Выбрать главу

– Wiesz co? Fajnie, że nie zająłeś się bronią jądrową. Boby nam tu właśnie jakiś grzyb przyświecał.

– Kasia… – zdobyłem się na spokojny ton i chyba popatrzyła na mnie z nadzieją. – Zamknij się.

– No co? – wzruszyła ramionami. – Po prostu pytam.

– Mogę też? – wtrąciła się kucająca na stropie bewupa Patrycja. – Jedno proste pytanko.

Dlaczego niby panienka nie miałaby nas zakablować?

– Bo panienka chce żyć – wyręczyła Szamockiego Kaśka.

– Bo już nie panienka – dodałem. – Ma dziecko, rachunki do płacenia i za dużo lat, by się bawić w harcerkę.

Posłała mi dłuższe spojrzenie. I za dnia nie zgadłbym, co miało wyrażać. Patrycja zeskoczyła miękko na ziemię, musnęła łokieć Szamockiego.

– Powinniśmy pogadać. – Zrobiła tyłem dwa kroki, oddalając się od wozów, ale nie ruszył za nią, więc dodała: – W cztery oczy.

Nie patrzyła na Kaśkę, nie patrzyła na mnie. Nigdy bym nie pomyślał, że tyle osób może równie mocno zareagować na czyjeś niepatrzenie. Łańcuch pacyfistów rozbrajających bewupa drugiej drużyny znieruchomiał, Student przestał wlepiać wzrok w jeńców, a Łoban, siedzący bezczynnie obok Lechowskiego, przeniósł spojrzenie ze swych butów na nas. Mój skurczony żołądek skurczył się dwa razy mocniej. Najwyraźniej nie ja jeden zgadłem, w czym rzecz.

– Powinniśmy pogadać – zgodził się Szamocki. Po czym popukał w zegarek. – Ale na cztery oczy nie ma czasu.

– To ważne. I potrwa chwilę.

– Mam ją zastrzelić. – To nie brzmiało jak pytanie, ale chyba nie dlatego Patrycja zasznurowała usta. – Dobra, powiedzmy. Adam, co ty na to?

– Ona nikomu nic nie… – zacząłem.

– Nie o to pytam – przerwał mi. – Wkurwisz się, prawda?

Wolałem nie odpowiadać.

– Bez przesady – mruknęła Patrycja. – Też już nie jest harcerz. Do jednej klasy chodzili.

– Afgańczycy będą próbowali nas rąbnąć – wyprostował pierwszy palec Szamocki. – Jak trafimy na Turkmenów, obojętne, rządowych czy anty, będą próbowali nas rąbnąć. – Drugi palec.

– Natowskie patrole będą próbowały nas rąbnąć. A na koniec, jak się spóźnimy, to i nasi. Mało ci? Chcesz się jeszcze oglądać za plecy, na Adama?

Pięć rozłożonych palców robiło wrażenie, ale Patrycja nie rezygnowała łatwo. – No właśnie nie chcę. Ani tu, ani potem.

– A będziesz musiała.

– Bo co, mścić się będzie? Nikt nie rezygnuje z sześciuset tysięcy dla jakiejś laski – rzuciła gniewnie.

– A jak kocha? – uśmiechnął się przekornie.

– Kocha? O życiu mówimy czy o książkach? – Popatrzyła mi w twarz. – Do jednej pisze, z drugą śpi, trzecią się pocieszy. Tacy są faceci. A sześć stów to sześć stów.

– Faceci, moja droga, są mniej praktyczni od was – pouczył ją Szamocki. – Dobrze mówię, Student? Z psychologii cię skreślili, powinieneś wiedzieć.

Musiał chwilę poczekać na odpowiedź.

– Zgadza się. Dają dupy, żeby mieć kasę. My robimy kasę, żeby nam dały dupy. Tak to w uproszczeniu działa.

Dość gorzko to zabrzmiało.

– Słyszysz? Fachowiec ci to mówi. – Powiódł spojrzeniem po twarzach jeńców. – Nie załapiecie się na pełną dolę; to nie rewolucja, komunizmu i równości nie budujemy. Ale wpadnie wam niezły grosz, jak będziecie współpracować. Każdemu. Im bardziej przydatny się okaże, tym więcej…

– Ja wchodzę – przerwał mu Grześkowiak. – Od razu przecież mówiłem. – Jakby dla podkreślenia woli współpracy, uniósł długi na metr nabój armatni. – Odłamkowe też?

– Odłamkowe zostają. – Szamocki zatrzymał spojrzenie na mnie. – Weźmiesz ten wóz, Adam. Ty dowodzisz, Grześkowiak w wieży, Kasia kieruje. – Uśmiechnął się nieznacznie. – Sławek mówił, że nieźle sobie radziła.

– Co? – Patrycja aż warknęła. – Ona ma…?

– Wiem, że jesteś lepsza. Ale najlepszego kierowcy potrzebuję na stara. Bewupa niełatwo rozpieprzyć w tej piaskownicy, no i mamy dwa. A jak coś się stanie ciężarówce… – celowo zawiesił głos. – Pojadą z przodu, w razie czego wspomogą nas ogniem, a nam krzywdy nie zrobią.

– Ten star zrobił się kuloodporny?

– Zrobił się wart miliona dolców. A Grześkowiak nie jest idiotą. Nie jesteś, prawda? – Grześkowiak energicznie pokręcił głową. – Zresztą od tej pory obowiązuje zasada: jak zobaczę otwór waszej lufy, strzelam. Będziecie z przodu, więc spokojnie: na boki możecie śmiało walić.

Byle nikomu nie przyszło do głowy obracać wieży do tyłu. No to na razie tyle. Do wozów, panie i panowie. Aha, Adam: to na prawej ławce to benzyna. Gdyby do was strzelali, ustawiaj się raczej lewą burtą, bo się cholernie mocno usmażycie.

*

Jechaliśmy w piątkę: poza wyznaczoną przez Czarka załogą pod pancerzem 0312 zmieścili się jeszcze Młody i Lechowski. Ten ostatni leżał, zajmując większość lewej ławki.

Balansował na pograniczu przytomności i spadania na podłogę, więc ktoś wpadł na pomysł sklecenia mu legowiska z siatek maskujących. Młody usiadł przy prawych drzwiach, obok gniazdka interkomu. Za sąsiadkę miał plastikową beczkę z benzyną. Dalej, aż po wieżę, też zalegały rozmaite pojemniki z dala pachnące stacją paliw. Więcej przyzwoitych, wygodnych miejsc w wozie nie było, ale chyba nie dlatego Kleczko trafił do bewupa trzeciej drużyny.

– Spoko, Młody – usłyszałem Grześkowiaka w słuchawkach. – Tych do odstrzału porucznik wziął do siebie.

Nie wiem, czy pocieszył Młodego. Mnie nie bardzo. Zwłaszcza że wszyscy byliśmy w hełmofonach, a telefon pokładowy działał znakomicie. W sekundę później wóz najpierw podskoczył jak zając na jakimś kamieniu, a potem, czort wie po co, skręcił.

– Do odstrzału? – Nad głosem Kaśka panowała trochę lepiej niż nad wolantem.

– Łoban przegiął z tym mostem. Mógł nas wszystkich posłać do Bozi. I dalej się stawia.

Odbiło mu.

– Ale ten w piżamie? – Młody sprawiał wrażenie bardziej poruszonego. – Przecież nic…

Biegiem wszystko robi.

Grześkowiak nie od razu odpowiedział.

– Biegiem też niedobrze. Czyściłeś kible?

– Co? Znaczy… te u nas?

– Chłopaki robią sobie jaja z nowych. – Zrozumiałem, że mówi do Kaśki. – Że niby trzeba wiadrem i taką bańką na kiju. Guzik prawda, pompa przyjeżdża i szambo wysysa, ale paru się nabrało. Tyle że najgłupszy po paru minutach do Bruszczaka pobiegł, pytać, czy na pewno. A Kleczko całe popołudnie zapierdalał.

– Macie tu falę? – zdziwiła się Kaśka.

– Falę? Na misji? – roześmiał się. – Falami to ten gówniarz ze strachu leje. W życiu nie widziałem bardziej wypłoszonego gościa.

– No to chyba nie będzie świrował? – zapytał niepewnie Młody. – Łoban to co innego, ale on?

– Słyszałeś, co Radosna mówiła. Nie chce się za plecy całe życie oglądać. A z takim mięczakiem na karku by musiała. Krzyknij, a wszystko wyśpiewa. Marzenie prokuratora.

– Strach też nieźle sznuruje usta – zauważyła Kaśka.

– Tylko że on się nie boi. On od razu wpada w panikę. Wtedy, nad kanałem, zwyczajnie się posrał. Myślałem, że to tylko takie głodne kawałki z książek, ale on normalnie…

– Nad kanałem?

– Co, Adam nie mówił? – Chyba się uśmiechnął. – No tak. Razem spodnie suszyli. – Odczekał znaczącą chwilę, nim dorzucił: – Nie no, żartuję, żartuję.

Nie byłem w nastroju do żartów.

– Uważaj, gdzie jedziesz – burknąłem. – Ma być dokładnie południowy wschód. – BWP natychmiast zaczął zygzakować, udowadniając, że kierowcę mamy równie zdyscyplinowanego, co zielonego. – To Kleczkę Bruszczak posyłał na badania?