Rozmawiali tak, jakby Wirginii nie było w pokoju. Ale ona była. Znowu zaczęła się szamotać.
Na dworze rozległ się kolejny grzmot. Nie zagłuszył jednak odgłosu przypominającego strzał, który dał się słyszeć na piętrze.
Wszyscy zamarli. W tym momencie trzymający nieco rozluźnili chwyt i Wirginia zdołała im się wyrwać. Wtedy dopiero w pokoju zapanował chaos.
19
Podczas tej wielce nieprzyjemnej rozmowy Dolg zachowywał się niezwykle pasywnie, Jego przyjaciele dobrze wiedzieli, dlaczego tak jest. Komplikacje erotyczne nigdy go nie interesowały. Natomiast nie spuszczał z oka obcej damy. Przez cały czas.
Ona również odnosiła się do wydarzeń z dystansem. Nie przeszkadzała tym dziwnym ludziom w załatwianiu swoich ponurych spraw. Poza tym w czasie burzy czuła się zwykle nie najlepiej. Była zbyt wrażliwa, zbyt podatna na energię, którą uwalniały wyładowania atmosferyczne. Przytłaczało ją to niczym potężna fala, działało jej na nerwy, była ociężała i zmęczona.
To niedobry stan.
Pajęczyca czekała jednak na swój czas. Teraz postanowiła, że dość, dłużej czekać już nie może.
Wirginia jak szalona pomknęła schodami na górę, lecz Villemann i prefekt rzucili się za nią i zdołali ją pochwycić za nogi. Dziewczyna zsunęła się po schodach, krzycząc przy tym przejmująco.
Z góry wołały obie amazonki:
– Słyszałyśmy strzał!
Pułkownikowa, opróżniając drugi kieliszek, powiedziała ironicznie:
Tego było trzeba, żeby was nareszcie obudzić.
Strażniczki rzuciły się na nią i zaczęły ją ciągnąć za sobą. W najmniejszym stopniu nie zainteresowały się tym, że siedzi przy stole i właśnie pije. Chodziło im tylko o to, że wyszła ze swego pokoju i znajduje się na wolności.
Kapitan siedział w kącie i głośno zawodził. Obie jego szwagierki, korzystając z okazji, próbowały wybiec z domu.
Ale Pajęczyca była szybsza, zwinnie niczym gronostaj skoczyła ku drzwiom.
– Teraz moja kolej – oznajmiła słodko.
Nawet Wirginia, przytrzymywana przez prefekta i Villemanna, zamilkła na dźwięk jej głosu. Panowie podnieśli ją z podłogi i stała teraz pomiędzy nimi. Nie spuszczała oczu z Francuzki.
– Miejcie się na baczności! – ostrzegł Dolg swoich przyjaciół. – Ta kobieta to nie amatorka jak Wirginia, ona jest o wiele groźniejsza.
– Skąd wiesz? – zapytała Taran.
– Ta kobieta ma na sobie znak rycerskiego zakonu, znak Słońca.
Czy on naprawdę widzi mnie na wylot? pomyślała Pajęczyca.
Dolg oczywiście nie miał takiej zdolności, jednak ostrzeżony przez czerwony kamień doszedł do właściwego wniosku.
Na moment w hallu zaległa kompletna cisza.
– Bardzo bym teraz chciał mieć mój ognisty miecz – mruknął Uriel do ucha Taran, ale oboje stali bez ruchu.
– Tak – odparła równie cicho. – Naprawdę szkoda, że zostałeś pozbawiony anielskości. Można tak powiedzieć? Pozbawiony anielskości?
– Raczej pozbawiony świętości – zachichotał.
– Nigdy chyba nie byłeś świętym – szepnęła i uszczypnęła go w udo. Taran nie potrafiła zachować powagi nawet w najbardziej dramatycznych sytuacjach. I teraz tez przecież naprawdę nie było się z czego śmiać.
Dziewczyna na schodach znowu zaczęła krzyczeć. Pajęczyca uciszyła ją jednym gestem ręki tak, że Wirginia zleciała po stopniach, pociągając za sobą trzymających ją mężczyzn. W ostatniej sekundzie Villemann zdołał się złapać poręczy, ale hałas i tak zrobił się nieznośny.
Dolg zrozumiał, że francuska wiedźma dysponuje wielką siłą. Szepnął po norwesku do Uriela i Taran:
– Zabierzcie ze sobą pozostałą trójkę i wymknijcie się po kryjomu do kuchni, a ja tymczasem skupię jej uwagę na sobie.
– Czy nic ci nie grozi?
– Dam sobie radę – powiedział, dotykając wymownym gestem biodra, na którym nosił pulsujący teraz mocno czerwony kamień – farangil.
– Oczywiście – skinął głową Uriel.
– Prefekt zajmie się rodziną, ja będę miał i tak dość kłopotu z tą kobietą.
Rozumieli to bardzo dobrze.
Skończyli rozmowę. Dolg podszedł do Villemanna i prefekta, którzy właśnie zeszli na dół. Wyjaśnił im krótko, co powinni robić.
Prefekt w lot pojął sytuację.
– Panna Taran mogłaby zaprowadzić swoich kuzynów do domu Bonifacjusza Kempa – szepnął.
– Znakomicie! Villemann, zabierz ze sobą książkę! I Nera, tutaj mogłoby mu się coś stać.
Za plecami całej rodziny i obu strażniczek pułkownikowej pięciorgu młodym udało się wymknąć do kuchni. Wychodzili po kolei, by się to za bardzo nie rzucało w oczy.
Dolg i prefekt zostali sami z całym ambarasem.
Podczas gdy prefekt starał się związać Wirginię, w czym, w imię źle pojętej lojalności wobec panienki, bardzo mu przeszkadzały obie strażniczki, Dolg zwrócił się do Pajęczycy. Hałas panujący w hallu ranił mu uszy.
Nawałnica, która się właśnie rozpętała na dworze, sprawiła, że w hallu było jeszcze ciemniej niż zwykle. Moi przyjaciele przemokną do suchej nitki, pomyślał. Ale jakoś to muszą znieść. Istnieją większe nieszczęścia niż ulewny deszcz.
Napotkał wzrok obcej kobiety w tym samym momencie, gdy prefekt mówił do prawdziwej gospodyni tego domu:
– Nie martwi się pani o swego męża, pani von Blancke? Ten strzał…
Bełkotliwy glos pułkownikowej świadczyło tym, że dama znowu jest pijana. Ludzie nadużywający alkoholu nie potrzebują wiele, by pojawiły się symptomy upojenia.
– Nic podobnego – odparła obojętnie. – Za chwilę mój szanowny małżonek pojawi się na schodach i zacznie wykrzykiwać: „Czy w tym domu nikt się nikim nie przejmuje? Nie słyszeliście huku? Ja się zastrzeliłem!”
Wybuchnęła histerycznym śmiechem, który po chwili przeszedł w szloch.
Dolg podszedł do obcej, która w dalszym ciągu pilnowała wejściowych drzwi.
– Nie wiem, kim pani jest ani skąd pani przychodzi. Proszę jednak, dla jej własnego dobra, by pani zaniechała służby dla rycerzy Słońca. Jeśli nie, sprowadzi pani na siebie jedynie zło.
W jej oczach zabłysło okrucieństwo.
– Ja się bardzo dobrze czuję w służbie zła. Nigdy jeszcze nie miałam okazji służyć mu tak dobrze jak teraz.
– Czego pani szuka? – zapytał Dolg, choć rozumiał, o co jej chodzi.
– Szukam wiele, moje małe złotko! O wiele więcej niż mógłbyś przypuszczać!
– Ja natomiast wiem, czego szuka zakon Słońca – oznajmił chłodno. – Zakon chce zdobyć szlachetne kamienie, pragnie również życia mego ojca i mojego. Czy to by wystarczyło?
Na twarzy obcej kobiety pojawił się wyraz przebiegłości.
– Ja pragnę więcej. Ale odejdźmy od tych awanturników, tutaj nie można spokojnie porozmawiać, człowiek nie słyszy własnego głosu.
Co prawda, to prawda. Obie siostry wykrzykiwały coś histerycznie, kapitan głośno płakał, Wirginia miotała przekleństwa, które bardziej by pasowały jakiemuś żołdakowi w koszarach niż panience z dobrego domu. Nietrudno się domyślić, kto ją tego nauczył. Strażniczki starały się zagłuszyć wszystko swoimi dudniącymi glosami.
Biedny prefekt, pomyślał Dolg.
Skinieniem głowy przyjął propozycję obcej pani i wyszli oboje na wspaniały taras o łukowatych sklepieniach, otwarty w stronę ogrodu. Nie należało mieszać postronnych osób w sprawy zakonu, z tym Dolg musiał uporać się sam.
Na dworze deszcz lał strumieniami, żłobiąc głębokie kanały w ziemi, woda rozpryskiwała się na wszystkie strony. I wtedy od strony ogrodu przybiegł Symeon, służący do wszystkiego, przemoczony, z ubraniem przyklejonym do ciała.
– Co się tutaj dzieje? – zapytał. – Słyszałem strzały.
– Proszę iść i pomóc prefektowi – rzekł Dolg. – To najlepsze, co możesz zrobić dla wszystkich i dla siebie również. Nie przeszkadzaj mu jak te szalone strażniczki i kilka pokojówek. To źle pojęta lojalność.