nas czworo, a on sam. Nie odważy się…

– Wóz utknie, i co wtedy?

– To samo, co teraz – nie zamierzała ustąpić. – Nadal masz Adama i ten granatnik.

– A Adam ma nas. Drugi strzał w rezerwie. – Patrycja pokazała mi na migi, bym stanął dalej. – Taka z ciebie zakochana? Chcesz narzeczonemu zmniejszyć szanse?

– Nie jesteśmy zaręczeni.

Strasznie chłodno to zabrzmiało. Nie wiedziałem, że można przepchnąć tyle chłodu przez hałas silnika.

– Ale ja jestem. I nie pozwolę, żeby mojemu facetowi jakiś cwaniak odstrzeliwał kutasa na dzień dobry.

Zaskoczył mnie poziom gniewu w jej wypowiedzi. Kaśkę chyba także, bo umilkła.

Masując nadgarstki, podszedłem bliżej wozu. Ściągnąłem kamizelkę.

– Zamiana. – Ważyła swoje i posyłając ją na górę niedbałym ruchem jednej ręki, omal nie zdzieliłem Kaśki w twarz. – Czarne mniej kłuje w oczy.

Pospiesznie pozbyła się kurtki. Zdumiało mnie, jak szczupłe stały się jej nagie ramiona.

– Nie wariuj, Adam. – Starała się mówić możliwie cicho. – Jeśli będzie ciężko, po prostu przywaruj gdzieś i przeczekaj. Może mnie nie kropnie. Na pewno nie – poprawiła się. – Zakładnika się nie… Nie rób nic głupiego.

Jasna cholera. Akurat w tej chwili nie powinno mi się robić cieplej. Tuż przed świtem temperatura ocierała się o przymrozek. Marzłem już przedtem, w kamizelce.

– Rozbieracie się? Pożegnalny numerek? – Patrycja wyrosła nagle obok nas. – Nic z tego.

Po robocie, Adaś. Nie ma to jak romantyczne dymanko w blasku płonącego bewupa. Zobaczysz, jak fajnie będzie.

Chyba po prostu starała się być złośliwa. Ale trafiła. Naciągając na ramiona bluzę, o tym właśnie myślałem: jak fajnie by było. Nie z Iloną, lecz właśnie z dziewczyną, która nagrzała dla mnie ten zajeżdżający stęchlizną drelich ciepłem swych pach i piersi. Unosząc go do ust, poczułbym smak potu, złożonego z wody, soli i strachu – a połowa tego strachu byłaby o mnie.

Zgłosiła się dobrowolnie na zakładniczkę, ona, posiadaczka bewupa i pół miliona złotych w zielonej gotówce. Teraz, choć nie wprost, mówiła: „poświęć mnie, jeśli trzeba”. Nie miała urody Ilony, nie miała jej wdzięku, ale po raz pierwszy chyba musiałbym rzucać monetą, gdyby stanęły przede mną i zażądały: „wybieraj”.