Выбрать главу

– Czy on musi zwracać aż taką uwagę na urodę? Może powinien też dostrzegać duszę kobiety?

– Rafael podziwia to, co piękne. Wszyscy o tym wiedzą.

– Dusza też może być piękna. Pewnego dnia Rafael to zrozumie.

– Ale myśmy wszyscy cierpieli i wszyscy zostali w jakiś sposób okaleczeni przez to, co się stało. Uriel nie może jeść, bo zobaczył tyle ohydy, natomiast mała Danielle niczego nie rozumie i nikt nie jest w stanie jej wytłumaczyć, co to było.

– Danielle z pewnością da sobie radę.

– Nie byłbym tego taki pewien. Tylko wsparcie Villemanna może przywrócić jej równowagę ducha. Czuje się głupia i pomijana, bo nikt nie chce jej powiedzieć prawdy. A jak mamy to zrobić?

– Będzie jej lżej, jeśli o niczym się nie dowie. Może należałoby jej przedstawić jakąś bardziej złagodzoną formę wydarzeń?

– Nie uwierzy. Reagowaliśmy tak gwałtownie, że żadne ugłaskane opowiadanie jej nie zadowoli.

– W takim razie musicie wybierać. Sami zdecydujcie, co ją mniej okaleczy. Poznanie prawdy, czy też poczucie, że jest zbyt głupia, by ją poznać. I pamiętajcie, że to dziecko już się zetknęło ze złem.

– Tak jest, w dzieciństwie – skinął głową Dolg. – W Virneburg. Omówię to z Taran. W końcu to i tak ona będzie musiała Danielle wszystko wyjaśnić. Żaden z nas się tego nie podejmie. Pomyślę o tym.

– Znakomicie!

– No ale żeby zmienić temat: Jesteśmy na właściwej drodze?

– Do domu?

– Nie, nie. Do rozwiązania zagadki Świętego Słońca – rzekł Dolg z uśmiechem.

– Rozwiązanie jest coraz bliższe, tak bliskie, że i ja, i wszyscy oczekujący zaczynamy się bardzo niecierpliwić. Niestety nie możemy wam pomóc ani niczego przyspieszyć.

– Kierujcie nas tylko od czasu do czasu na właściwe tory, a wszystko będzie dobrze. Trudno mi jednak zrozumieć, dlaczego wplątaliście nas w te ostatnie wydarzenia. Nie chciałbym powiedzieć nic złego na temat świń, ale wpakowaliście nas w niezłe świństwo.

– Wiem o tym. I bardzo przepraszam, mój drogi protegowany, czego jeszcze nigdy dotychczas nie zrobiłem!

– Dzięki! W końcu jeśli tylko mogliśmy się przydać do czegoś tym ludziom…

– Przydaliście się, i to bardzo. Pułkownik odebrał sobie życie, choć jego małżonka nie była skłonna w to wierzyć. Przeniknięta złem dziewczyna znalazła się w izolacji, a jej ciotki się wyprowadziły. Myślę, że w tej sytuacji starsza pani niedługo odzyska równowagę. Kapitan znajdzie przy niej spokój.

– Co się stanie z dziewczyną?

– Nie powinieneś pytać.

– Rozumiem. A kim jest ta nieznajoma kobieta znająca się na czarach?

– To wiedźma, zresztą naprawdę bardzo groźna, całkowicie wyzbyta szacunku dla ludzkiego życia. Nie bez powodu zyskała przydomek Pajęczyca. Macie szczęście, żeście jej się usunęli z drogi. A teraz jak najszybciej przeczytajcie książkę, bardzo się już niecierpliwimy.

Dolg skinął głową.

– Jeszcze tylko jedno pytanie: Co z wyprawą do Karakorum?

– Powinniście ją odbyć. Odpocznijcie parę tygodni w domu, a potem wam pomożemy.

– W jaki sposób się tam dostaniemy?

Cień przechylił głowę na bok i patrzył na niego spod oka.

– Dolg, mój drogi! Nie przyswoiłeś sobie umiejętności poruszania się elfów? Czy one cię niczego nie nauczyły?

– Owszem. I tym razem też tak będzie?

Potężny uśmiechał się cierpko.

– My również się czegoś nauczyliśmy od naszych przyjaciół elfów.

– Znakomicie – roześmiał się Dolg. – Trochę mnie niepokoiła ta podróż na Wschód. Nie sama wyprawa, mamy do was zaufanie, tylko że kiedy moja rodzina podróżowała do Tiveden, musieli zejść do wnętrza ziemi, a to było niezwykle męczące…

– No, no – przerwał mu Cień. – Wtedy podróżowali również w czasie. Tym razem będzie to tylko podróż w przestrzeni.

– Oczywiście, rozumiem. Czy myślisz, że znajdziemy dodatkowe ślady, które mogłyby nas doprowadzić do Świętego Słońca?

– Właśnie dlatego będziemy wam pomagać. Tam i do czterech nieszczęśliwych Madragów, rzecz jasna. Gdybyście jeszcze zdołali dopaść tego Sigiliona i unieszkodliwić go na zawsze, to zasłużycie sobie na nasz szczery podziw. Dolg wiedział, że Cień nienawidzi Sigiliona. Byli wrogami od tak dawna, że nawet nie miał odwagi sobie tego wyobrażać. I chyba nigdy się to nie zmieni, przyjaciółmi w każdym razie nie zostaną.

– W jaki sposób znajdziemy ślady prowadzące do Słońca? – Nie, nie, Dolg! Dobrze wiesz, że z tyra musisz sobie poradzić sam.

– Nie powiem, żebyście nam za bardzo pomagali -rzekł Dolg ponuro. – Obiecujemy jednak zrobić, co się da. – To bardzo dobrze.

Cień uniósł dłoń na pożegnanie i rozpłynął się w powietrzu. Dolg wiedział, że na nic się nie zda prosić go, by pozostał jeszcze trochę. Cień przychodził i odchodził wyłącznie wedle własnego życzenia.

Dolg musiał się rozstać z przyjacielem, choć bardzo by chciał zadać mu jeszcze kilka pytań. Wolno wrócił do swoich.

Następnego wieczora, kiedy nocowali w dużej chłopskiej zagrodzie, Dolg wyjął książkę o Morzu Bałtyckim. Większość członków rodziny już spala, zajmowali mniejszy dom w zagrodzie, w głównym domu mieszkalnym gospodarze też już poszli spać. Czuwała tylko matka Dolga, Tiril, i jego babka, księżna Theresa. Obie przeglądały bardzo zniszczoną po długich miesiącach podróży odzież rodziny.

Dolg westchnął ciężko.

– Jak, na Boga, zdołamy zrozumieć treść tej książki? Nikt z nas nie zna na tyle języka hiszpańskiego. A do tego to jakiś bardzo trudny, naukowy język!

Obie panie podeszły bliżej.

– Nauczyłam się trochę po hiszpańsku w więzieniu w Pirenejach – rzekła Tiril niepewnie. – Ale to chyba akurat nie ta forma języka, która byłaby w tym przypadku potrzebna.

Theresa zastanawiała się głośno:

– W Wiedniu musi pewnie znajdować się wielu Hiszpanów. Co prawda obiecałam sobie, że będę się trzymać z daleka od tego miasta, ale dla ciebie, Dolg, zrobię oczywiście wyjątek.

– Dziękuję, babciu, to będzie chyba najlepsze rozwiązanie.

Zaczęli przeglądać książkę. Została napisana przez niejakiego hrabiego Yoldi i na pierwszej stronie nosiła dedykację: „Dla mojego syna, w podzięce za jego zainteresowanie dla mych nieśmiałych prób badawczych”.

– Cóż za fałszywa skromność – rzekła Tiril z uśmiechem. – I ten pompatyczny styl!

Próbowali określić, które partie są najważniejsze, lecz nie było to proste. Trudno będzie czytać tę książkę nawet rodowitemu Hiszpanowi. Dolg i obie panie nie rozumieli prawie nic.

– Wygląda na to, że Morze Bałtyckie w okresie ostatniego zlodowacenia nieskończoną ilość razy zmieniało kształt – stwierdziła Theresa po godzinie poszukiwań.

– Tak jest – przyznał Dolg. – Ale dodatkową trudnością jest to, że niektóre kraje i miejscowości wokół Morza Bałtyckiego w różnych częściach książki nazywane są różnie. A wszystko to mówi o muszlach!

– Tak, i w dodatku ten naukowy, wyszukany język, jakim się autor posługuje, będzie dla czytającego nieznośną próbą. Hrabia wziął sobie najwyraźniej za punkt honoru pokazać, jak wiele zna trudnych słów i pojęć.

Dolg siedział ze zmarszczonym czołem.

– Co może znaczyć to słowo lub nazwa „Tethys”, która się tu pojawia bez żadnych objaśnień? To zdaje się w ogóle nie mieć żadnego związku ze sprawą.

– „Tethys” – powtórzyła Theresa. – Nigdy nie słyszałam, żeby ktoś mówiło czymś takim. Nie, jak tylko wrócimy do domu, trzeba niezwłocznie zatrudnić tłumacza. Dolg zamknął książkę. Dom. Cóż za rozkoszne słowo! Jaka przyjemność móc się znowu wyspać we własnym łóżku!