Dolg mówił cicho:
– Jedna sprawa mnie zdumiewa. Jak to się dzieje, że w tych czasach niepokoju i zagrożenia wojną, w czasach takiego napięcia, gdy potrzebny jest każdy człowiek zdolny do noszenia broni, zarówno pułkownik, jak i kapitan siedzą sobie spokojnie w domu?
– To łatwo wyjaśnić. Kapitan był w służbie, jest on przecież najbliższym współpracownikiem i przyjacielem komendanta, ale został na kilka dni zwolniony dla przygotowania pogrzebu małżonki. Natomiast pułkownik nie pełni już swoich obowiązków. Został zdymisjonowany za naruszanie dyscypliny, ryte że w odwrotnym od potocznego rozumieniu, pan pułkownik mianowicie wymagał zbyt wiele od swoich podkomendnych, zbyt często stosował chłostę, co prowadziło nawet do okaleczeń żołnierzy. Kiedy doszło do tego, że uderzył żołnierza za to, iż ten nie okazywał odpowiednio dużego entuzjazmu, kielich się przepełnił.
– Uff! – westchnął Dolg. – Zdążyliśmy już zauważyć, że pułkownik również w domu stara się utrzymać żelazną dyscyplinę. Można sobie wyobrazić, co robił z żołnierzami, którzy musieli przecież być mu ślepo posłuszni. Ale mimo wszystko wolno mu nosić mundur?
– Służba żołnierska to jego życie. A poza tym nikogo przecież nie obchodzi to, co pułkownik nosi na sobie w domu. Nie, jego żonie nie było lekko. To wrażliwa kobieta o gorącym sercu, która, niestety, zawsze miała słabość do mocniejszych trunków.
Pojawiły się obie służące o męskim wyglądzie i wbiegły szybko na górę. Zaraz też dał się słyszeć glos kapitana besztającego je za niedostateczną opiekę nad jego matką. A więc to one były pielęgniarkami pułkownikowej? Czy może raczej należałoby powiedzieć: strażniczkami uwięzionej.
Wreszcie kapitan zszedł na dół.
– Proszę nam wybaczyć ten nieprzyjemny incydent – powiedział skrępowany. – Czy możemy wrócić do stołu?
Wszyscy powoli zaczęli zajmować swoje miejsca. Deser wyglądał smakowicie, legumina na gorąco, posypana dużą ilością cynamonu i cukru, z oczkiem masła pośrodku. Wszystko to, niestety, zdążyło już wystygnąć i stężeć.
Dolg siedział obok swojej siostry. Widział, z jakim zapałem próbuje deseru, i nie dziwił się, danie prezentowało się bowiem bardzo zachęcająco.
Ale wzięła do ust tylko jedną łyżkę potrawy, potem uniosła głowę z dziwnym wyrazem twarzy, jakby z niedowierzaniem. Dolg widział, że nie przełknęła tego, co miała w ustach, skrzywiła się nieprzyjemnie i…
Rzucił okiem na jej talerz. Następnie na swój. Po czym wytrącił łyżkę z ręki Taran i szarpnął ją mocno za ramię.
– Nie połykaj tego! – krzyknął. – Chodź do ogrodu, musisz to wypluć!
Posłuchała natychmiast. Uriel podbiegi ze szklanką wody i prosił, by starannie przepłukała usta, ale żeby za nic na świecie nie przełknęła ani kropli. Przyłączył się do nich prefekt i teraz wszyscy trzej otaczali Taran, która prychała, krzywiła się i krzyczała ze strachu i obrzydzenia, plując na wypielęgnowane przez Symeona rabatki.
W końcu opanowała się, zaczęła spokojniej oddychać i wytarła usta.
Dziękuję ci, Dolg – wykrztusiła. – Wiecie, to było bardzo słodkie i naprawdę można by się dać nabrać. Ale miało oprócz tego jakiś taki nieprzyjemny smak, że ja…
O mój Boże, Dolg, co to było?
– Nie wiem – odpowiedział. – Ale w twoim cynamonie zobaczyłem jakieś ciemniejsze ziarenka, które musiały zostać rozsypane, kiedy deser był już na talerzu.
Prefekt pospieszył do jadalni, by zabrać talerzyk z fatalnym deserem, lecz Villemann już to przezornie zrobił. Trzymał go teraz mocno w rękach tak, by nikt nie mógł talerza ani wytrącić, ani odebrać.
Wszyscy wyglądali na wstrząśniętych. Wstali od stołu, bo przecież już i tak nikt by nic nie zjadł. Przyglądali się swoim talerzom, te jednak wyglądały normalnie. Z wyjątkiem talerzyka Villemanna. Na nim znajdowały się te same szare ziarnka, co na deserze Taran.
Prefekt wziął na palec jedno ziarenko z talerzyka Taran i bardzo ostrożnie spróbował. Następnie spróbował też ziarenko wzięte z talerza Villemanna.
– Trucizna na szczury? – spytał Villemann cicho.
– Tak mi się zdaje – odparł prefekt. – Ale trzeba to zbadać. – Rozejrzał się wokół. – Kiedy pułkownikowa zeszła na dół, zrobiło się wielkie zamieszanie, zresztą później, gdy kapitan odprowadzał ją na górę, też wszyscy tylko na nią patrzyli. Wstaliśmy od stołu, chodziliśmy po jadalni, nikt się niczym innym nie zajmował.
Po długim milczeniu Rafael stwierdził:
– Nie sądzę, by to mógł zrobić kapitan. Podczas największego zamieszania był na schodach.
Prefekt skinął głową.
– A ktoś inny?
– A czy trucizna nie mogła się znajdować na talerzach od samego początku? – zapytała Taran.
– To możliwe, choć nie przypuszczam. Z jakiego powodu służba miałaby truć gości? Poza tym te szare ziarenka leżą na samym wierzchu, na warstwie cukru i cynamonu. Nie są też takie wilgotne. Nie, ja myślę, że owa tajemnicza szara substancja została rozsypana dopiero co. Czy mogę obejrzeć wasze ręce? I kieszenie? U wszystkich.
Oględziny jednak nie dały pozytywnego rezultatu. Prefekt rozglądał się, czy gdzieś w kącie nie porzucono jakiegoś woreczka czy torebki, także bez skutku.
Po godzinie musiał dać za wygraną. Właśnie wrócił Villemann, który z całym talerzem deseru został wysłany do przyjaciela prefekta, chemika.
Tymczasem wszyscy rozeszli się do swoich zajęć. Danielle i Dolg poszli do biblioteki szukać książki, w czym pomagali im Taran z Urielem. Rafael poprosił Wirginię o chwilę rozmowy, na co ona zgodziła się bardzo chętnie, natomiast prefekt z Villemannem zajęli się ostatnią częścią domu, której jeszcze nie sprawdzili, mianowicie piwnicami.
W pewnym momencie do biblioteki weszła wysoka Lilly, zdenerwowana i przestraszona. Prosiła Taran o rozmowę, lecz Uriel, który teraz nie spuszczał ukochanej z oczu, upierał się, że będzie jej towarzyszył. Taran jednak domyślała się, o co chodzi.
– Mój drogi, to rozmowa dwóch kobiet – tłumaczyła łagodnie. – Usiądziemy tam w okiennej niszy, to będziesz nas przez cały czas widział.
Lilly przyjęła te słowa z wyraźną ulgą, więc Uriel ustąpił.
– Naprawdę nie mam się z tym do kogo zwrócić – zaczęła Lilly, gdy zostały same. – Trudno o takich sprawach rozmawiać z mężczyznami, a twoja kuzynka wydaje się zbyt młoda i niewinna… Ona ma na imię Danielle, prawda?
Taran potwierdziła skinieniem głowy. W głębi duszy zastanawiała się, co też mogą oznaczać „takie sprawy”, jak to określiła Lilly, i dlaczego ona sama, Taran, nie wydaje się młoda i niewinna. Ale co tam, ciekawość była silniejsza od urazy.
– Ja chciałam tylko powiedzieć, że to nie z mojej winy stało się tak, jak się stało – wybuchnęła Lilly.
Taran patrzyła na nią z uprzejmą, wyrażającą zainteresowanie miną. Lilly nie byla ładna. Zbyt koścista i niezdarna, w ogóle nie miała talii, nogi i ręce chude, jakby pozbawione mięśni, i wciąż nie wiedziała, gdzie podziać te ręce, składała je, rozkładała, załamywała, jakby jej przeszkadzały. Twarz też miała brzydką, ale głównie za sprawą ponurej miny, którą niezmiennie prezentowała.
– Byłam najstarszą z trzech sióstr – mówiła dalej. – Nasi rodzice i pułkownikostwo postanowili, że Kristoffer ożeni się ze mną. Ja bardzo tego chciałam, on jednak zakochał się w mojej siostrze, zerwał zaręczyny i poślubił ją zamiast mnie. Był to w swoim czasie głośny skandal. Rok temu nasi rodzice zmarli, a ja i Milly nie miałyśmy się gdzie podziać. Myślę, że nasza siostra, kapitanowa, zaprosiła nas tutaj kierowana złymi uczuciami i potrzebą zademonstrowania mi swojej wyższości. Chciała, żebyśmy widziały, jak jej się poszczęściło i jakie wspaniale życie prowadzi. Ona… Ona upokarzała nas na każdym kroku, byla, mówiąc otwarcie, zła!