Выбрать главу

– Oczywiście – bąknęła Taran.

Starsza pani kierowała się prosto do stołu. Na jej wargach, odsłaniając brak wielu zębów, błąkał się diabelski, zdecydowany uśmieszek.

– Nie, no coś takiego! Siadacie do stołu beze mnie? I Lilly zajmuje moje miejsce? Jazda stąd, łachudro, bo idzie pani tego domu!

Przestraszona Lilly wstała natychmiast. Pułkownikowa mówiła teraz bardzo słodkim głosem:

– Kristoffer, moje dziecko, co te okropne baby zrobiły z syneczkiem mamusi?

Uczyniła ruch, jakby chciała go objąć, ale kiwnęła się w tył i o mało nie upadła. Kapitan rzucił się, by ją przytrzymać. Wszyscy widzieli, że bijący od niej zapach napełnia go obrzydzeniem.

– Już dobrze, droga mamo. Zaraz ktoś przyjdzie, żeby się tobą zająć.

Starsza pani machała rękami, by pokazać, że chce usiąść. On jednak trzymał ją mocno i zdawał się nie zauważać jej wysiłków.

– Nieee – wydyszała przejęta. – Iluż to widzę tutaj ślicznych chłopców! Dlaczego mi o tym nie powiedziałeś? Kristoffer, przedsss… Przedstaw mi ich!

– To jest Rafael, syn księżnej Theresy von Habsburg – zaczął kapitan niechętnie.

W zamglonych oczach starszej damy pojawiły się filuterne błyski.

– No, no, jesteś naprawdę słodziutki! Habsburg, powiadasz? No, no, bo widzisz, ja sama mam w żyłach sporo błękitnej krwi. Nie, na taką okazję to powinnam włożyć moją różową toaletę! Ale mogę się założyć, że nie zgadniesz, ile tak naprawdę mam lat, chłopczyku! No, spróbuj!

Rafael odchylił się do tylu, jakby chciał się cofnąć. – Zgaduj, zgaduj – powtarzała dama kokieteryjnie.

– Mamo, daj spokój – bąkał kapitan.

Rafael nie odważył się nic powiedzieć. Najchętniej określiłby jej wiek na jakieś siedemdziesiąt pięć lat, ale się powstrzymał.

Z błyszczącymi oczyma pani wyjawiła triumfalnym tonem:

– Mam pięćdziesiąt lat! Nigdy byś nie zgadł, prawda? Ja wiem, że wyglądam znacznie młodziej, i wcale bym się nie zdziwiła, gdybyś zaczął mnie uwodzić. Nie, nie, i nie wzięłabym ci tego za złe, nie martw się. Tylko, widzisz, ja jestem mężatką – dodała sentymentalnie, kładąc rękę na ramieniu Rafaela. – Więc i tak nic by z tego nie było. O, a tu mamy jeszcze jednego ślicznego młodzieńca!

Rafael odetchnął z ulgą. Teraz odór starego alkoholu buchał w twarz Urielowi.

– Widzisz, chłopczyku o anielskiej twarzy, mój mąż jest pułkownikiem. Bardzo się stara, bym miała wszystko, czego potrzebuję, na moim nocnym stoliczku zawsze stoi karafka i kieliszek…

– Tak, a co innego można zrobić – bąknął kapitan do gości.

– Och, mój Boże, jeszcze jeden chłopiec – ucieszyła się stara dama na widok Villemanna. – Ty też jesteś urodziwy, ale myślę, że zostanę, jednak przy tym ciemnowłosym marzycielu. Jak to on ma na imię? Gabriel?

– Rafael.

– O właśnie. Czy zebrał się tu cały chór anielski? A może ja znalazłam się w niebie?

Śmiała się skrzekliwie, po czym znowu zaczęła swoje:

– Kristoffer, mój synku, czy te okropne siostry są dla ciebie niedobre? Nigdy nie powinieneś był się żenić z tą rozpustnicą, która sprowadziła do mojego domu wszystkie grzechy Sodomy i Gomory. Takie same jak ona rozpustnice, ladacznice, które nadal tu siedzą!

Lilly nie wytrzymała.

– Proszę mi wybaczyć, pani pułkownikowo von Blancke, ale czy nie stawia pani problemu na głowie? – zapytała cierpko, ale było widać, że boi się trochę tej dość bezceremonialnej damy.

Pułkownikowa spoglądała na nią mętnym wzrokiem. Coraz trudniej było jej się wysławiać:

– Mój ukochany sssyn hik… ma silną naaaturę… hik i ja baaardzo jestem… hik… z niego dumna. Ale to okrooopne ze strony wszystkich trzech sióstr hik… okroopne tak to wykorzystywać, jak to rooobicie… hik… Ja mam tylko jednego syyynka, Pan nie zechciał dać mi więcej dzieci… hik. Nie chcę, żeby go wykorzystywały kobiety bez serca!

– Mamo, myślę, że najlepiej będzie, jeśli teraz wrócimy na górę – rzekł kapitan ostrożnie.

Matka odepchnęła go stanowczym ruchem. Jej wzrok spoczął teraz na Dolgu.

Ludowe porzekadło powiada, że od dzieci i od pijanych można usłyszeć prawdę.

Pani pułkownikowa von Blancke zamilkła i przez chwilę mrużyła oczy.

– To jak sam Zły! – wrzasnęła nagle. – Powiedzcie no mi, czy ja trafiłam do nieba, czy wprost przeciwnie? Ten tutaj może należeć i tu, i tu.

Uczepiła się ramienia swego syna, jakby szukała u niego obrony przed ciosem. Zanim ktokolwiek zdążył coś powiedzieć, ona ciągnęła swoje:

– Jesteś urodziwy niczym anioł śmierci, mój chłopcze! Ale mnie się nie podobasz.

– Na ogół nie lubimy tego, czego nie pojmujemy – wtrącił Rafael. – Zapewniam panią jednak, że Dolg jest najwspanialszym człowiekiem na ziemi, obdarzonym wielkim sercem i najczystszym charakterem…

Uciszyła go niechętnym gestem, nie spuszczając oczu z Dolga. Była nim po prostu zafascynowana.

– Nie, nie, nie dlatego cię nie lubię, że… ech, do diabla! Przenikasz mnie na wylot, człowieku. Nie chcę tego! Nie pozwalam…

Zaczęła szlochać, a raczej należałoby powiedzieć ryczeć, przepitym głosem. W końcu kapitan zdecydował się na stanowcze działanie. Delikatnie, lecz zdecydowanie ujął matkę za ramiona.

– Idziemy na górę – oświadczył i pociągnął starszą damę w stronę schodów.

Po drodze pijana pułkownikowa zdążyła zobaczyć Taran i Danielle.

– O, nie, Kristofferze! Dwie nowe dziewczyny! Je też zdążyłeś już zbałamucić? – zachichotała nieprzyjemnie.

– Mamo, na Boga! To są krewne Habsburgów! A poza tym są naszymi gośćmi!

– Czy coś takiego cię kiedykolwiek powstrzymywało? Mój chłopcze, dlaczego ty nie możesz być znowu małym synkiem mamusi? – bełkotała sentymentalnie i zaraz zwróciła się do Danielle i Taran, wyciągając ku nim palec w oskarżycielskim geście: – Wy polujecie na Kristoffera, oczywiście… hik… oczywiście. Ale on jest zajęty. Ożenił się z tą nadętą rozpustnicą, która wprowadziła grzech do mojego domu. Gdzie się teraz podziewa? Chętnie powiedziałabym jej kilka słów prawdy.

Kapitan von Blancke ujął mocniej ramiona matki i siłą wprowadził ją na schody. Potykała się na każdym stopniu.

– Najwyraźniej jeszcze nie wie, że synowa nie żyje – szepnął Villemann do prefekta, który skinął głową.

Do jadalni wciąż docierał ze schodów bełkotliwy glos pułkownikowej. Nieustannie mówiła, jak się martwi o syna, że ma na myśli tylko jego dobro. Traktowała go jak piętnastolatka, przeciwko czemu on głośno protestował.

Narzekania starszej pani urwały się w końcu na słowach o grzechu pierworodnym i o ukąszeniu żmii, potem słyszeli jeszcze, że dopytuje się, gdzie jest jej kieliszek i dlaczego ją zamykają samą w pokoju.

– To nie nasza wina – odpowiedział kapitan, starając się opanować irytację. – Nie mamy innego wyjścia, dla ciebie tak jest najlepiej.

W końcu oboje zniknęli w korytarzu na piętrze. Milly skrzywiła się z obrzydzeniem:

– Pijana świnia!

– Ja bym to raczej nazwał straszną tragedią – wtrącił Dolg poruszony.

– Ja również – zgodził się z nim prefekt. – Pamiętam panią pułkownikową jako bardzo elegancką damę. Może trochę za bardzo dumną ze swojego syna, szczycącą się nim ponad miarę, ale to przecież nie jest największy grzech. Ale sprawy nie układały się dobrze. Pułkownik wściekał się, że małżonka „niszczy” chłopca, karał więc małego bardzo surowo za najmniejsze przewinienie, po czym, oczywiście, matka pocieszała jedynaka i rozpieszczała go jeszcze bardziej, w następstwie czego ojciec gniewał się… i tak dalej.

Biedne dziecko – westchnął Dolg, który stal teraz wraz z prefektem nieco na uboczu. Po chwili przyłączyła się do nich mała Wirginia, która tymczasem wróciła do jadalni i przestraszona spoglądała w stronę schodów.