– Chcę kupić twoje rakiety – powiedziałem cicho. – Podaj rozsądną cenę.
– Zostały trzy. – Odczekał sekundę. – Po jednym trupie sztuka. Lechowski, Młody, Sosnowska. Wystarczy.
Słyszała go. Przechyliłem głowę, zadbałem o to, by słuchawka nie oddaliła się zanadto od czerwonego ucha. Było za ciemno, by w ogóle mówić o kolorach, wiedziałem jednak, że jest czerwone. Mogłaby pozować do obrazu „Wina i wstyd”. Przemknęło mi przez myśl, że gdyby miała broń, być może musiałbym wyszarpywać teraz lufę z jej ust. Pewnie nie, ale nie zdziwiłbym się, gdyby jednak.
– Rozsądną, Student – rzuciłem przez zęby. – Znasz warunki brzegowe. Koniec zabijania.
Długo nie odpowiadał. Zacząłem już podejrzewać, że dał sobie spokój, odwiesił radmora i szuka na mapie stosownych miejsc. Między nami a cywilizacją było parę takich, gdzie Malutkie na ludzkie trupy da się wymienić po korzystniejszym kursie.
Zapomniałem, że kalkulacja uwzględnia tylko ludzi i rakiety. Czyli, prawdę mówiąc, coś, co go mało obchodzi.
– Dobra, Adam, ale to tylko między nami. Słyszysz? – Pytanie było na miejscu, bo, podobnie jak przedtem Kaśka, zaczął nagle przemawiać konspiracyjnym półgłosem. – Jak komuś piśniesz słowo… Możemy ubić interes, ale tylko my dwaj. I od razu uprzedzam, że kiepski.
Widać, że wylali go z psychologii, nie marketingu.
– Słucham.
– Macie dwie stówy. Zostaw mi połowę, a ja zostawię was w spokoju.
– Aha. – Trawiłem to przez chwilę, nie zwalniając przełącznika. – A technicznie jak to sobie wyobrażasz?
– Nie wiem – wyznał z rozbrajającą szczerością. – Przez myśl mi nie przeszło, że jesteś taki pojebany. Dla podstarzałej kurewki… Nie przygotowałem się. Daj mi trochę czasu. I sobie. – Pomilczał parę sekund. – Wiesz co? Przejedźmy się. Na razie w stronę bazy. Pomyślimy obaj i za parę minut pogadamy. Może być?
– Może być. Bez odbioru na razie.
Wetknąłem słuchawki do kieszeni na udzie. Grzebałem się z tym, ale nic nie pomogło: skończyłem i nadal staliśmy tam gdzie przedtem, oboje. Kaśka nie skorzystała z okazji, nie pomknęła, by zanurkować we włazie kierowcy jak zestresowana mysz w norce.
– Chodź – powiedziałem cicho. Chciałem normalnie, ale nie wyszło.
– Po co? – Jej wyszło, tylko głowy jakoś nie potrafiła podnieść.
– Co: „po co”? Słyszałaś: jedziemy i myślimy.
– Po co ci jakaś kurwa?
– Nie jesteś – mruknąłem. Dokładnie tyle chciałem powiedzieć, nie było żadnego zająknięcia się.
– Dokończ. – Wciąż nie podnosiła głowy i chyba dlatego zaczęła kreślić jakieś wzory czubkiem sandała. Niezły pretekst, szkoda tylko, że było tak ciemno i sam sandał nie bardzo dało się dostrzec, nie mówiąc o jego dziele.
– Kaśka…
– Powiedz to. Jedno łatwe, krótkie słowo.
Uśmiechnąłem się blado.
– Prostytutka.
W końcu uniosła twarz. Wiele mi z tego nie przyszło: księżyc miała za plecami.
– To cię śmieszy? – Była chyba bardziej zdumiona niż boleśnie dotknięta taką postawą. To znaczy: w tej chwili.
– Nie.
– To przestań się głupio szczerzyć. I powiedz to.
– Unikam stosowania wulgaryzmów. Zwłaszcza przy damach.
– Damach?! Ogłuchłeś?! Nie zrozumiałeś czegoś?! Ma ci to powtórzyć?! – Szarpnęła zawieszoną na kamizelce radiostacją. – Mówił coś o damach?!
– Mówił – podtrzymałem uśmiech. Łatwo przyszło: miałem dziwną pewność, że nie zedrze mi go pazurami razem z połową twarzy. Niezależnie od tego, ile bólu jej zadał. – Tylko że ten kutas nie potrafi rozpoznać prawdziwej damy.
– A ty potrafisz, tak?
– No. To taka, co rzyga, dając komuś dupy dla zdobycia posady. A daje, żeby nie stracić dziecka. Tylko dlatego.
– Gówno wiesz, kiedy i komu daję! Chyba że mówimy o Ilonie!
Omal mnie nie poniosło i nie powiedziałem o tej historii z byłym naczelnym Ilony. O tym, że inna samotna matka, też walcząca o to, by jakoś utrzymać się na powierzchni życia, potrafiła powiedzieć „nie” i wylądować na bruku.
Powstrzymałem się w porę. Z szacunku dla Ilony właśnie. Była damą. Taką z mojej definicji. Prawdziwą. Wierzyłem, że dla syna zrobiłaby wszystko, i wiedziałem, że tego, o czym rozmawiamy, nie zrobi nigdy z żadnego innego powodu. Na tym polega bycie damą. Nie na obnoszeniu się w spryskanych Chanel numer taki to a taki norkach. Zwłaszcza kupionych za forsę faceta, przed którym nogi rozkłada się z bolesnym westchnieniem.
– Mówimy o tobie.
– No to zmieńmy temat! Bo ten jest gówniany!
– Dobra, zmieniamy. Masz jakiś pomysł na…?
– Adam, nie jestem damą – rzuciła przez zęby, ale dużo ciszej. – Więc po prostu daj sobie spokój.
– To znaczy? – W końcu przestałem się uśmiechać.
– Ze mną. Daj sobie spokój ze mną. Nie warto… dla byle zdziry… W dodatku starej. I tłustej…
Mówiła coraz ciszej. Pomyślałem, że zaraz zacznie płakać i chyba dlatego podniosłem ręce, splotłem palce na jej karku. Znieruchomiała.
– Nie warto – przyznałem. – Ale rozmawiamy o tobie. Nie jesteś licealistka, nie jesteś chudzielec, znam jedną ładniejszą. Nawet kocham. I co z tego? Nie sprzedam cię za żadną forsę.
Słyszysz? Za żadną. I nie jesteś zdzirą.
W końcu zobaczyłem jej oczy. Oczywiście były mokre.
– No to mamy inne definicje – powiedziała, pociągając płaczliwie nosem. Nie płakała jednak.
– No to mamy. I musisz z tym żyć, bo ja swojej nie zmienię.
Rozdział 29
Jechaliśmy na północ, z leciutkim odchyleniem ku zachodowi. Na większe nie mogłem sobie pozwolić: wóz Studenta znalazł się teraz na naszym przeciwnym, lewym trawersie i chcąc skręcić w kierunku kanału, musiałbym zmniejszać dystans. Może na to właśnie liczył. Początek negocjacji, kiedy nikt jeszcze nie powiedział „nie”, to dobry moment na wykręcenie rozmówcy jakiegoś numeru. Niby wystarczyło uruchomić radio i zażądać, by odbili bardziej w lewo, wolałem jednak nie odzywać się pierwszy. Choćby dlatego, że musiałem najpierw ustalić, na co mnie stać.
– Słyszałaś. – Do Kaśki też odezwałem się dopiero ze dwa kilometry od miejsca ostatniego postoju. Chciałem, by trochę ochłonęła. – Żąda połowy pieniędzy.
– Dasz mu? – zapytała bardzo cicho. Dwa kilometry to mało jak na szybkiego bewupa i ani trochę nie szybką dziewczynę, którą właśnie zdekonspirowano jako dziwkę.
– Właśnie o tym musimy pogadać.
– Ze mną? To twoje pieniądze. No i Czarka, ale on…
– Nasze. I wspólnie podejmiemy decyzję.
– Nie ma żadnych „nas”. Jesteś ty i Czarek, jeśli chodzi o forsę.
– Jedziemy na jednym wózku. We czwórkę. I tak dzielimy.
– Chcesz się dzielić ze mną i Lechowskim? – Wciąż mówiła za cicho, bym mógł pokusić się o odczytywanie intonacji.
– A niby jak to sobie wyobrażasz?
– Zabijał z wami, więc nie pobiegnie z donosem. A ja… Wiesz, że cię nie zakabluję.
Nigdy. Po cholerę płacić komuś, kto i tak będzie trzymał gębę na kłódkę?
– Kasia… – Też musiałem zniżyć głos. Nie chciałem uchodzić za ckliwego mięczaka. Nie teraz. – Co czwarty z tych dolców jest twój.
Milczała przez chwilę.
– Właściwie czemu nie? – mruknęła, niby to do siebie. – I tak jestem kurwa.
– Przestań, dobrze?
– No co? Przecież lubisz kurwy. Żaliłeś się, że Ilona nie… – urwała. – Cholera.
Przepraszam.
– Po prostu przestań. Zrobiłaś, co trzeba.
– Słucham?! – Ze słuchawek aż chlusnęło sarkazmem.
– Gdyby mnie ktoś próbował odebrać dziecko… Kochasz ją, prawda? I wystarczy. Miłość to dobry powód, by zabijać, a co dopiero… Zapomnij o tym.