Выбрать главу

– Idę. – Starałem się nie patrzeć w niczyje oczy. – Jak wrócę, obie macie być żywe. Który kanał?

Patrycja podała częstotliwość. Przestroiłem radmora, a ona radiostację pokładową.

Sprawdziliśmy łączność, wszyscy troje. Kaśka ograniczyła się do drętwego „raz dwa trzy”.

Chyba też wolała nie patrzeć mi w twarz.

Ruszyłem na zachód, jeszcze w pełni wyprostowany. Świateł, które przetrwały strzelaninę, nikt nie pogasił i nawet bez noktowizora orientowałem się, gdzie jest baza i jak daleko mogę zawędrować, nie pokazując się w żadnym celowniku.

Patrycja dogoniła mnie trzydzieści metrów od wozu.

– Weź bagnet. – Podała mi go w pochwie i z bezpiecznego dystansu. W prawej ręce ściskała pistolet.

– Uważaj – posłałem jej krzywy uśmiech, wpychając bagnet w kieszeń na udzie. – Odjedzie i co wtedy?

– Miała okazję i nie odjechała. Trzymaj się jej. Nie trafisz na drugą taką.

Przez chwilę szedłem wolniej, przyglądając się jej ze zdziwieniem. W końcu mnie oświeciło.

– Boisz się, że…? Spokojnie. Też mi zależy. Zrobię co trzeba. I naprawdę cię załatwię, jeśli coś jej się stanie.

– Hajtniecie się? – zignorowała pogróżkę.

– W swaty cię przysłała?

– Mariusz chce – powiedziała bez cienia entuzjazmu. – Ja nie wiem. Kurde, on jest taki… letni.

Zatrzymałem się. Nad czubkami barchanów pokazały się pierwsze latarnie. Będę je miał za plecami, a przed sobą mrok i stalowego zabójcę, który, w przeciwieństwie do mnie, nie będzie na poły ślepy. To całkiem dobry powód, by postać przez chwilę i pogadać o letnich medykach.

– Po co mi to mówisz?

– Bo po tej aferze to już naprawdę na całe życie. – Pierwszy raz oglądałem ją smutną i refleksyjnie usposobioną. – Jak w kościelnym ślubie: „dopóki śmierć was…” Będą mieli na nas haka. Już zawsze.

– Haka?

– Taki sekret wiąże ludzi. A oni akurat są mniej umoczeni. Nikogo nie zabili. Podpadniesz Kaśce, jakiś skok w bok, i leci z donosem. Świadek koronny, włos jej nie spadnie. Z Mariuszem to samo. Jak mu się znudzę, kopa w dupę i słowem nie będę mogła pisnąć. Niewolnica.

Nie rozumiałem, do czego zmierza. Ta noc dała mi jednak w kość dostatecznie mocno, bym dopuścił najprostsze z wyjaśnień: że w końcu wylazł z niej człowiek. Przestraszony, niepewny słuszności podejmowanych decyzji.

– Myślałem, że cię kocha.

– Tak mówi. Ale jak już przeleci pięćsetny raz… – Uśmiechnęła się, chyba dość gorzko. – Liczyłyśmy to sobie ostatnio z kumpelami z klasy. Zjazd koleżeński, wiesz, popiłyśmy trochę.

Siedem bab, jest już jakaś statystyka. Pięć lat i po miłości. Tyle im średnio związki wytrwały. I każda, kurwa, zakochana za mąż szła i za zakochanego. A Polak ponoć uprawia seks sto parę razy w roku. Wychodzi na to, że po pięćsetnym zaliczeniu ludzie mają siebie dosyć.

– Jedni tak, inni nie.

– Za pięć lat będę stara – powiedziała tonem kogoś, kto już teraz czuje się starcem. – Towar drugiej kategorii.

– Bez przesady. Trzydziestka to nie…

– Wujek ma firmę – przerwała mi. – Budowlaną. Szuka zaufanego wspólnika. Mój mąż byłby jak znalazł. Nie mów, że cię nie kręcę. Wiem – przeciągnęła dłonią po okaleczonym policzku. – Ale to da się jeszcze poprawić. A resztę mam ekstra. Tyłek, cycki… Widzę, jak na mnie patrzysz. I dobra w tym jestem. Naprawdę. – Stałem, gapiąc się na nią z niewiarą. – Po prostu to lubię. Forsę też, ale nie dlatego… Lubię seks.

– Wujek? – powtórzyłem tępo.

– Miałbyś robotę. I żonę, która cię nie pośle do pudła.

– Niezły powód, by się żenić – mruknąłem.

– Ja nie żartuję.

– Czekaj no… Ty to poważnie? A Chudzyński?

– Zazdrosny jesteś? – uśmiechnęła się posępnie. – Nie ma o co. Nie spałam z nim. Nigdy.

– Co?! – W bazie służyło paru facetów, którzy jej nie zaliczyli, ale tym wyznaniem niemal mnie znokautowała.

– Trzeba oszczędzać te pięćset razy. Na dłużej męża starczy. No co taki zdziwiony? Nie wiesz, że to najlepszy sposób na faceta? Przegłodzić tak, żeby przylazł na kolanach z obrączką w zębach? – Zamilkła na chwilę. – A on nie naciskał. Chyba go to kręci. Że inni mnie rżną, a on tylko kwiaty… Letni i jeszcze zboczony.

Nie wiedziałem, co powiedzieć. Przyszło mi do głowy, że to dobry moment na wymierzenie jej ciosu w szczękę – szanse, iż nie oberwę kulą w kolano, oceniałem na jakieś pięćdziesiąt procent.

– Zostałam dziwką, bo lubię seks. Mówię serio: to dla mnie ważne. A czuję, że z nim nie byłoby fajnie. Wiesz, jak to jest: ktoś cię rajcuje albo nie. I on jest z tych drugich. – Też byłem z tych drugich, przynajmniej w oczach Ilony, nie czułem się więc na siłach komentować. – Wolę ciebie.

– Aha.

– Nie wierzysz? – Trochę za długo zbierałem się do odpowiedzi. – Już nie pamiętasz?

Chciałam się z tobą przespać.

– Za pensję – przypomniałem.

– Daj spokój. Miałam w perspektywie ten skok. Nie chodziło mi o forsę. Po prostu… chciałam sprawdzić, czy ci zależy. I jak by nam było razem.

– Aha.

– No dobrze – uśmiechnęła się. – Forsa też by się przydała. Mniej problemów.

Przygotowanie takiego skoku kosztuje, Mariusz musiał sporo zainwestować. Wydał całe oszczędności. Niektóre przysługi i informacje kupował na kredyt. Dłużnicy cisnęli, a my nie wiedzieliśmy, który weekend wybiorą partyzanci. Mogli się odezwać i za miesiąc. Nie powiem: przydałby się szybki zastrzyk gotówki. Ale od ciebie – poszerzyła uśmiech – wolałabym inny.

– Pochlebiasz mi.

– Bez przesady. Nie będę ci wstawiać kitu. Nie zakochałam się. Wygodniej by mi było po prostu w życiu i przyjemniej w łóżku. Tyle. No, ale mało kto ma więcej.

– Nie lepiej poczekać na zakochanie? – Naprawdę mi pochlebiała; pewnie dlatego ciągnąłem tę rozmowę. BWP, który najpierw przywali mi z armaty, a potem rozjedzie to, co zostało, liczył się troszeczkę mniej.

– Wolę czekać przy twoim boku. Choćby dlatego, że w razie czego mogłabym odejść. A od niego nie. On ode mnie tak, ja nie. To gówniany układ. Z tobą jednym będę miała partnerski.

Widzisz? Praktyczna jestem. – Uniosła dłoń, tę wolną od pistoletu, i poklepała mnie przyjacielsko po ramieniu. – No, zasuwaj. I przemyśl to. Mogłoby być fajnie. Lecimy na siebie. A nuż coś z tego wyjdzie.

– Jest jeden problem…

– Nie ma – uniosła drugą rękę, demonstrując WIST-a. – Ty w każdym razie nie masz.

– Zastanowię się – powiedziałem powoli.

– I tylko o to chodzi: żebyś się zastanowił.

– Ale póki co… – Popatrzyłem w stronę bewupa. – Włos jej nie może spaść. Jasne?

– Adam, tylko rozważamy możliwości – uśmiechnęła się. – Nikomu nie spadnie.

Mariuszowi też nie. Na razie to numer pierwszy na liście moich potencjalnych facetów. Wiesz, jak jest: póki nie możesz mieć mercedesa, jeździsz fiatem i bronisz go jak lwica. Nie pozwolę mu odstrzelić kutasa, spoko. Masz moje wsparcie. Cała reszta… później. Jeśli uznasz, że warto.

Najpierw załatwimy Strażnika. Pasuje?

Skinąłem głową i zacząłem się odwracać.

– Poczekaj… Jeszcze jedno. Zależy ci na Szamockim, prawda?

Czułem, że nie spodoba mi się to, co usłyszę. I że usłyszę tak czy inaczej. Czekałem więc w milczeniu.

– Jest problem – powiedziała tonem kogoś, kto też wolałby nie otwierać ust. – Bruszczak go widział.

– Co? – Miałem wrażenie, jakby ktoś mi z powrotem narzucił na ramiona kamizelkę, i to w pełni skompletowaną, ze wszystkimi stalowymi wkładami oraz paroma kilogramami amunicji w kieszeniach. Miękkie kolana, brak tchu.