– Wygłupiliśmy się – przyznałem. – Ale skoro się rozeszłaś z mężem, to nic aż tak strasznego… Chyba że już kogoś masz? – Zadziwiające, jak późno przyszło mi to do głowy.
Wpadłem, szkoda gadać. Nie było mnie nawet stać na udawanie, że to uprzejmość czy pusta ciekawość. Może dlatego nie odpowiedziała. Bo wiedziała, że takiemu jak ja za odpowiedź starczy wymowna chwila milczenia.
No pewnie, palancie. Za grube łydki? Małe piersi? Świat roi się od facetów, gotowych obcałowywać każdy kawałek jednych i drugich. Któryś na pewno zdążył ją złowić. Może mogła być skutecznym lekiem na Ilonę, a to tak, jakbym zobaczył na wystawie apteki skuteczny lek na raka: nie ma co sobie zawracać głowy, lepiej iść dalej, bo i tak nie będzie mnie stać.
– Chciałeś mnie zabezpieczyć. No i tak wyszło – powiedziała tonem pocieszenia. Nie czułem się na siłach skomentować. – Adam… Wyjadę pierwszą okazją. Wiem, że komplikuję ci życie. Ale jeśli chcesz… to znaczy, jeśli jeszcze nie zdecydowałeś i potrzebujesz z kimś pogadać… Mogę jeszcze trochę zostać.
– Nie – mruknąłem apatycznie. – Jedź. Tu nie jest bezpiecznie, nawet jak nikt nie robi skoku stulecia.
– Tysiąclecia – uśmiechnęła się blado. – Historia polskiej wojskowości nie zna chyba podobnego numeru.
– Chyba nie – przyznałem.
– Nie dasz sobie tego wybić z głowy?
– Wybić? Nie. – Obiecałem sobie, że tego nie powiem, i oczywiście złamałem obietnicę. – Za bardzo się o ciebie boję, żebym ci pozwolił zostać. – Pięknie, durniu, teraz jeszcze uklęknij, wyznaj miłość i proś o rękę. – Sam muszę… Nie wiem, co zrobię. Myślałem, żeby anonimowo dać cynk, że ktoś tu handluje bronią. Może przysłaliby kontrolę, wystraszyli Chudzyńskiego…
Ognik nadziei zapłonął w jej oczach. Widziałem go. Ale widziałem też, że właśnie ognik, a nie eksplozja.
– Dobry pomysł – rzuciła z nieszczerym przekonaniem. – Chyba właśnie tak powinieneś…
– Tylko nie wiem, czy to przeżyję – przerwałem jej ponuro, choć i spokojnie.
– Jak to? – zapytała cicho, zbita z tropu.
– Zorientują się. Musiałbym wyjechać albo skorzystać z radiolinii. Niby mogę, ale jak potem wpadną żandarmi… Mniejsza o ten milion. Z samego strachu mogą mnie załatwić.
Milczała jakiś czas.
– Nie uda się wam – mruknęła, nie patrząc na mnie. – W takich planach zawsze coś się popieprzy. Filmów nie oglądasz?
Sięgnąłem po butelkę, ale cofnąłem rękę. Wystarczy.
– Jeśli to ten weekend, pilnują mnie.
– Czekaj… – Prawie się uśmiechnęła. – Ta radiolinia robi u was za telefon, tak? A gdybym…?
– Wybij to sobie z głowy.
– Co w tym dziwnego, że dziennikarka…?
– Kaśka! – warknąłem. Poskutkowało: umilkła. – Zapomniałaś? Numer Pierwszy to może być któryś z dowódców. Pewnie wydał stosowne rozkazy. Dyżurny pogoni cię od radia, a zaraz potem zamelduje, że próbowałaś. I będą nam się przyglądać dwa razy uważniej.
Z ponurą miną, ale przemyślała to sobie.
– Numer Pierwszy – zerknęła na mnie spod grzywki – ty, Sławek, Chudzyński. To czterech. A reszta?
– Nie wiem. Piątka to chyba Student.
– Bo szedł za nami nad kanał? Może chciał się umyć?
– Może. Mówię: „chyba”. To bystry facet, byłby użyteczny. Ale nie wiem. Mamy cztery niewiadome.
– Cztery?
– Doktor się zagalopował. Powiedział… – Utknąłem nagle, trochę wcześniej niż on wtedy, ale chyba z podobnego powodu. – O kurwa.
– Nie klnij – uśmiechnęła się blado. – To nie koszary.
Popatrzyłem na nią z niedowierzaniem. Nie była całkiem trzeźwa, ale… Nie, to nie wódka. Po prostu żart. Miała w oczach troskę i bezradność, bała się, i to za dwoje – a mimo to stać ją było na żarty. W dodatku dobre. Ale nie śmiałem się. Myśl, że ktoś taki w końcu wstanie, powie „cześć” i zniknie z mego życia, zbyt bolała.
– Przepraszam. – Błędnie zinterpretowała moje spojrzenie. – To co powiedział?
Wolałbym nie powtarzać. Już i tak iskrzyło między nimi, a z jedną i drugą próbowałem żyć przynajmniej w zgodzie.
– Że będziemy dzielić milion na siedmioro – mruknąłem. Skinęła głową, ale dotarło do niej dopiero po sekundzie czy dwóch. I tak nieźle. Do mnie docierało dłużej.
– Siedmioro? – Twarz zesztywniała jej wyraźnie.
– To znaczy… nie dokończył i… Może nie zrozumiałem dokładnie. – Naprawdę nie byłem pewien. – Ona nie…
– Sypiasz z nią? – zapytała cicho. Przez chwilę czułem się znokautowany. Na szczęście nie poprawiła, nie posłała mnie na deski. – Zresztą nieważne. To dziwka. Idealny materiał na…
Naprawdę jej nie podejrzewałeś?
– Wszystkich podejrzewałem.
Od razu zacząłem się zastanawiać, na ile była szczera z tym „zresztą nieważne”.
– Czyli nie. – Uśmiechnęła się, trochę cierpko, ale i z rozbawieniem. – No tak. Pod latarnią najciemniej.
Tym razem udało jej się: rozbawiła mnie. Inna sprawa, że nie za długo szczerzyłem zęby.
Śmiech nagle zamarł mi na twarzy. I znów błędnie odczytała reakcję na swój żart.
– Dobra, już się jej nie czepiam – uniosła dłonie w ugodowym geście. – Nie chciałam nikogo urazić.
Zrozumiałem, co miała na myśli.
– Nie uraziłaś. Nie sypiam z nią.
– Nie? To dobrze.
Mówiła chyba szczerze, tylko nie potrafiłem się zorientować, która część mojej deklaracji uniosła w górę kąciki jej ust. Nieważne. Myślałem o czym innym.
– Ale wiesz co? To niegłupi pomysł.
– Jednak zacząć z nią sypiać? Świnia. Już ci nie wystarczamy z Iloną?
– Nikt lepiej niż ona nie odwróci uwagi wartownika.
– Mówimy o plutonowej Górskiej? – upewniła się z miną niewiniątka. Ukarałem ją, demonstracyjnie stawiając jej literatkę denkiem do góry. Chyba dobrze zrobiłem, bo w brązowych oczach rozbłysły szelmowskie iskierki, bezczelnie kontrastujące ze znakomicie odegraną konsternacją. – Oj… o pani redaktor?
– Koniec picia – rzuciłem twardo, kryjąc rozbawienie.
– To tak się poznaliście? – Nie wytrzymała, zachichotała otwarcie. – Stałeś na warcie, a Ilona odwracała?
Zakręciła zmysłowo wszystkim, czym kobiety mogą kręcić, wydymając przy tym usta jak panienka z reklamy sekstelefonu i udając, że odpina guziki.
– Kaśka!
– No dobrze, przepraszam. – Nie włożyła wiele serca w te przeprosiny, ale przynajmniej spoważniała po paru sekundach. – Czyli mamy Numerkę Szóstą.
Przyglądałem jej się przez chwilę. Najpierw podejrzliwie, nie do końca przekonany, że skończyła. Potem z zaintrygowaniem. Bardzo stanowczo to zabrzmiało.
– Mamy?
– Weszła w to, jeśli tylko dostała propozycję.
Mówiła spokojnie, tonem tak trzeźwym i rzeczowym, że z lekka zawirowało mi w głowie. Nagle stała się inną kobietą, a ja w końcu odkryłem, dlaczego facetów tak kręci ich nieprzewidywalność. Właściwie to banalnie proste: żenisz się z jedną, a dostajesz dwie, trzy, dziesięć… Są podobne, lecz zarazem wystarczająco różne, by przyrodzona mężczyznom poligamia dała się ogłupić.
Miała to w sobie. Mogła wystarczyć na całe życie. Jak Ilona.
– Jeśli – mruknąłem. Czułem, że ma rację, ale czułem też, że jeżeli pokornie się z tym pogodzę, przyznam, iż w dodatku jest mądra, unieszczęśliwi mnie do reszty.
– Wasz szef byłby głupi, gdyby jej nie wziął. Może ten twój Sławek bardziej potrzebuje pieniędzy, ale to ona zrobi więcej, by je zdobyć. Uwierz mi.
Uwierzyłem. Bez dopytywania. Końcówka zabrzmiała gorzko i chyba bałem się, co mógłbym usłyszeć.
Sięgnęła po mineralną, zaczęła pić prosto z butelki. Wstałem, zajrzałem za przepierzenie z worków. Bardziej dla pozbierania myśli niż z przekonania: do magazynu nie dało się wejść, nie hałasując ciężkimi wrotami, i wątpiłem, by ktoś próbował nas podsłuchiwać. Spore ryzyko wykrycia, duża strata czasu – na okazję do bezpiecznego odwrotu mógł czekać nawet godzinami – a potencjalny zysk znikomy. Albo byłem lojalny i niczego nie kombinowałem z Kaśką, albo nie byłem i knułem zdradę w bardziej dyskretnym miejscu.