Wirginia szła w milczeniu z pochyloną głową i wąchała różę, którą trzymała w szczuplutkich palcach.
– Wirginio – zaczął po chwili Rafael niepewnie. – Mam nadzieję, że wolno mi tak panią nazywać.
Onieśmielona skinęła głową.
– Dziękuję, Wirginio… Czy tobie jest w tym domu dobrze? Czy nigdy nie pragniesz się stąd wyrwać? Odwróciła zarumienioną twarz.
– Owszem – szepnęła. – Owszem, bardzo często tego pragnę. Ojciec nie ma dla mnie czasu, a dziadek jest wyłącznie surowy, moje ciotki natomiast… One mnie w ogóle nie dostrzegają. A teraz, kiedy utraciłam jedynego towarzysza zabaw, i potem jeszcze… ukochaną mamę… Teraz nie mam już nikogo. Nic mnie tu nie trzyma.
– To jedź z nami do Theresenhof – rzekł Rafael z zapałem. – Wiesz, ja cię dobrze rozumiem, bo ja również miałem bardzo trudne i samotne dzieciństwo. Ale moi przybrani rodzicie, księżna Theresa i Erling Muller, są cudownymi ludźmi i…
Przerwał sam sobie.
– Twój towarzysz zabaw? Kto to był? Może ukochany pies?
– Nie, nie! To Frantzl. Mieszkał w domu obok. Ale… Nie, nie chcę już o nim rozmawiać!
– Chłopiec sąsiadów – rzekł Rafael w zamyśleniu. – Czy mieszkał w tym dużym białym domu?
Tak. Oni mają wielu synów. Frantzl i ja byliśmy równolatkami. To bardzo miły chłopiec, z dobrej rodziny. Bawiliśmy się razem i on zaczął… No, kiedy zrobiliśmy się trochę starsi, to on się zmienił… znaczy jego uczucia do mnie, a ja nie mogłam…
– Oczywiście, bardzo dobrze to rozumiem.
Mocno ścisnęła jego rękę i spojrzała mu głęboko w oczy. O, te jej cudowne, ciemnobrązowe oczy! Niczym leśne jeziorka.
– Jesteś taki dorosły, Rafaelu. I tyle rozumiesz. Prawda, że nie można przyjmować miłości, której się samemu nie odwzajemnia? Musiałam go zranić, chociaż starałam się mówić tak ostrożnie jak to tylko możliwe. On… przeżył to bardzo mocno. Tak mocno, że już go teraz nie ma.
Ostatnie słowa wypowiedziała ledwo dosłyszalnie, zabrzmiały jak leciutki powiew wiatru.
– O, nie – jęknął Rafael. – O, moja ty biedna, ile musiałaś wycierpieć!
– Jak ty wiele rozumiesz, Rafaelu – powtórzyła. – I jesteś taki przystojny, i taki romantyczny! Wiesz co, kiedy cię pierwszy raz zobaczyłam, to pomyślałam sobie, że jesteś rycerzem w białej zbroi.
Roześmiała się cicho, jak dziecko, którym przecież mimo swoich szesnastu lat nie przestała być.
Wirginia nie była pierwszą dziewczyną, która na widok Rafaela pomyślała, że to rycerz w białej zbroi. Już mu to kiedyś mówiono, w jej ustach jednak brzmiało to zupełnie inaczej. Jej słowa przepełniły go taką błogością, że o mało się nie rozpłakał.
– Wirginio – wybąkał, szukając czegoś w kieszeni. – Napisałem dla ciebie wiersz dziś w nocy. Chciałabyś posłuchać?
– O, tak – zaszczebiotała rozpromieniona.
Zatrzymali się w dole alejki, przy ławce otoczonej bzami, bardzo pięknymi, choć o tej porze roku nie było na nich kwiatów. Rafael spoglądał w górę na ponure domostwo i rozwijał jednocześnie swoją drogocenną kartkę. Na dziedzińcu ani w ogrodzie nikogo nie dostrzegał, lecz w oknie na piętrze, za liśćmi dzikiego wina, mignęła mu surowa twarz starego pułkownika.
– Chodź, ukryjemy się tutaj – powiedział, pociągając Wirginię za krzewy bzu. Nie było tam zbyt wygodnie, ale Rafael nie chciał, by mu się ktoś przyglądał w takiej cudownej chwili.
Bał się, że nie zniesie aż tyle szczęścia! Sam na sam z tą nieziemską małą istotą tuż obok!
Wirginia poszła za jego wzrokiem, spojrzała na dom i natychmiast pospieszyła za Rafaelem.
– On jest zawsze taki surowy – szepnęła. – Na pewno zostanę teraz ukarana, ale to nie ma znaczenia.
– Jak to ukarana? – zaczął Rafael wstrząśnięty.
– Nie, po prostu żartowałam – wyjaśniła pospiesznie, ale jej zdenerwowanie świadczyło, że to nie żarty.
– O, ależ… Wirginio – bąkał zaskoczony.
Usiedli na pomalowanej na biało ławce. Wirginia niemal desperacko zacisnęła palce na jego ramieniu.
– Zabierz mnie stąd, ty mój biały rycerzu – poprosiła głosem zdradzającym taki przestrach, że serce mu się krajało.
– Niczego bardziej nie pragnę – oznajmił uroczyście. Ukradkiem spojrzała w stronę domu, którego teraz nie widzieli, i blask w jej oczach zgasł.
– Nie – szepnęła. – Nie! Zapomnij o moich słowach! Nie mogę z tobą odejść. Nie mogę. Jestem przykuta do tego domu… na wieki!
Typowy dla takiej młodziutkiej istoty sposób wyrażania się, pomyślał Rafael trzeźwo. Wszystko widzi strasznie dramatycznie, wszystko jest białe lub czarne. Próbował ją uspokajać i przekonywać:
Naprawdę mogę ci zapewnić piękne i bogate pod każdym względem życie, Wirginio. Pokażę ci, że w ludziach jest dużo wspaniałych, ciepłych uczuć.
Patrzyła na niego z niedowierzaniem. Co te niewinne oczy musiały już w życiu widzieć, pomyślał głęboko wzruszony. Ona przecież nie mogła tak zupełnie nic nie wiedzieć o życiu swego ojca.
– Pragnę tylko twego dobra, Wirginio – rzekł zbolałym tonem. – Pozwól, bym cię przekonał, że istnieje na tym świecie prawdziwa i czysta miłość!
– Dzięki ci, Rafaelu, za te słowa i za twoje szlachetne serce. Ale czy mógłbyś mi przeczytać twój wiersz?
– Oczywiście! Nie jest taki dobry, jak bym tego pragnął – rzekł skrępowany. – Ale na pewno mówi trochę o tym, co czuję.
Kiwała głową, chcąc mu dodać odwagi.
Szczerze mówiąc był to chyba najgorszy wiersz, jaki Rafael kiedykolwiek napisał. Coś takiego przepływa jednak przez serce każdego człowieka, kiedy przepełnia je miłość.
Czytał teraz głośno:
O, promyku księżyca, stworzony pośród cichej nocy, O, pyle gwiezdny, na mą dłoń padający srebrzyście, Słońce zachodzące nad spokojną taflą wody,
Prowadź mnie do krainy szczęścia wiekuistej.
– Jak pięknie – szepnęła Wirginia, wciągając głęboko powietrze. – Czy ty naprawdę piszesz o mnie?
– Oczywiście! – odparł zachrypniętym ze wzruszenia głosem.
– Czytaj dalej!
– Dobrze, oto druga zwrotka.
Ale nie zdążył nawet zacząć, bo na żwirowanej alejce rozległy się ciężkie kroki i zaraz potem stanął przed nimi pułkownik kipiący gniewem. Oboje zerwali się na równe nogi. Rafael nieporadnie starał się wepchnąć kartkę do kieszeni, co mu się, oczywiście, nie udawało, jakby na potwierdzenie przysłowia, że nieszczęścia zawsze chodzą parami.
– My czytaliśmy wiersze, dziadku – wyjąkała Wirginia.
– Chodź! – ryknął pułkownik w odpowiedzi i szarpnął ją z całej siły za rękę. – Czy nie wiesz, Wirginio, że dobrze wychowanej pannie nie przystoi chowanie się z mężczyzną po krzakach? – grzmiał. – Czy nie wystarczy już zachowania twoich ciotek i innej rozwiązłości w tym domu?
Dudniący glos przycichł nieco, kiedy dziadek i wnuczka zniknęli za narożnikiem domu. Rafael, któremu starszy pan nie poświęcił nawet przelotnego spojrzenia i który nigdy nie należał do ludzi reagujących błyskawicznie, stal opuszczony przy ławce ze wspomnieniem twardej ręki szarpiącej delikatne, kruche ramię Wirginii.
O, ona musi stąd uciec! Gdyby to od niego zależało, to jeszcze dzisiaj.
Jak można by to urządzić? Pójść z otwartą przyłbicą do jej ojca i dziadka i powiedzieć, że ją stąd zabieramy, bo ten dom to nie miejsce dla niewinnej, wrażliwej dziewczyny?
Nie, oni by się nigdy na nic takiego nie zgodzili. Wirginia musi uciec. Dzisiaj w nocy!
W pewnym miejscu jednak Rafael popełnił błąd. Jego intymne spotkanie z Wirginią widział nie tylko jej dziadek.
Dolg i Villemann patrzyli na nich z salonu, ponieważ jednak znajdowali się dość daleko od okna, on ich nie dostrzegł.
W glosie Villemanna słychać było rozczarowanie, kiedy pytał:
– Czy ze mną jest coś nie w porządku, Dolg? Dlaczego zawsze jest tak, że jeśli podoba mi się jakaś dziewczyna, to jej na pewno podoba się ktoś inny? Czy nie ma we mnie nic pociągającego?
Dolg przyglądał się w zamyśleniu młodszemu bratu.
– Jesteś zakochany w Wirginii?
– Zakochany? Nie! Po prostu ona mi się bardzo podoba, może bym się i zakochał, gdybym poznał ją lepiej. Ale co ze mną jest nie tak, że żadna dziewczyna mnie nie chce?
– Wszystko jest z tobą w porządku – odparł Dolg z wolna. Uśmiechnął się delikatnie. – Ja chyba nie jestem najodpowiedniejszym człowiekiem do wypowiadania takich opinii i z pewnością jestem stronniczy jako twój brat, ale czy naprawdę za wszelką cenę musisz mieć Wirginię? Co w niej jest takiego wyjątkowego?
– Och, ty tego nie widzisz, bo ty w ogóle nie odczuwasz potrzeby kochania kobiety. Ale ona jest naprawdę cudowną dziewczyną, chyba najwspanialszą, jaką dotychczas spotkałem.
Tego było już za wiele dla Danielle, która, nie zauważona przez obu braci, siedziała w małym saloniku obok. Nie chciała dłużej słuchać ich rozmowy, więc odwróciła się na pięcie i pobiegła schodami na górę, by ukryć się w swoim pokoju. Po drodze jednak przypomniała sobie, że pokój został zamknięty, niezależnie od tego, że ciernie uprzątnięto. Nie wiadomo nawet, kto to zrobił, pewnie ten, kto je tam wyłożył.
A poza tym gdy pomyślała chwilę, uznała, że sama do tego pokoju za żadną cenę by nie weszła.
Bezradna oparła się o ścianę i walczyła ze wzbierającym w piersi płaczem. Jej twarz wyrażała głęboką rozpacz. Nie widziała przed sobą przyszłości, nie życzyła tej malej dziewczynie niczego złego, ale czy Wirginia musiała być taka śliczna i taka czarująca, że wszyscy tracą dla niej głowy? Nie wystarczy Rafael, to teraz jeszcze Villemann? Czy na świecie naprawdę nie ma sprawiedliwości?
Sama nie wiedziała, o co właściwie ma pretensję do Villemanna. Jej myśli i uczucia znajdowały się w strasznym stanie i pragnęła tylko przestać istnieć.
Z głębokim westchnieniem wyprostowała się. Nie wolno jej przecież samej błąkać się po tym domu!
Ciągnąc za sobą nogi zaczęła schodzić na dół.
Na szczęście bracia przestali już rozmawiać o Wirginii.
Jednak słowa Dolga brzmiały złowieszczo. Danielle słyszała jedynie zakończenie jego cichej repliki:
– Narosło tu bardzo wiele gniewu, mój bracie. W tym ponurym domu znajduje się wielka zła siła, a ja nie mogę jej zlokalizować. Powinniśmy się stąd usunąć najszybciej jak to możliwe.