Выбрать главу

Wszystko działo się bardzo szybko, ale jakoś udało mi się zrozumieć, na co się zanosi.

– Kasia, zawsze chciałem cię mieć.

Całkiem spokojnie to zabrzmiało.

Zaraz potem koniec lufy AMX-a znikł, przesłonięty plamą ognia, i niewidzialna lokomotywa zderzyła się z naszym wozem.

Rozdział 19

Dostrzegłem skręcającą w górę i szybującą ku gwiazdom rakietę. Łoskot dartej stali przewiercił mózg, oszołomił.

Czekałem na żar płomieni, ból. Historie pancernych bitew pełne są opisów smażonych żywcem ludzi. Zatrzaskując za sobą drzwi bewupa, zawsze miałem przykre uczucie chowania się w piekarniku, który ktoś przez nieuwagę wcześniej czy później włączy.

Nie było ognia. Łomot w uszach – owszem. Śmierdziało spalenizną. Ale nie paliliśmy się.

Jeszcze nie.

– Adam?!

Obróciła się w fotelu, złapała mnie za rękę. Sam nie wiem: w geście niesienia pomocy czy ucieczki. Tak czy siak otrzeźwiło mnie to.

Wypiąłem hełmofon, wyskoczyłem na pancerz. Nie wiem, skąd pewność, że powinienem.

To mogło być coś takiego jak w wozie Szamockiego – niegroźna, choć spektakularna obcierka.

Sto pięć milimetrów. Takie pociski nie pozostawiają ofiar z szumem w uszach. Nie mogliśmy dostać tak naprawdę, bo gdybyśmy dostali…

A jednak trafili nas. I to dobrze. Nie w reflektor.

Gruba na kilka centymetrów metalowa strzała ugodziła w bok kadłuba, trochę poniżej wieży. Gładko przebiła obie warstwy pancerza i odleciała w głąb pustyni, jakimś cudem nie niszcząc po drodze niczego istotnego. Z wyjątkiem celowniczego. Dostał wystarczająco mocno, by runąć z siedzenia i zwolnić je dla mnie.

Zacząłem włazić do środka. Dopiero gdy nogi trafiły na coś miękkiego, przypomniałem sobie, że nie mamy przeciwpancernej amunicji do armaty. Prawdopodobnie tylko dlatego żyliśmy: że większa część uchwytów na naboje była pusta i francuski pocisk nie natrafił na nic wybuchowego.

Pozostawały Malutkie. Mieliśmy jeszcze trzy, w kadłubie na prawo od wieży. Po chwili manewrowania mógłbym się do nich dostać, ale pomijając wszystko inne, nigdy w życiu nie ładowałem tego draństwa na wyrzutnię i nie miałem pewności, czy udałoby mi się to przed wschodem słońca.

Przycisnąłem twarz do okładziny celownika. Gdyby szlag go trafił, mógłbym z czystym sumieniem porzucić tę żelazną trumnę, wywlec Kaśkę i wiać gdzie pieprz rośnie. Ale dostaliśmy przeznaczonym do dziurawienia najcięższych czołgów pociskiem podkalibrowym, przeleciał przez nas jak przez papier i – pomijając Grześkowiaka – właściwie nie narobił szkód. Celownik w każdym razie ocalał.

Pierwszą rzeczą, jaką mi ukazał, był płomienny ogon pocisku kalibru 73. Przyspieszany rakietowym silnikiem, minął o włos pierwszego AMX-a i odleciał na północ, by eksplodować dwie sekundy i dobry kilometr dalej.

Dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, że po trafieniu prowadzący sześciokołowiec przejechał jeszcze kawałek. Musiał, skoro stał teraz bokiem do nas. Jego towarzysz skorzystał z tego – chowając się za nieruchomą sylwetką. Nie znikł całkowicie, widziałem kawałek lufy, część wieży. Student też musiał coś widzieć i dlatego strzelił.

Niestety, chybił.

– Z wozu, Kaśka!

Na miejscu francuskiego dowódcy przesunąłbym teraz maszynę o dwa metry i wpakował pocisk w groźniejszego z przeciwników. Czyli w tego z załadowanym działem. Czyli w nas.

BWP Czarka miał swą szansę, zmarnował ją i na kolejną musiał poczekać jakieś osiem sekund.

Mniej więcej takie tempo zapewnia automat ładujący naboje.

Nie miałem czasu sprawdzać, czy z włazu kierowcy wyłania się jasna plama sukienki.

Musiałem oszacować odległość, ustawić celownik. Nie mieliśmy, jak tamci, laserowego dalmierza, cyfrowego przelicznika. Dobrze chociaż, że widziałem przeciwnika.

AMX, ten drugi, schowany, nie ruszał się. Zwalczyłem pokusę strzelania do kawałka, który widzę. Wciąż wiało, a przy wietrze działo BWP-1 robi się wyjątkowo mało celne. Bez wiatru też zresztą nie poraża precyzją. No i, prawdę mówiąc, nigdy w życiu z niego nie strzelałem. Teorię znałem, ale praktyka… Wolałem nie ryzykować. Zamiast tego podłączyłem hełmofon do sieci.

– …u was? Adam, zgłoś się!

– Jestem. Grześkowiak dostał. Reszta chyba w porządku.

Coś się poruszyło w celowniku. Właz w stropie wieży bliższego AMX-a. Ktoś wypełzał na zewnątrz. Powoli. I nic dziwnego, że powoli. Musiał oberwać, był oszołomiony. Gdyby nie był, wybrałby drzwi: mieli je z boku, na lewej, niewidocznej burcie. Nie było dużo dymu. Zniszczenia wywołane przez pocisk nie mogły być wielkie, skoro pancerniak przeżył i był w stanie się poruszać. Czyli nic raczej nie zablokowało tamtego, bezpiecznego wyjścia.

Był w szoku i nie był groźny. Wmówiłem to sobie razdwa i już więcej nie myślałem o dobijaniu go serią z kaemu. Powinienem, ale nie chciałem i skorzystałem z pierwszego poręcznego pretekstu.

Student też nie strzelił. Pewnie nie mógł: w trakcie ładowania armaty mechanizm ustawia ją w ściśle określonym położeniu, blokując tym samym karabin.

Drugi AMX ruszył w końcu. Do tyłu.

Byłem święcie przekonany, że przesunie się w przód, ku wschodowi. Sylwetka uszkodzonego towarzysza osłoniłaby go wtedy jeszcze lepiej przed Szamockim, ja zaś znalazłbym się w celowniku. Gdyby wygrał pojedynek strzelecki – a jako lepiej schowany i wyposażony w lepsze działo powinien – mógłby spokojnie przeładować i pomyśleć o zapolowaniu na drugiego przeciwnika.

Tymczasem wrzucił wsteczny i zaczął znikać mi z oczu.

Uciekinier z wieży trafionego sześciokołowca zsunął się głową w dół. Przez chwilę wyobrażałem go sobie, lecącego na złamanie karku. Potem dostrzegłem ramiona i kawałek głowy drugiego człowieka. Był tam ktoś jeszcze, ktoś na tyle sprawny, by asekurować kolegę, pomagać w ucieczce.

Chyba niepotrzebnie zrezygnowałem z serii kaemu.

– Adam? Dostaliśmy?

Kaśka starała się zachować zimną krew, nie krzyczeć. To dlatego usłyszałem ją dopiero teraz, przez interkom.

Nie uciekła. Cholera jasna. Ale i dobrze. Ten drań nie na nas polował.

Zza wozu numer jeden wyłonił się jego zad, potem bok wieży. Bok, nie tył, bo lufa już węszyła w poszukiwaniu bezbronnej ofiary. 0313 wystrzelił z działa i nie miał jeszcze prawa…

Obaj, ja i francuski dowódca, zapomnieliśmy o wyrzutni ppk. Może słusznie, bo dystans był mały, a Malutka przygnębiająco powolna. Nikt rozsądny, mając do wyboru działo, nie użyłby jej w takiej walce. Tyle że Student nie miał wyboru.

Pocisk musiał wystartować wcześniej, gdy tylko wroga maszyna drgnęła. Pokerowe zagranie: tamci mogli po prostu obracać się w miejscu, ustawiając kadłub przodem do wroga albo – jak zakładałem i jak nakazywała logika – ruszać na wschód z myślą o wpakowaniu nam kolejnego, tym razem skutecznego pocisku. W obu przypadkach Malutka zostałaby zmarnowana.

Legionista wybrał bardziej zaskakujący, ryzykancki manewr – i przegrał.

Rakieta minęła tył unieruchomionego AMX-a i eksplodowała na czymś, co się ruszało.

Nie byłem pewien, na czym. Mogli dostać w dół wieży, mogli w górę przedziału silnikowego. W każdym razie dostali.

Wóz Szamockiego ruszył gwałtownie. Też do tyłu.

Nie rozumiałem, co się dzieje. Wybuch wyglądał efektownie: wielka kula ognia, latające fragmenty przewożonego na pancerzu ekwipunku, płonąca siatka maskująca, spływająca na mizerne trawy niczym mityczny feniks. Któryś z uciekinierów nie wytrzymał nerwowo, wyskoczył zza pierwszego AMX-a, pognał gdzieś w bok.

– Uciekamy? – usłyszałem głos Kaśki.

Najpierw się po prostu rozejrzałem. Księżyc wylazł zza chmur, było względnie jasno.

Zauważyłem otwarte na oścież drzwi szoferki stara i chyba ślady ludzkich stóp, prowadzące ku najbliższym wzniesieniom.