Выбрать главу

Jupiter przesunął się do przodu i usiadł na fotelu kierowcy.

– Czy wystarczy panu materiału do napisania reportażu? – spytał ojca Boba.

– Mam świetny początek – odparł pan Andrews. – W biurku leży wiele notatek Nancarrowa, tylko czekają, żeby je przeczytać. Ten samochód był jego biurem. Dzięki temu, że Nancarrow przez cały czas jest w ruchu, trudniej go schwytać.

– No to zmywajmy się stąd – zaproponował Pete. – Biuro zabieramy ze sobą. Jupe, przesuń się. Ja poprowadzę – oświadczył, idąc w stronę miejsca kierowcy.

– Nie, ja to zrobię – zaprotestował ojciec Boba.

– Pan jest chory – przypomniał Pete.

– On ma rację, tato – poparł przyjaciela Bob.

– Świetnie się czuję – zaoponował pan Andrews. Nagle zakręciło mu się w głowie i musiał chwycić się oparcia krzesła. Opadł na nie ciężko. – No cóż, chyba jednak wam ustąpię – przyznał.

– Nie mogę znaleźć kluczy – powiedział Jupiter. – Czy pan wie, gdzie one są? – zwrócił się do ojca Boba.

– Nancarrow musiał je zabrać ze sobą.

Wszystkim zrzedły miny.

– W porządku, uruchomię go bez kluczyków. Postaram się zewrzeć obwody z pominięciem stacyjki. – Pete ruszył ku drzwiom. Chciał wysiąść i otworzyć maskę samochodu.

– Poczekaj – rozkazał stanowczym tonem Daniel. Młody Indianin znieruchomiał tak, jak w lesie podczas nieoczekiwanego spotkania z Pete’em. Zamknął oczy, nasłuchując, co dzieje się za oknem. – Tam są jacyś ludzie – oświadczył.

Przykucnął szybko, to samo zrobiły cztery pozostałe osoby w samochodzie. Ukradkiem wyglądali przez okno.

Daniel miał rację. Między sosnami i brzozami ktoś się poruszał. Kilka cieni przesuwało się po całej polance, od czasu do czasu błysnęła lufa karabinu.

– To zasadzka. – Jupiter oddychał ciężko. Wszyscy zamarli.

– Widzę Nancarrowa – szepnął nagle pan Andrews.

– Jest także to krwiożercze bydlę, Biff – dodał Pete.

– Ten facet jest niebezpieczny. – Głos Boba drżał ze zdenerwowania. – Dręczenie i zabijanie ludzi sprawia mu przyjemność.

– Słuchajcie, towarzyszy im nasz wódz – stwierdził ze zdziwieniem Daniel. – Oraz Ike Ladysmith.

– Ike Ladysmith pracuje dla wodza? – Jupiter rozpoznał w Indianinie żylastego faceta, który dał znak Mary, że pikap dla chłopców jest gotowy do drogi.

– Czasami – odparł Daniel. – Patrzcie, wódz i Ike mają walkie- talkie! I nowe strzelby. Nawet nie wiedziałem, że ktokolwiek w naszej wiosce posiada taki wspaniały ekwipunek. Wódz jest znakomitym strzelcem. Strzelba jest najlepszym prezentem, jaki można mu ofiarować.

– Ruger 10/22. – Jupiter rozpoznał markę broni. Ogarnęła go panika. Jakim cudem zdołają się stąd wydostać, skoro otaczają ich przeciwnicy uzbrojeni w strzelby o tak dużej mocy?

– Mary powiedziała, że wasz wódz kupuje różne rzeczy dla mieszkańców wioski – dodał Bob. – Drogie rzeczy, takie jak części do samochodów. Poza tym posiada całkiem nowego pikapa. Może osiągnął dobrobyt dzięki temu, że Nancarrow płaci mu za milczenie na temat tego, co dzieje się w dolinie.

– To niemożliwe! Wódz jest człowiekiem honoru! – Ładna twarz Daniela spochmurniała.

W samochodzie powstało niemiłe napięcie. Bob niechcący sprawił, że w Danielu zaczęły narastać wrogie uczucia. Tymczasem przeciwnik na zewnątrz był wystarczająco groźny, by nie stwarzać antagonisty we własnym gronie.

– Sytuacja nie wygląda najlepiej – powiedział dyplomatycznie pan Andrews – ale Daniel ma rację. Brakuje wystarczających dowodów, by oskarżyć wodza lub lke’a Ladysmitha.

– Kto wobec tego uszkodził hamulce, przez co niemal się nie pozabijaliśmy? – zapytał Pete.

Daniel przez chwilę wpatrywał się w niego z powagą, po czym odwrócił się.

– Nie wiem – odparł spokojnie.

– Tak czy owak, jedno jest pewne – powiedział Jupe, zmierzając w stronę miejsca kierowcy. – Musimy wymyślić, jak się stąd wydostać, i to szybko.

– Czy jest tu jakaś broń? – Pete zaczął przeszukiwać niewielką szafkę gospodarczą.

– Daremny trud – uprzedził pan Andrews. – Nancarrow nie rozstaje się ze swoją strzelbą. Musimy znaleźć inny sposób.

Jupiter myślał szybko, błądząc dłońmi pod deską rozdzielczą.

– Przyznaję, że jeśli ciotka Matylda czegoś mnie nauczyła, to tego, że zawsze należy być przygotowanym na różne sytuacje. A taki facet, jak Nancarrow, naprawdę musi być gotowy na wszystko, zwłaszcza jeśli ten samochód jest jego biurem. A nie mówiłem? – Jupiter triumfalnie wyciągnął przed siebie dłoń, na której leżała niewielka kasetka. W takich pudełeczkach z przyczepionym magnesem ludzie przechowują zazwyczaj zapasowe kluczyki do samochodu. – Wyobraźcie sobie, że Nancarrow musiałby szybko się skądś wynosić, a kluczyki zostawiłby w innych spodniach. Co by wtedy zrobił? Byłem pewien, że ma dodatkowe.

Jupe z dumą wręczył kluczyki Pete’owi, który natychmiast zajął miejsce kierowcy. Wszyscy odetchnęli z ulgą.

– Ruszamy, Pete. – Osłabiony pan Andrews znowu osunął się na krzesło. – Jedź tą drogą, którą przywiózł cię tu Biff. Cokolwiek by się działo, nie zatrzymuj się. Nawet jeśli przestrzelą opony. Zmierzamy prosto do Diamond Lake! – dorzucił ponaglającym tonem.

Bob zerknął na ojca. Pan Andrews rzadko okazywał strach, ale tym razem sobie na to pozwolił.

Pete pokiwał głową na znak, że zrozumiał.

– Wszyscy na podłogę. Trzymajcie się czegoś.

Chłopcy i pan Andrews wykonali polecenie. Daniel leżał spięty, gotów do działania w razie potrzeby. Bob zastanawiał się, czy jeszcze kiedyś zobaczy którąś ze swoich dziewczyn. Jupiter modlił się w duchu, żeby tym razem dopisało im większe szczęście niż w fordzie pikapie.

Pete odetchnął głęboko i przekręcił kluczyk w stacyjce. Motor zawarczał. Mogli jechać.

ROZDZIAŁ 16. ZNISZCZYĆ CZAROWNICĘ

Pete prowadził samochód, skulony nad kierownicą, by jak najmniej wystawiać się na cel. Szybko okrążył polankę. Kątem oka zauważył zdziwienie, jakie malowało się na szerokiej twarzy Olivera Nancarrowa.

Wkrótce potem kule zaczęły siec karoserię. Ze świstem przebijały ją z jednej strony i wylatywały z drugiej.

– Wszyscy cali? – krzyknął Pete.

– Cali! – zawołała chórem czwórka pasażerów.

Kanonada trwała. Niektóre kule zamiast w samochód trafiały w drogę, wznosząc ogromne chmury pyłu.

Pete zmierzał w stronę traktu wijącego się między sosnami i brzozami.

Przy boku Olivera Nancarrowa pojawił się ponury, krzepki wódz indiańskiego plemienia. Rozwścieczony przekonywał o czymś bandytę. Nancarrow wysłuchał Amosa Turnera, po czym dał znak swoim kompanom, by zaprzestali ognia. Odpiął od pasa walkie-talkie i powiedział coś do mikrofonu.

Kiedy samochód z uciekinierami mijał Nancarrowa, twarz bandyty wykrzywił złowieszczy uśmiech. Pete nie mógł zrozumieć, co wprawiło ich prześladowcę w tak dobry humor. Przecież mu uciekali.

– Puszczają nas! – powiadomił przyjaciół.

Samochód toczył się wąskim, krętym traktem. Pete ostrożnie naciskał pedał gazu. Z powodu licznych zakrętów widoczność miał ograniczoną do niecałych dziesięciu metrów. Pojazd kołysał się z boku na bok, zahaczając o gałęzie sosen.

Nagle kierowca zrozumiał, dlaczego Nancarrow się śmiał. Gwałtownie wcisnął hamulec.

– Co się dzieje? – zawołał ktoś z tyłu.