– Tak, to brzmi prawdopodobnie – zgodziła się Taran.
– No właśnie, pamiętamy przecież list, który kapitanowa zaczęła pisać – dodał Dolg. – Stwierdza w nim, że od-kryla coś obrzydliwego, najprawdopodobniej była to niewierność męża. Długo musiała pozostawać ślepa.
– Chyba sprawa sióstr była tą kroplą, która przepełniła kielich – rzekł Villemann.
– Czy on się do ciebie nie zalecał, Taran? – zapytał Uriel zaniepokojony.
Zwlekała z odpowiedzią tak długo, że aż poczerwieniał.
– Nie, nic takiego nie zrobił – odparła w końcu. – Ale zauważyłam, że byłby zainteresowany – zakończyła z łobuzerskim uśmiechem.
– Jak to?
– Och, nie bądź niemądry! Wiesz przecież, że współczesna moda wymaga noszenia bardzo obcisłych spodni. Uriel odwrócił się gwałtownie.
W alejce pojawili się gospodarze i goście zaczęli rozmawiać o czym innym.
Wszyscy razem poszli w stronę domu, zbliżała się bowiem pora posiłku.
Przodem podążał pułkownik, który nareszcie zdawał się być w lepszym humorze. Szeroką dłonią klepnął Villemanna w ramię i zapytał go, czy brał kiedykolwiek udział w wojskowych ćwiczeniach.
– Nie, jestem na to za młody – odpowiedział Villemann cokolwiek skrępowany.
– Nonsens – zagulgotał pułkownik – W moim regimencie byli nawet piętnastoletni chłopcy. Ba, nawet czternastoletni!
– To bardzo młody wiek.
– Jeśli człowiek ma być dobrym żołnierzem, trzeba zacząć go ćwiczyć odpowiednio wcześnie. Musimy sobie po obiedzie urządzić małe ćwiczenia, ty i ja, żebyś mógł mieć chociaż przedsmak prawdziwego męskiego życia. Tylko takie życie ma jakąkolwiek wartość. Zdrowe! Wspaniale!
Villemann mruknął coś niewyraźnie w odpowiedzi.
Biedny Villemann, myślało jego rodzeństwo. On, który tak nie cierpi ślepej dyscypliny. Podejrzewali, że pułkownik zdaje sobie z tego sprawę i świadomie go dręczy, bo po prostu uwielbia wrzeszczeć na ludzi i dominować nad nimi. Gdyby sam znalazł się na miejscu zwykłego rekruta, inaczej patrzyłby na całą sprawę.
Rafael miał szczęście, bo u jego boku szła Wirginia. Kroczył przejęty i nie umiał znaleźć dla niej dość poetyckich określeń, co tam poezja, w ogóle nie był w stanie wykrztusić z siebie słowa.
Kiedy zaś jej dłoń przypadkiem dotknęła jego ręki, musiał panować nad sobą ze wszystkich sil, by nie pochwycić dziewczyny w objęcia. A kiedy ona świadomie szukała jego ręki, był tak wzruszony, że z trudem oddychał. Uścisnął drobną dłoń i miał wrażenie, iż zaraz skona ze szczęścia.
Ale, oczywiście, nic takiego się nie stało.
Taran i Danielle zostały nieco za wszystkimi. Taran objęła szczupłe ramiona młodszej towarzyszki.
– No, Danielle, jak tam twoje sprawy?
Zapytana pochyliła głowę, wyglądała teraz bardzo żałośnie.
– Chcę wracać do Theresenhof.
– Nie ty jedna.
Danielle uniosła głowę.
– Ale ja chcę jeszcze dalej, chcę w ogóle odjechać, gdzie mnie oczy poniosą, jak najdalej od wszystkiego!
– Aha, to już aż tak zabrnęłaś – rzekła Taran, która uważała się za osobę niezwykle doświadczoną. – Ale widzisz, moja mała, możesz sobie jechać, jak daleko chcesz, jednak od samej siebie nie odjedziesz. Podróż nic nie pomoże na to, co nosimy w sobie.
– Masz rację – westchnęła Danielle. – Najbardziej ze wszystkiego chciałabym po prostu odjechać od moich problemów. Chociaż akurat w tej chwili chcę być jak najdalej od tej malej, żałosnej…
– Myślisz o Wirginii? Ale ona przecież niczemu nie jest winna. I Dolg wcale się nią nie zajmuje.
– Dolg nie.
Taran przyglądała jej się spod oka.
– Chodzi ci o Villemanna? – zapytała przeciągle.
Danielle nie odpowiedziała. Po prostu odwróciła twarz.
– W takim razie uważam, że powinnaś podziękować młodej pannie von Blancke – rzekła zdecydowanym tonem Taran.
– Dlaczego mam dziękować? Jeśli on się z nią ożeni…
– Ech, wyciągasz zbyt pochopne wnioski. Znamy tych ludzi drugi dzień. A poza tym wszystko wskazuje na to, że ona woli twojego brata.
– Tak myślisz? – rozjaśniła się Danielle. Zaraz jednak znowu zmarkotniała. – Ale to nie przeszkadza, że Villemann jest nią bardzo zainteresowany. I że będzie mu przykro, jeśli ona go nie zechce. Och, Taran, czuję się taka odrzucona! Taka sponiewierana!
– Sądzę, że Villemann czuje się jeszcze gorzej – stwierdziła Taran. – Żadna z jego wybranek go nie chce.
– Och, ale ja…
– Co takiego? – zapytała Taran, gdy Danielle zamilkła.
– Nie, nic.
Taran uśmiechnęła się pod nosem bardzo zadowolona.
Tego pięknego i bardzo ciepłego jesiennego dnia stary pułkownik nie pojawił się na obiedzie. Poszedł do proboszcza, by omówić sprawy pogrzebu swojej synowej.
Bez pułkownika, ale za to z Taran nastrój. przy stole był niewątpliwie dużo sympatyczniejszy. Prefekt również zasiadł do posiłku i wszyscy zachowywali się tak, jakby chcieli przynajmniej na chwilę zapomnieć o tragedii.
Kapitan był z tego najwyraźniej bardzo zadowolony.
Przed obiadem na spacerze w parku omal nie wyznał Taran, że nie jest w stanie żałować swojej zmarłej małżonki. Zbyt długo go upokarzała swoją wyniosłością, po prostu zniszczyła ich małżeństwo.
Obiad upływał w sympatycznej atmosferze, wszyscy mówili o całkiem obojętnych sprawach. Tym bardziej więc byli zaszokowani pojawieniem się kogoś absolutnie nieoczekiwanego.
Najpierw coś zaczęło się dziać z Wirginią.
Brązowe oczy dziewczyny stały się większe niż normalnie. Przestała jeść i jak zaczarowana patrzyła w stronę schodów, skąd dochodziły jakieś dziwne odgłosy podobne do jęku. Po chwili z hałasem odrzuciła nóż i widelec, zerwała się na równe nogi i wybiegła, jakby chciała się gdzieś schować. Rafael zamierzał pobiec za nią, lecz Dolg chwycił go za ramię i pociągnął tak mocno, że usiadł z powrotem na swoim miejscu.
Po schodach szła jakaś dziwna postać.
14
Lilly zapomniała o swoich eleganckich manierach i zaklęła:
– O, do cholery…
– Kto nie zamknął drzwi? – syknęła Milly ze złością. -Kristoffer, powinieneś był powiedzieć, żeby…
Po raz pierwszy usłyszeli wtedy imię kapitana, ale żadne z gości nawet tego nie spostrzegło, bo całą ich uwagę pochłaniała dziwna osoba na schodach.
Była to starsza kobieta o czerwonosinej twarzy z przekrzywioną jak czapka wesołego woźnicy peruką. Białą, bardzo ładną i bardzo drogą peruką, która niegdyś musiała być prawdziwym dziełem sztuki. Teraz wyglądała jak długo używane wronie gniazdo. Kobieta mamrotała przez cały czas coś sama do siebie zachrypłym głosem pijaczki. Mimo że trzymała się kurczowo poręczy, szła chwiejnie. Jej ubranie wyglądało, jakby sypiała w nim od dawna, choć kiedyś musiały to być bardzo piękne rzeczy. Kiedy podeszła bliżej drzwi, zebrani przy stole poczuli od niej kwaśny odór.
W końcu kapitan zdołał się wyrwać z odrętwienia. Zaczął głośno wzywać służbę, lecz nikt się nie pokazał. Kiedy Taran spojrzała na niego pytająco, rzekł krótko:
– Moja matka.
– A ja myślałem… – zaczął Rafael. – Pułkownik mówił, że ona…
– Że nie żyje? Nie, tak nie powiedział. Mówił, że utrącił żonę. I zapewniam państwa, że moja matka ma najlepszą opiekę, jaką możemy jej dać, ale państwo sami widzą, tu już niewiele można zrobić.
Owszem, wszyscy rozumieli to bardzo dobrze.
– Proszę wybaczyć mojej córce, że tak uciekła – dodał kapitan. – Ona się bardzo wstydzi za swoją babkę.