– Kapitanie von Blancke, co panu wiadomo o zniknięciu tego chłopca? – zapytał prefekt.
– Nic więcej poza tym, że nieoczekiwanie przestał się pokazywać – odparł kapitan zgnębiony. – Bywał przecież częstym gościem w naszym domu jako kolega mojej córki, ale nigdy bym nie przypuszczał, że znajdziemy go tutaj!
– Pułkowniku von Blancke, a co panu o tym wiadomo?
Nic – odparł z widocznym wysiłkiem. – Bo, rzeczywiście, jak powiedziano, często odwiedzał Wirginię, ale ja, niestety, wiem bardzo niewiele o dzisiejszej młodzieży.
– Kiedy on właściwie zniknął? – zapytał Dolg.
– No właśnie, kiedy to było? – poparł go prefekt. – Czy to czasem nie zimą? Jakieś trzy kwartały temu?
Stali w milczeniu, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć. W końcu odezwał się Villemann:
– Został uduszony, dokładnie tak jak pańska małżonka, kapitanie. Sznur na szyi. Wciąż tam jeszcze jest. Węzeł prymitywny, ale skuteczny.
– Tak jest.
Wszyscy goście myśleli to samo: Chłopiec musiał zginąć, ponieważ – tak jak znacznie później żona kapitana – odkrył, co naprawdę dzieje się w tym domu. Ktoś się postarał, by chłopiec zachował milczenie.
I znowu cios najboleśniej dotknął małą Wirginię. Utraciła towarzysza zabaw, potem zaginęła matka, teraz okazało się, że oboje nie żyją.
Trzeba ją zabrać z tego domu, zanim jej się też coś przytrafi. Żeby tylko Dolg znalazł tę nieszczęsną książkę, to znikną stąd wszyscy jak najszybciej. Nawet by nie czekali do nocy!
Prefekt uznał, że ma teraz aż nadto spraw do wyjaśnienia. Małżonka kapitana i chłopiec z sąsiedztwa zostali zamordowani. Ktoś podjął też próbę zamordowania dwojga gości, Taran i Villemanna. Villemann był co prawda znakomitym asystentem, lecz prefekt czul, iż musi sprowadzić posiłki.
Bonifacjusz Kemp? To bardzo zdolny człowiek. Z pewnością uda się go wypożyczyć na parę dni. Kapitan von Blancke jest przecież przyjacielem komendanta garnizonu.
W tym właśnie momencie prefekt podjął niewłaściwą decyzję. Posłaniec, którego pchnął do koszar, niebacznie wspomniał komendantowi o tym, jakich to kapitan ma gości. Był ktoś, kto usłyszał te słowa.
Nareszcie, nareszcie jakiś ślad rodziny czarnoksiężnika, która przepadła jak kamień w wodę!
Popołudnie. Wilgotny, zupełnie zaskakujący jak na tę porę roku, dławiący upal ogarniał miasto.
Dom pogrążony był w ciszy, niektórzy drzemali po obiedzie, inni wrócili do własnych zajęć. Wirginia poszła do swego pokoju, skąd przez jakiś czas słychać było jej rozdzierający płacz. Potem jednak wszystko umilkło, być może zasnęła.
Rafael błądził niespokojnie po ogrodzie, raz po raz spoglądał w stronę okna Wirginii, ale nie chciał przerywać jej snu, którego z pewnością bardzo potrzebowała. W końcu Taran, nieco zirytowana, poprosiła go, żeby przestał tak krążyć w kółko jak mężczyzna oczekujący na rozwiązanie swojej żony, wobec czego urażony Rafael poszedł do biblioteki i usiadł w kącie.
Tutaj panował spokój. Dolg nieustannie szperał pośród tysięcy tomów tego niezwykle bogatego księgozbioru, nadal jednak nie wiedział, czego tak naprawdę szuka. Danielle też tutaj była, spała na kanapie, Villemann natomiast wciąż dotrzymywał towarzystwa prefektowi podczas przesłuchań służby.
Domownicy wycofali się do swoich pokoi.
Do biblioteki przyszli Taran i Uriel.
– Czy nie możesz szybciej szukać tej przeklętej książki, żebyśmy mogli się stąd ulotnić? – spytała Taran niecierpliwie. – W tym domu z każdego kąta wieje grozą.
– A nie chcesz poprosić duchów o pomoc? – podsuwał Uriel.
– Nie wolno mi – odparł Dolg. – Cień powiedział, że z tą sprawą dam sobie radę sam, skoro mam takie dobre… – zamilkł na chwilę, a potem dokończył stłumionym głosem: -… narzędzia.
Patrzyli na niego zdziwieni.
– Do jakiego stopnia właściwie człowiek może być głupi – rzeki Dolg z wyrzutem pod własnym adresem. – Zapomniałem, co dokładnie Cień powiedział.
– Co masz na myśli? – spytał Rafael, który na ten moment zapomniało uwielbianej Wirginii.
– No tak, książka ma coś wspólnego ze Świętym Słońcem. Podobnie jak nasze kamienie. Villemann! Gdzie jest Villemann?
Nikt nie wiedział. Wszyscy oprócz Dolga pobiegli go szukać.
Po chwili przyszedł razem z prefektem i tymi, którzy go szukali, to znaczy z Taran, Rafaelem i Urielem. Danielle obudziła się i też przyłączyła do towarzystwa. Z gorąca pot perlił się na jej czole.
– Proszę mi wybaczyć, panie prefekcie – rzekł Dolg.
– Nie chciałem pana obarczać naszymi prywatnymi zmartwieniami, ale skoro pan tu jest… Proszę mi tylko obiecać, że zaraz pan zapomni o tym, co tu widział.
Prefekt słyszał co nieco o niezwykłych zdolnościach Dolga i Móriego, ale szczerze mówiąc, nie bardzo w nie wierzył. Obiecał więc, lekko rozbawiony, że oczywiście, o wszystkim zapomni.
– Villemann! – Dolg niecierpliwie strzelił palcami.
– Wyjmij niebieski kamień! Szybko!
Villemann natychmiast zaczął wyjmować klejnot z woreczka u paska.
– A dlaczego nie czerwony? – spytała Taran cicho.
– Nie, nie tutaj – uciął. – To znalezisko, jeśli oczywiście znajdziemy książkę, będzie oznaczało krok naprzód – dodał Dolg. – Danielle! Stań przy drzwiach i pilnuj, żeby nikt tu nie wchodził!
Nareszcie Villemann zdołał wydobyć kamień i promienny blask rozjaśnił pokój.
– Panie Jezu! – szepnął prefekt. – Co to jest?
– Jeden ze świętych kamieni Lemurów – powiedział Dolg sucho.
Tyle szacunku żywili dla prefekta, że zdecydowali się powiedzieć mu prawdę.
Kamień lśnił i mienił się intensywniej niż kiedykolwiek. Fale światła popłynęły na pokój, kiedy Dolg uniósł klejnot w górę.
– Dobrze, ale co to za kamień? – pytał prefekt Taran. – Wygląda jak wspaniały szafir.
– Tak, bo to jest szafir. Równego mu nie ma na ziemi.
– Rozumiem – odparł prefekt głucho. Wpijał się wzrokiem w niebieską kulę.
Powoli promienie układały się w wiązkę skierowaną na jedną z dłuższych ścian sali.
– No! To przynajmniej wiemy, gdzie nie powinniśmy szukać – ucieszył się Dolg. – Jestem tylko wściekły sam na siebie, że prędzej na to nie wpadłem. Cień powiedział mi przecież wyraźnie, ale ja musiałem widocznie myśleć wtedy o czym innym.
– A poza tym nie powinieneś nadużywać kamieni – próbował go usprawiedliwiać Uriel.
– Tak, masz rację. Ale w tym przypadku…
Rafael sprawiał wrażenie wdzięcznego za cale to opóźnienie. Dzięki temu mógł dłużej być z Wirginią, miał czas przekonać ją, by razem z nimi opuściła dom.
Danielle traktowała swoje zadanie z największą powagą. Co parę minut informowała, że nikt nie nadchodzi.
W milczeniu patrzyli, jak wiązka niebieskich promieni kieruje się ku wysokiej szafie.
– Ale tam chyba nie ma żadnych książek – rzekł Villemann.
– Tego nie wiemy – odparł Dolg.
Podszedł do szafy i przekręcił mały kluczyk w zamku.
W środku na półkach stało kilka statuetek, z pewnością bardzo wartościowych, duży wazon i miseczka. Na samym dole leżał plik jakichś pism oraz zawinięta w papier niewielka paczka.
Dolg trzymał w uniesionych dłoniach szafir tak, by wiązka promieni mogła wskazać właściwy kierunek.
– To paczka – stwierdził Rafael cicho.
– Tak, bez wątpienia. Została zaadresowana do… Zdumiony patrzył na otaczającą go gromadkę.
– Do pani pułkownikowej!
Danielle wtrąciła cieniutkim głosikiem: