Выбрать главу

– Nie żartuj, Taran – przerwał jej Villemann udręczonym głosem. – Musimy powstrzymać Rafaela, zanim zdąży zrobić sobie krzywdę.

– Jak mamy go powstrzymać, poleciał przecież niczym wicher – mówiła Taran jak zwykle beztrosko, ale widać było, że teraz jest naprawdę przestraszona. – Co z nim?

Z tobą zresztą też.

Villemann nic tym razem nie powiedział. On też zdawał sobie sprawę z tego, że nie zdołają dogonić Rafaela. – Poślijmy Nera – zaproponował Dolg.

– Oczywiście! Nero! Szukaj! Idź do Rafaela! Szybko, idź! Rafael! Gdzie on jest?

Pies wpatrywał się uważnie w Villemanna. Zadanie? Hurrra!

Z nosem przy ziemi zwierze, ruszyło tropem Rafaela i wkrótce zniknęło na ulicy.

– Jeśli ktoś może przywołać go do rozsądku, to jest to z pewnością Nero – powiedział Villemann.

– Do rozsądku? Dlaczego Rafaelowi brak rozsądku? -zdziwiła się Taran coraz bardziej zniecierpliwiona. – Czy możesz nam to nareszcie wytłumaczyć?

– Teraz nie mogę – uciął jej brat. – Muszę najpierw dojść do siebie.

Villemann zrobił się nagle bardzo dorosły. Nie był to już ten radosny chłopiec, który kołysał się na sznurze na kościelnej dzwonnicy z rozwianym włosem, roześmiany od ucha do ucha ze szczęścia.

Teraz był to mężczyzna. W dodatku głęboko Wieszczę- śliwy i zatroskany o swego przyjaciela.

I o coś jeszcze, o czym jednak nie chciał mówić. Pajęczyca stała z tylu za wszystkimi i czuła, że wybrała jak najgorszy moment. Nikt nie miał dla niej czasu. Wszyscy tłoczyli się wokół tego młodego blondyna imieniem Villemann.

Ona zaś nie przywykła, by ją ignorowano.

Czy nie powinna teraz zawyć jak prawdziwa wiedźma? Czy też musi wykrzyczeć wiązankę okropnych przekleństw, żeby zwrócić na siebie ich uwagę?

W tej właśnie chwili po schodach dosłownie spłynęła jakaś istota o anielskim wyglądzie, ubrana, o zgrozo, od stóp do głów na biało, tak jak Pajęczyca, tylko że tę małą opromieniał jeszcze blask młodości.

Villemann spojrzał w stronę hallu i drgnął na widok przybyłej, jakby chciał uciekać.

– Pójdę poszukać Rafaela – mruknął.

Pajęczyca zauważyła, że Dolg miał ochotę mu towarzyszyć, ale z łatwością odczytała niepokój w jego wzroku, który skierował najpierw na nią, a potem na swoich towarzyszy.

Nie chciał, by zostali tu z nią, sami.

Ukryła uśmiech zadowolenia. Co on sobie wyobraża? Dla niej ta cała reszta jest bez znaczenia. Chce tylko jego. I teraz jest już blisko celu.

Istnieje tylko jedna przeszkoda: Otacza ich zbyt wielu ludzi.

Jak to zrobić, by znaleźć się z nim sam na sam? Myśl, Marie-Christine, myśl!

Rafael otrząsnął się z największego szoku. Dotarł do rzeki i całkiem pozbawiony sił osunął się na ziemię, bardzo daleko od tego potwornego domu.

Nie był w stanie myśleć. Odpędzał od siebie każdą myśl, jaka pojawiała się w jego głowie.

Rzeka ciągnęła go z nieprzepartą siłą. Wabiła. Wiedział, że nigdy nie potrafi zapomnieć tego, co zobaczył.

To prawda, że znal ją zaledwie drugi dzień, ale przecież była odpowiedzią na jego marzenia…

Gwałtownie wciągał powietrze. Znowu osaczyły go złe myśli.

Rafael czuł się strasznie, wciąż bardzo głęboko oddychał, to trochę pomagało. Wszystkie jego marzenia legły w gruzach, wszystkie, wszystkie! Nie, nie myśl o tym, nie wracaj do tamtego!

A mimo to potworne obrazy przesuwały się przed oczyma… Nie, zniknijcie!

Rzeka… Szemrząca, tocząca się woda.

Zapomnienie na zawsze. Nirwana pozbawiona wszelkich wizji, bez ponurych obrazów pod powiekami.

Drgnął gwałtownie, gdy mokry pysk wsunął mu się pod pachę.

Nero.

Uszczęśliwiony i dumny, że go znalazł, Nero tulił pysk do policzków Rafaela. Wysoko uniesiony ogon pracował radośnie, a różowy jęzor zwisał niczym krawat.

Wtedy Rafael się załamał, otoczył ramionami kudłaty kark i wybuchnął rozpaczliwym szlochem. Nikt by go tu nie usłyszał, bo rzeka zagłuszała płacz, nikt też go nie widział.

Z wyjątkiem Nera, ale ten przecież niczego nie rozpowie.

Po dłuższej chwili wstał i obaj z Nerem ruszyli w drogę powrotną. A kiedy zobaczyli zdążającego ku nim Villemanna, Rafael pomachał do przyjaciela.

Najgorszy kryzys miał za sobą. Obaj z Villemannem uzgodnili, że niczego nie należy ukrywać.

18

Burza od dawna krążyła po okolicy, wciąż jednak omijała miasto. Powietrze było nieznośnie gęste i wilgotne, wisiało nad ziemią jak lepka chmura, przesłaniając oko liczne wzgórza.

Kiedy Villemann i Rafael wrócili, goście nadal siedzieli w salonie i prowadzili uprzejmą rozmowę. Pajęczyca była wściekła, wciąż przybywało ludzi, pojawił się na przykład starszy oficer aż kipiący zmysłowością, która, co gorsza, nie do niej była skierowana. Z tym samcem chętnie by spędziła parę chwil.

Z prefektem natomiast nie, źle znosiła jego obecność. A jeszcze gorzej obecność dwóch podstarzałych panien, które też nie wiadomo skąd się pojawiły. (Jakoś nie brała pod uwagę, że sama jest mniej więcej w tym wieku, co obie siostry. Jej się, wydawało, że,jest wiecznie młoda).

Czy powinna poprosić tego Dolga, by towarzyszył jej do gospody, w której się zatrzymała? Może powiedzieć, że obawia się napadu? Albo że boi się burzy. Na dworze pociemniało przecież i gdzieś ponad górami raz po raz rozlegał się daleki grzmot.

Akurat wtedy weszli obaj młodzieńcy z bardzo zgnębionymi minami. Czyżby coś wiedzieli?

Nie, to upokarzające, ale żaden nie spojrzał ani razu w jej stronę.

Rafael stal w milczeniu biały niczym kreda. Pierwszy, zaczął mówić Villemann.

– Kapitanie von Blancke – powiedział. – Bardzo nam przykro, że musimy pana zranić, ale poznaliśmy tę złą siłę w pańskim domu.

Kapitan zamrugał gwałtownie i otworzył usta, żeby zaprotestować, lecz Villemann zdążył się już zwrócić w inną stronę.

– Panie prefekcie, wiemy, kto zamordował Frantzla. A idąc tym tropem zdołamy też pewnie rozwiązać zagadkę śmierci. małżonki pana kapitana.

– Tak, myślę, że tak. Ale coście odkryli? Czy to ma jakiś związek ze stanem szoku, w jakim obaj młodzi panowie dopiero co nam się ukazali?

– Ma, i to wielki. Byliśmy świadkami czegoś… niepojętego. Czegoś tak obrzydliwego i odpychającego, że trudno znaleźć słowa.

Twarz pułkownika zrobiła się purpurowoczerwona. Rozglądał się za jakąś możliwością wyjścia, siedział jednak na kanapie za stołem i po obu stronach miał kogoś, więc trudno byłoby mu się wydostać. Wirginia natomiast poderwała się bezszelestnie ze swojego miejsca, lecz Villemann zdołał ją zatrzymać. Zmusił dziewczynę, by na powrót usiadła.

Zebrani nie rozumieli niczego.

– Kapitanie von Blancke – rzekł Villemann. – Pańska matka mówiła o „pojawieniu się kąsającej żmii”. My sami rozmawialiśmy o tym, jak trudne musiało być pana życie pod dominacją takiej silnej osobowości jak pański ojciec.

– Nonsens – burknął pułkownik. – Chłopak był po prostu niemiłosiernie rozpieszczony. Na tym polega nieszczęście.

Villemann udał, ze tego nie słyszy. Spojrzał tylko na kapitana, któremu dziwnie poczerwieniały uszy.

Mówiliśmy, że dziecku, które ma dominujących rodziców, trudno jest rozwinąć własną osobowość, ale że w następnym pokoleniu znowu może się ta siła odrodzić. I śmialiśmy się na myśl, że to mała Wirginia miałaby być tą osobą obdarzoną silną wolą.

Wirginia prychnęła po dziecinnemu, jakby ta myśl wy dala jej się wyjątkowo głupia.

Wszyscy milczeli. Nawet Pajęczyca słuchała z uwagą Villemann mówił dalej:

Trudno nam było znaleźć jakieś powiązania między wszystkimi zbrodniczymi poczynaniami: zamordowanie pańskiej małżonki, Frantzla, ataki na Danielle, Taran i mnie. Teraz wszystko zaczyna się układać w całość, gdyż znaleźliśmy, jeśli tak mogę powiedzieć, wspólny mianownik.